Butem w fartuch. Na Szpitalnym Oddziale Ratunkowym

“Ja was wszystkich załatwię” słyszą często lekarze na szpitalnych oddziałach ratunkowych.I nie są to najgorsze pogróżki. - Mimo tego nie wolno tracić wrażliwości na pacjenta właśnie na tak ciężkich oddziałach jak ratunkowe - mówi Jacek Gwoździewicz, kierownik SOR w gdańskim szpitalu Copernicus.
31.12.2015
Więcej artykułów poświęconych Gdańskowi znajdziesz na stronie głównej gdansk.pl

Dr Jacek Gwoździewicz w czasie dyżuru na gdańskim SOR.

Dyżur na Szpitalnym Oddziale Ratunkowym w sylwestra?

Jacek Gwoździewicz: - Co roku jest to samo. Do północy raczej spokojnie, ruch zaczyna się zaraz po: osoby poparzone petardami, z urazami po użyciu petard, ofiary pobić, bójek, osoby po nadmiernym użyciu alkoholu. Z moim ponad 30-letnim doświadczeniem chirurga urazowego można dokładnie przewidzieć, kto i z jakimi problemami przyjdzie. A na dyżur w nowy rok przychodzą pacjenci z bólami głowy, nudnościami, zasłabnięciami po nadużyciu alkoholu, złym samopoczuciem…


Przyjść na SOR z konsekwencjami nadużycia alkoholu? To chyba niewłaściwe miejsce, tu się ratuje życie i zdrowie.

- Mamy tu pacjentów z całą gamą problemów, czasem z naprawdę błahymi. Ze dwa lata temu przybiegła na dyżur młoda dziewczyna z obtartą w tańcu piętą. I pomoc uzyskała, zdezynfekowaliśmy jej otarcia. To się zmieniło - jak ja byłem młody, nikomu do głowy nie przyszło, żeby ze stłuczonym kolanem szukać pomocy u lekarza, teraz pomoc ma być i najlepiej szybko. Ostatnio musiałem mocno odmawiać operacji młodego człowieka, którego matka bardzo nalegała, aby tę operację jednak mu wykonać. Podaliśmy mu leki, dolegliwości minęły, syn nie chciał, a matka upierała się, żeby koniecznie go operować.


Nie ugiął się pan doktor?

- Nie ma takiej możliwości, żeby mnie pacjent zmusił do operowania, gdy nie ma wskazań. Dobrze by było, gdyby chorzy słuchali lekarzy i im ufali. Jak lekarz mówi, że tak trzeba, to znaczy że tak trzeba.

SOR w Copernicusie miesięcznie przyjmuje nawet 6,5 tys. pacjentów. Skargi składają nieliczni - dwie, góra trzy osoby.


Dużo agresywnych i roszczeniowych pacjentów trafia na SOR? Nie tylko w sylwestra ale każdego dnia?

- Przez długi czas trzymałem fartuch z odbitym śladem buta na piersiach, takie kopnięcie od pacjenta otrzymałem jako młody chirurg. Mamy pacjentów agresywnych, wiele razy wzywamy policję, słyszymy groźby typu ” ja was wszystkich załatwię”, „znam tego i tego, naślę go na was, to was przetrzepią” itp. Wiemy, że to zwykle alkohol czy narkotyki powodują takie zachowania, pacjenci to też taka soczewka sytuacji w kraju. Im więcej kłótni, agresji w życiu publicznym, tym więcej widzimy jej np. właśnie w szpitalu. Ale panujemy nad sytuacją.

Na SOR lekarze powinni mieć grubą skórę?

- Przeciwnie: trzeba dbać żeby nie tracić wrażliwości na człowieka. Właśnie na takich ciężkich oddziałach jest ona bardzo potrzebna. Mój ojciec, też lekarz, powtarzał mi zawsze, że w naszym fachu trzeba ludzi lubić, bez tego trudno wykonywać naszą pracę. Przypominam to sobie i mojemu zespołowi jak często się da. Dobro pacjenta jest najważniejsze.

