Więcej artykułów poświęconych Gdańskowi znajdziesz na stronie głównej gdansk.pl
Męskie Granie od przeszło 15 lat nadaje rytm rodzimym letnim trasom koncertowym - przyciągając prawdopodobnie liczną publiczność. I mimo trwania półtora dekady na rynku, niezmiennie cieszy się popularnością. Impreza stała się stałym wakacyjnym punktem także w Gdańsku - od paru lat na swoich błoniach gości ją stadion Polsat Plus Arena. Tu fani rodzimej muzyki mogą się gromadzić naprawdę tłumnie. W tym roku pokazali także, że jeśli chodzi o frekwencję i o entuzjazm pod sceną, nie zawodzą.
Męskie Granie 2025. Jak dojechać do Polsat Plus Areny?
ZOBACZ FILM:
Pierwszy dzień Męskiego Grania upłynął, najkrócej mówiąc, pod znakiem różnorodności. Także tej pogodowej. Nad Gdańskiem krążył przelotny deszcz, ale nie powstrzymał festiwalowej publiczności przed dobrą zabawą. Zaczęło się dość spokojnie, od nastrojowych koncertów: związanej z tutejszym środowiskiem Yany na scenie Ż i Darii ze Śląska na głównej scenie, która z wdziękiem zaprezentowała pełną garść przebojów - od “Trudno jest być sobą” po “Gambino”.
Piotr Rogucki z kolei, w znakomitej formie fizycznej i wokalnej, dał jeden z najbardziej hipnotyzujących występów wieczoru. Zafundował krótki, choć intensywny lot przez swoją dotychczasową twórczość. Ze sceny popłynęły m. in. jego miłosne hymny: “Mała” i “Sto tysięcy jednakowych miast”. Brzmiały fantastycznie i świeżo - w aranżacjach zespołu Normalni Ludzie i akompaniamencie rozśpiewanej publiczności.
Ten koncert wydawał się być w zasadzie rozgrzewką, bo kolejny, z Lady Pank na scenie, widownia prześpiewała już cały. Nic dziwnego, bo weterani polskiego rocka zagrali wybitnie przebojową pierwszą płytę. Tłumny chór towarzyszył “Kilimandżaro”, “Fabryce małp” czy “Kryzysowej narzeczonej” - w zasadzie każdej piosence, ku nieskrywanej radości Janusza Panasewicza i Jana Borysewicza.
Pierwszego dnia warto było też zaglądać na scenę Ż, by zobaczyć znakomite cynamonowe show rodem z lat 60. w wykonaniu Cinnamon Gum, pełen klasy i wdzięku występ Meli Koteluk, czy energetyczny koncert Kuby Karasia. Festiwalowy dzień zamykał niezmiennie posiadający świetny kontakt z publiką Igo, ale finał należał do Krzysztofa Zalewskiego i T.Love.
Męskie Granie 2025. Pięć koncertów, których nie możesz przegapić
Męskie Granie nie po raz pierwszy zderza ze sobą pokolenia polskich muzyków, stąd też można było się spodziewać, że połączenie zespołu Krzyśka Zalewskiego i T.Love wywoła niemałą euforię. I tak też było: odegrane z jeszcze większym pazurem “Jaśniej”, “Polsko” czy “Z głowy” i odświeżone “Potrzebuję wczoraj”, “Bóg” czy “Żądło” zachęcały publiczność do coraz lepszej zabawy. Miks zwierzęcej scenicznej energii Zalewskiego, doświadczenie Muńka i w końcu - ich wspólnego zamiłowania do rockandrolla sprawdził się na Męskim Graniu znakomicie.
Drugi dzień festiwalu przyniósł znacznie lepszą pogodę i jeszcze liczniejszą i wyjątkowo chętną do zabawy publiczność. Męskie Granie jako jedna z największych wakacyjnych imprez mogła wybrzmieć więc w pełnej krasie. Sporo działo się już od początku, chociażby na koncertach Kathii, Wiktora Dyduły, Ofelii czy legendarnej Paktofoniki. Ale i tak każdy z nich wydawał się być rozgrzewką przed trzema ostatnimi występami na głównej scenie.
Prawdopodobnie najbardziej rozśpiewanym koncertem tego wieczoru był ten, który dali The Dumplings. Charyzmatyczny duet Justyny Święs i Kuby Karasia w tym roku świętuje dziesięciolecie istnienia, wracając po kilkuletniej przerwie do grania. Świętuje w szczególnym stylu, bo w towarzystwie kameralnej, przebojowej orkiestry. Publiczność pierwszych chwil koncertu dawała młodym muzykom wyraźnie do zrozumienia, że za nimi tęskniła. Ochoczo wtórowała Justynie praktycznie w każdej piosence, zwłaszcza, zachęcani przez nią, w "Kocham być z tobą" czy "Nie gotujemy". Zespół zaś za entuzjastyczne przyjęcie odwdzięczył się... zapowiedzią nagrania nowej płyty.
Najbardziej roztańczonym z koncertów natomiast - bez wątpienia był występ Mroza. Ten dał ze swoim zespołem występ godny headlinera, czyli gwiazdy wieczoru. Nie od dziś wiadomo, że jest urodzonym showmanem - na Męskim Graniu tylko to po raz kolejny potwierdził. Tempo i energia zabawy narastały z każdym kolejnym utworem, chociaż każdy z nich, choćby przez "Jak nie my to kto", "Napad" czy rockandrollową "Aurę" prezentował w odsłonie "bez prądu", w formule MTV Unplugged. Po raz kolejny dowiódł też, że swingująco-jazzowy styl to jego żywioł. Jak się okazało, żywioł tłumnie zebranej publiczności, która ani przez chwilę nie szczędziła sił ani w tańcu, ani w oklaskiwaniu Mroza.
Tradycyjnie jednak, publiczność czekała na "grande finale", czyli występ orkiestry Męskiego Grania. W tym roku zagrała pod wyjątkowo licznym dowództwem w składzie: Natalii Przybysz, Igora Herbuta, Błażeja Króla i Ralhpa Kamińskiego.
Rozbudowany zespół zafundował podróż przez największe przeboje polskiej muzyki. W tegorocznym składzie zaprezentował utwory, których publiczność Męskiego Grania, szczególnie w tym wydaniu nie słyszała: intensywne "Takie tango" Budki Suflera pod wodzą Błażeja Króla, zmysłowe "Jestem kobietą" w energetycznej wersji Natalii Przybysz, wzruszającą "Beksę" Artura Rojka w wykonaniu Ralpha Kamińskiego czy monumentalne, pełne emocji "Się ściemnia" Maanamu zaśpiewane przez Igora Herbuta. A to przecież nie wszystko - ze sceny płynęły też piosenki, które ochoczo dośpiewywała publiczność, jak "Zanim pójdę" Happysad, czy "Na szczycie" Grubsona. Było głośno i radośnie, czyli tak, jak przystało na finał. Męskie Granie odjechało z przystanku Gdańsk, ale wróci za rok.