• Start
  • Wiadomości
  • “Gdańsk uwiódł mnie na zawsze” - historie potomków przedwojennych gdańszczan

“Gdańsk uwiódł mnie na zawsze” - historie potomków przedwojennych gdańszczan

- Z każdym pobytem widzę, jak dużo się w Gdańsku zmienia, tempo przyspieszyło zwłaszcza od 2004 r. - mówi Wolfgang Gabriel, potomek gdańskiej rodziny. - Moja siostra, która się tu urodziła, nigdy tu nie wróciła. Odwrotnie niż ja, urodzony z dala od Gdańska. Wolfgang Gabriel, podobnie jak Brigitte Mönnichs, przyjechał na V Światowy Zjazd Gdańszczan. Zostali na dłużej.
11.07.2018
Więcej artykułów poświęconych Gdańskowi znajdziesz na stronie głównej gdansk.pl
Wolfgang Gabriel przed domem przy ul. Kościuszki 63. Przed wojną mieszkała tu jego matka i dziadkowie
Wolfgang Gabriel przed domem przy ul. Kościuszki 63. Przed wojną mieszkała tu jego matka i dziadkowie
Grzegorz Mehring/www.gdansk.pl

 

Wolfgang Gabriel po raz pierwszy przyjechał do Gdańska w marcu 1989 roku. Bezpośrednim impulsem do odwiedzenia rodzinnego miasta matki, Giseli Mix, była jej śmierć.

- Zmarła w 1986 roku, odziedziczyłem wtedy po niej wszystkie rodzinne dokumenty - mówi. - Wyczytałem z nich m.in., że moi pradziadkowie i babcia mieszkali przy ul. Rzeźnickiej. Bardzo chciałem się dowiedzieć, jak to miejsce wygląda, poznać je.

Przygotowania do przyjazdu trwały trzy lata, choćby dlatego, że Wolfgang Gabriel jako obywatel RFN potrzebował wizy, żeby przyjechać do komunistycznej Polski. W podróż samochodem z Hanoweru zabrał gdańską przyjaciółkę swojej matki.

 

Dzwony gdańskich kościołów

Rodzina mieszkająca w dawnym mieszkaniu pradziadków przy ul. Rzeźnickiej wpuściła gości do środka. W jednym z pokoi Wolfgang Gabriel zobaczył piec kaflowy - ten sam, przy którym na starym zdjęciu siedzą jego przodkowie.

- Zwiedzaliśmy też inne miejsca związane z rodziną. Bardzo mnie poruszyła ta wizyta. Mieszkaliśmy wtedy w hotelu Heweliusz. W niedzielne południe otworzyłem okna w pokoju i usłyszałem jak biją dzwony wszystkich kościołów na Głównym Mieście. To było uczucie nie do opisania. W tym momencie Gdańsk uwiódł mnie na zawsze - opowiada Wolfgang Gabriel.

 

Okolice Hanoweru, Gisela Mix -Gabriel ze swoimi dziećmi: na jej kolanach Hans Joachim, stoi - Rosmarie, z przodu Wolfgang
Okolice Hanoweru, początek lat 50., Gisela Mix-Gabriel ze swoimi dziećmi: na jej kolanach Hans Joachim, stoi - Rosmarie, z przodu Wolfgang
archiwum Wolfganga Gabriela

 

Żołnierz z lotniska we Wrzeszczu

Historia gdańskiej rodziny Wolfganga Gabriela sięga 1880 r., kiedy to jego pradziadkowie, państwo Böhm, sprowadzili się do Gdańska z majątku na Pomorzu, gdzie pradziadek pracował jako woźnica. W mieście miał swoją dorożkę.

Dziadek Herbert Mix przyjechał do Gdańska ze Sławna już jako dorosły człowiek. Służył w wojsku podczas I wojny światowej. W trakcie bitwy w 1915 r. kula na trwale utkwiła mu w płucach. Osiem lat później zmarł na skutek tej rany. Wdowa z dwiema córkami opuściła duże mieszkanie przy Dolnej Bramie (budynek już nie istnieje) i przeniosła się do mniejszego - przy ul. Kościuszki 63 (wówczas Magdeburger Str.). W czasie wojny Gisela Mix poznała żołnierza z Hanoweru, który służył na pobliskim lotnisku we Wrzeszczu. Zakochali się w sobie, owocem romansu była starsza siostra Wolfganga Gabriela - Rosmarie, która przyszła na świat w 1942 r.