Praca w medycynie ratunkowej jest bardzo intensywna, stresująca, najszybciej wypala zawodowo. Wszystkich: i ratowników, i pielęgniarki, i lekarzy. Wymaga dużej kondycji fizycznej i psychicznej, odporności na stres, umiejętności szybkiego reagowania, podejmowania decyzji. Ale jednocześnie to dziedzina „wdzięczna”, szczególnie dla młodych lekarzy, bo od razu pozwala się realizować. Młody chirurg zanim zacznie operować, zanim starsi lekarze dopuszczą go do trudniejszych przypadków, musi czekać nieraz lata, a tutaj lekarz przychodzi do pracy i od razu działa. Podejmuje decyzję - tę najważniejszą - czy zatrzymujemy pacjenta w szpitalu, czy może iść do domu. Potem jest diagnoza, badania. Uczę młodszych kolegów, że podstawą jest dobry wywiad i badanie pacjenta.


Rozmawiamy na oddziale ratunkowym w Copernicusie, to chyba największy oddział w szpitalu, można się tu zgubić jak w labiryncie…

- Tak, nasz SOR to jeden z największych obszarów na terenie szpitala. Pracuje tu 60 pielęgniarek i ratowników, 40 lekarzy. Codziennie na dyżurze jest ośmiu lekarzy: dwóch specjalistów medycyny ratunkowej, jeden internista, chirurg, chirurg dziecięcy, ortopeda, pediatra, ginekolog. Do tego lekarze konsultanci: laryngolog i neurolog, do tego lekarze rezydenci, którzy się uczą - nie podejmują decyzji, ale leki mogą podać. SOR ma cztery obszary: czerwony ratunkowy, zielony to obszar konsultacji i badań, żółty obserwacyjny i pediatryczny.

Praca w medycynie ratunkowej jest bardzo intensywna, stresująca, najszybciej wypala zawodowo. Wszystkich: i ratowników, i pielęgniarki, i lekarzy.


Na zielony trafiają najlżej chorzy ?

- Teoretycznie tak, choć kolor się może zmienić i to z reguły na wyższy. Wśród pacjentów oznaczonych jako zieloni często zdarzają się chorzy, którzy muszą być błyskawicznie przeniesieni do innej grupy. Taki chory przyszedł na własnych nogach, na przykład z bólem w klatce piersiowej, i nie wiemy, czy to już zawał, zatorowość płucna, może duszność. Albo chory też przyjdzie na własnych nogach z opadniętym kącikiem ust, on źle się czuje, nie wie, co mu jest, a ja wiem, że to udar. Więc żeby wychwycić jednego - dwóch ciężkich pacjentów z tej grupy zielonych trzeba ich przyjąć, obserwować nieraz kilka godzin i diagnozować.


Podobno 30 procent, a nawet połowa osób trafiających na SOR nie powinna się tu znaleźć...

- To oddział ratunkowy, jak sama nazwa wskazuje. Powstał po to, żeby zabezpieczyć chorych najciężej poszkodowanych: w wypadkach, w stanach zagrożenia życia, z ciężkimi urazami, udarami, zawałami. Jeśli wszystkie segmenty służby zdrowia, czyli np. lekarz rodzinny, nocna opieka chorych, przychodnie specjalistyczne, pracowałyby zgodnie z zamysłami - to część chorych którzy trafiają na SOR byłaby przyjmowana u lekarzy rodzinnych, czy lekarzy specjalistów. Ponieważ tam są kolejki, do neurologa czy ortopedy czeka się tygodniami, ludzie nauczyli się tego, że na oddziale ratunkowym zostanie zbadany szybko i kompleksowo.


Szybko? Narzekanie że na SOR długo się czeka to stały temat, w mediach pojawiają się regularnie artykuły, o tym że chory 10 godzin spędził na oddziale itp.

- Zawsze podaję pacjentom taki przykład. Jeśli poszedłby do swojej przychodni i dostał skierowanie do ortopedy, najpierw musiałby czekać za dwa tygodnie na wizytę, podczas niej ortopeda zleciłby badania, zdjęcia - kolejne tygodnie czekania, potem znów oczekiwanie na kolejną wizytę i ustalenie leczenia. Cały proces od wizyty do diagnozy i leczenia trwa ze trzy miesiące. Natomiast pacjent trafia na SOR i w ciągu kilku godzin, nawet niech to będzie te 10 godzin, ma konsultację z ortopedą, wykonane wszystkie potrzebne badania, zdjęcia z opisem, podane są kroplówki czyli wstępne leczenie i przeprowadzona ponowna obserwacja chorego.

Dlatego chorzy, którzy trafią ze stanami nagłymi, muszą być jakoś wyróżnieni od tych chorych, którzy przyszli do nas, bo nie znaleźli pomocy gdzie indziej, ale nie są w stanie zagrożenia życia. Stąd jest system segregowania pacjentów i przypisywanie im kolorów. Zapewniam, że chorzy oznaczeni jako czerwoni i pomarańczowi, czyli z zagrożeniem życia - nie czekają.

A jeśli zdarza się, że jest dużo chorych, a my dziennie mamy ok. 200 pacjentów, to oczekiwanie jest jeszcze dłuższe. Często „odkłada się” chorego w momencie, kiedy przyjeżdża pacjent ciężki, bo wszystkie siły i środki koncentrujemy na chorym z zagrożeniem życia.

SOR to jeden z największych obszarów na terenie szpitala Copernicus. Pracuje tu 60 pielęgniarek i ratowników, 40 lekarzy.

Ile godzin średnio spędzimy na SOR w Copernicusie?

- W zeszłym roku robiliśmy takie badania, średni czas oczekiwania u nas to ok. 5 godzin. Powtarzanie że długo się czeka jest prawdą. Ale czekają tylko ci pacjenci, którzy czekać mogą. Też byśmy chcieli, żeby krócej to wszystko trwało i robimy wiele w tym kierunku, ale pewnych rzeczy nie przeskoczymy.


Dużo jest skarg na opiekę lekarską na oddziale ratunkowym?

- Miesięcznie dwie, góra trzy osoby się skarżą. Na 6,5 tys. ludzi których przyjmujemy każdego miesiąca to jest promil. Skarg mamy mniej niż w ubiegłym roku, ale pewnie są też osoby niezadowolone, które po prostu nie mają sił, ochoty na pisanie skarg.

Czytałem ostatnio skargę rodziny, w której pani skarżyła się, że jej matka czekała 8 godzin i nikt się nią nie zajmował, i w dodatku leżała na twardej desce. Okazało się, że kobieta przez ten czas miała RTG biodra, konsultacje z internistą, w końcu wykonane badania TK, bo nie wiadomo było czy to złamanie, znów konsultacje, diagnozę że to złamanie nieoperacyjne. A na twardej desce leżała, bo przy tego złamaniach nie wolno leżeć na miękkim łóżku, żeby nie było przemieszczeń. I tak to wygląda. Być może zabrakło komunikacji, kontaktu z rodziną i wytłumaczenia, co się dzieje z chorym. Tylko na to też często brak czasu, bo to przecież jest oddział ratunkowy.


alicja.katarzynska@gdansk.pl


Dr n. med. Jacek Gwoździewicz jest kierownikiem Szpitalnego Oddziału Ratunkowego w Szpitalu Copernicus w Gdańsku, ma dwie specjalizacje II st. z chirurgii ogólnej i medycyny ratunkowej. Jest autorem kilkudziesięciu artykułów wydanych w czasopismach polskich i zagranicznych. Wykładał na Gdańskim Uniwersytecie Medycznym chirurgię i medycynę ratunkową. Jest również wykładowcą na wielu kursach doszkalających dla lekarzy, ratowników i pielęgniarek w zakresie medycyny ratunkowej.


TV

W maju kwalifikacje do Mistrzostw Świata w Ergo Arenie!