- W styczniu 1945 r., wiedząc o zbliżającej się do Gdańska armii radzieckiej, babcia chciała uciec do Niemiec na statku - opowiada Wolfgang Gabriel. - Ale siostra mojej mamy nalegała, żeby zostać, bo czekała na powrót swojego znajomego. Zostały więc. Moja babcia zmarła w lipcu 1945 r. Na skutek gwałtu pękł jej woreczek żółciowy, nie było wtedy mowy o żadnej operacji. Zmarła w domu. 

 

Wolfgang Gabriel na podwórku domu przy ul. Kościuszki 63. W tym samym miejscu przed wojną pozowała jego matka
Wolfgang Gabriel na podwórku domu przy ul. Kościuszki 63. W tym samym miejscu przed wojną pozowała jego matka
Grzegorz Mehring/www.gdansk.pl


Zawsze nadstawiałem uszu

Jeszcze w tym samym miesiącu Gisela Mix i jej siostra otrzymały nakaz wyjazdu z Gdańska. Miały dwie godziny na opuszczenie mieszkania. Zabrały dokumenty i mały bagaż podręczny. Mała Rosmarie miała trzy lata.

- Nie miały żadnych krewnych ani znajomych na Zachodzie, postanowiły więc pojechać do “teściów” mojej mamy pod Hanowerem - tłumaczy Wolfgang Gabriel. - Wkrótce wrócił tam także ojciec mojej siostry, ale jej rodzice nie zostali razem. W 1946 r. matka poznała mojego ojca, wzięli ślub. Rok później urodziłem się ja, a później jeszcze dwóch braci.

Gisela Mix miała 36 lat, kiedy wyjechała z Gdańska.

- Matka mówiła od czasu do czasu o swoim rodzinnym mieście, ale nie był to stały temat rozmów. Kiedy dorośli wspominali przeszłość między sobą, zawsze nadstawiałem uszu. Widziałem i czułem, jak bardzo matka tęskniła za Gdańskiem. Myślę, że gdyby nie kazano jej wyjechać, zostałaby tutaj - podkreśla Wolfgang Gabriel. - Pamiętam, że jako dziecko, w 1954 roku, pojechałem z nią na duże spotkanie danzigerów w Hanowerze. Było tam ponad pięć tysięcy osób.

 

Jestem w domu

Wolfgang Gabriel od kilkunastu lat bada dzieje swojej gdańskiej rodziny. Korzystał z serii wydawniczej Ostdeutsche Familienforscher (w wolnym tłumaczeniu “Badacz rodzin wschodnioniemieckich”), które zawierają różnorodne dokumenty archiwalne. W ten sposób dotarł m.in. do testamentu swojego pradziadka. Także podczas kolejnych pobytów w Gdańsku stara się dotrzeć do nowych informacji: w starych księgach meldunkowych, czy w Urzędzie Stanu Cywilnego, gdzie złożył np. ostatnio podanie o kopię oryginału świadectwa urodzenia swojej siostry.

Od wielu lat uczestniczy w zjazdach danzigerów, którzy spotykają się raz do roku w różnych miastach Niemiec. Od początku jest też na Światowych Zjazdach Gdańszczan w Gdańsku. Z pięciu opuścił tylko jeden.

- To dla mnie bardzo ważne, że “starzy danzigerzy” mogą brać w nich udział, to wspaniały gest ze strony dzisiejszych mieszkańców miasta - uważa Wolfgang Gabriel. - Przyjazd na V zjazd do Gdańska to już mój 16. pobyt w tym mieście, drugi w tym roku. Tęsknota mnie tu przyciąga. Mam uczucie, że jestem w domu. Czuję się prawdziwym gdańszczaninem.

 

Brigitte Mönnichs i Wolfgang Gabriel bywają w Gdańsku bardzo często
Brigitte Mönnichs i Wolfgang Gabriel bywają w Gdańsku bardzo często
Grzegorz Mehring/www.gdansk.pl

 

Siostra nigdy tu nie wróciła

Gdańszczanin z Hanoweru chwali się, że poznał Gdańsk jak własną kieszeń i poruszając się po nim nie potrzebuje mapy. Dużo czyta o historii miasta i z każdym przyjazdem eksploruje kolejne dzielnice. Tym razem był na Oruni, m.in. w odnowionym parku Emilii Hoene oraz na Dolnym Mieście, gdzie kupił książkę wydaną przez Opowiadaczy Historii "Historia Dolnego Miasta do 1945 r." 

Dużo fotografuje - nie tylko zabytki, ale także nowe gdańskie inwestycje. Jego fotografie nie raz już trafiły do ilustrowanego kalendarza “Danziger Hauskalender” wydawanego w Kilonii.

Wydawca już zamówił zdjęcia oruńskiego parku do edycji na 2019 r.

- Z każdym pobytem widzę, jak dużo się w Gdańsku zmienia, tempo przyspieszyło zwłaszcza od 2004 r. - mówi. - Moja siostra, która się tu urodziła, nigdy tu nie wróciła. Dokładnie odwrotnie niż ja, urodzony z dala od Gdańska. To dziwne, jesteśmy przecież z jednej rodziny. Jedno odrzuciło historię całkowicie, a drugie chce ją dobrze poznać. To chyba zależy od charakteru. Namawiałem ją nie raz, żeby ze mną pojechała, ale do końca życia kategorycznie odmawiała. Tylko braci udało mi się namówić. Byli tu kilka razy, ale żaden z nich nie zwariował na punkcie Gdańska tak, jak ja...

 

Sprzedajmy trochę rzeczy

Brigitte Mönnichs, która również przyjechała na Światowy Zjazd Gdańszczan, jest rodowitą gdańszczanką. Jej dziadek ze strony ojca wywodził się z rodziny rolniczej z Westfalii, ale bardzo chciał zostać nauczycielem, wyjechał więc z rodzinnych stron na studia, a później trafił do pracy do Gdańska. Poznał tu babcię pochodzącą z Kartuz. Przez 41 lat uczył w katolickiej szkole podstawowej na Oruni. Na emeryturze zamieszkali przy ul. Kościuszki. Oboje zmarli jeszcze przed wybuchem wojny.

Matka Brigitte Mönnichs urodziła się w Prusach Wschodnich, swojego męża poznała w Gdańsku. Mieli gospodarstwo na Olszynce, prowadzili też sklep kolonialny. Ich starsza córka urodziła się w 1930 r., młodsza - Brigitte w 1941. W czasie wojny ojciec Brigitte Mönnichs pracował jako celnik w porcie w Gdyni. Na początku stycznia 1945 r. matka przez znajomego załatwiła bilety dla całej rodziny na “Gustloffa” (statek zatonął 30 stycznia).

- Ojciec wpadł któregoś dnia do domu. Musiał dostać krótki urlop, bo na co dzień, zwłaszcza pod koniec wojny, prawie nie było go w domu - mówi Brigitte Mönnichs. - Powiedział matce: “oddaj komuś te bilety, zostańmy tu jeszcze jakiś czas, sprzedajmy najpierw trochę rzeczy”.

Ostatecznie zostali zmuszeni do wyjazdu we wrześniu 1945 r. Pierwsze lata po opuszczeniu Gdańska spędzili w Danii, później wrócili do Niemiec, w okolice Hamburga.

 

Wolfgang Gabriel i Brigitte Mönnichs na ul. Kościuszki. Rodziny obojga mieszkały kiedyś przy tej ulicy
Wolfgang Gabriel i Brigitte Mönnichs na ul. Kościuszki. Rodziny obojga mieszkały kiedyś przy tej ulicy
Grzegorz Mehring/www.gdansk.pl

 

Milczenie starszej siostry

- Moja siostra wyjeżdżając z Gdańska miała 15 lat, pamięta więc na pewno dużo, ale nie chce ze mną rozmawiać na ten temat. Kiedy pytam na przykład, jak wyglądało Boże Narodzenie w Gdańsku, odpowiada “nie wiem” - opowiada Brigitte Mönnichs. - Nigdy nie chciała rozmawiać o życiu tutaj. Pewnie przytrafiło jej się coś strasznego.

Milczenie starszej siostry nie zraziło młodszej przed odkrywaniem kart rodzinnej historii. Brigitte Mönnichs bywa w Gdańsku regularnie od końca lat 80. Spędziła mnóstwo czasu w gdańskich i w niemieckich archiwach. Przejrzała setki kopii dokumentów, ksiąg meldunkowych i podatkowych, aktów własności…, ale wciąż nie zna odpowiedzi na wiele pytań.  

- Siostra się dziwi: “po co tu przyjeżdżasz? nikogo tu nie znasz”. A ja lubię te moje poszukiwania - podkreśla. - Udało mi się namówić ją na przyjazd do Gdańska kilkanaście lat temu. Była tu dwa razy. To musiało być dla niej dziwne uczucie, skoro tu dorastała. Od razu poznała swoje miejsca.

TV

Kaszubi – tożsamość obroniona. Rozmowa z prof. Cezarym Obrachtem-Prondzyńskim