
Co się pamięta z wojny?
Profesor Anna Shalimova z Charkowa dobrze pamięta piwnicę, w której siedziała z córką i innymi sąsiadami, kryjąc się przed rosyjskimi nalotami. Spędziła w niej 10 dni zanim - w marcu 2022 roku - zdecydowała się, dla dobra 12-letniej wtedy córki, wyjechać do Gdańska.
Pamięta tłok na dworcu w Charkowie, pamięta ścisk w wagonie jadącym do Polski. Pamięta też swoich studentów, którzy wyjeżdżali z Charkowa razem z nią.
Przed wybuchem wojny Shalimova wykładała bowiem na Charkowskim Uniwersytecie Medycznym. Uczyło się tam 10 tysięcy studentów, w tym kilka tysięcy z zagranicy.
- I te dzieci, mówiące po angielsku, siedziały ze mną w tym pociągu, przerażone, zastanawiając się, co się dzieje - wspomina. - Myślę, że tych obrazów już nigdy nie zapomnę.
Podobnie jej nastoletnia córka, dziś uczennica Topolówki, a wtedy przerażone dziecko, które po przyjeździe do Gdańska jeszcze przez rok wpadało w panikę, widząc cywilny samolot zmierzający na gdańskie lotnisko. Skojarzenie było jedno: ruski nalot.
- Kiedy sama zrobiłam test mający stwierdzić objawy zespołu stresu pourazowego (PTSD), zaznaczyłam w nim właściwie wszystkie okienka - mówi Shalimova. - Dlatego po przyjeździe do Gdańska zdecydowałam się pomóc innym kobietom.
Ginekolog Maciej Socha: zmieniliśmy gdańskie położnictwo
Stres pourazowy w psychice i ciele
Shalimova ma tytuł profesorski z Ukrainy oraz nagrodę Prezydenta Ukrainy dla młodych naukowców. Jest internistką i kardiologiem, wykładowczynią akademicką.
Ukraiński dyplom nostryfikowała w Polsce już w 2017 roku. Była wtedy na rocznym stażu naukowym w Klinice Nadciśnienia i Diabetologii GUMed. Jednak, gdy przyjechała do Gdańska po raz drugi, w marcu 2022 roku, musiała przejść kolejne procedury, aby dostać prawo wykonywania zawodu. Dziś wykłada na GUMed oraz pracuje w UCK w Centrum Medycyny Translacyjnej (to dział medycyny zajmujący się kompleksowymi badaniami od początkowych do klinicznych).
Razem z nią przyjechały do Polski dziesiątki tysięcy kobiet z dziećmi. Shalimova najpierw pomagała jako wolontariuszka. Po prostu jeździła do akademików, gdzie były rozlokowane i pomagała w ich leczeniu jako internistka i kardiolog.
Później, wraz z profesorem Krzysztofem Narkiewiczem, Kierownikiem Katedry i Kliniki Nadsićnienia Tętniczego i Diabetologii GUMed; prof. Wiesławem Cubałą, Kierownikiem Kliniki Psychiatrii Dorosłych GUMed oraz psycholożką Nataliią Nekrasovą, stworzyli intedysyplinarny zespół do diagnozowania zespołu stresu pourazowego u uchodźczyń z Ukrainy i badania jego wpływu na układ sercowo-naczyniowy.
Wiosną 2023 roku ich zespół dostał grant z Narodowego Centrum Nauki. W sumie mają w bazie blisko 550 kobiet, które zostały przebadane nie tylko pod kątem urazów i traum psychicznych, ale także chorób sercowo-naczyniowych.
- Jedno ma korelację z drugim - mówi Shalimova. - Jeśli pacjentka ma objawy zespołu stresu pourazowego, może się to przekładać na kłopoty z sercem czy nadciśnienie tętnicze.
Pacjentki z jednej strony mogły korzystać z badań EKG, echa serca, holtera, lipidogramu czy badań hormonalnych. Z drugiej mogły liczyć na wsparcie psycholożki i psychiatry.
- Jeden z członków naszego zespołu, dr psychiatrii Mariusz Wiglusz, skończył nawet intensywny kurs języka ukraińskiego, żeby jego pacjentki czuły się bardziej komfortowo, gdy opowiadają o swoich doświadczeniach - mówi lekarka.
Projekt naukowy dobiega końca w lipcu tego roku, a zespół nie ma na razie funduszy na jego kontynuację. - A szkoda, bo PTSD trzeba badać w dłuższej perspektywie, żeby otrzymać wiążące wyniki - mówi pani profesor. - Wciąż staramy się o kolejny grant.

Telefon informuje o alarmach
Anna Shalimova przyznaje, że stres pourazowy - depresja, stany lękowe, zaburzenia snu, ciągłe odtwarzanie w głowie sytuacji stresogennych, nerwica - może wynikać nie tylko w wojny, ale także być rezultatem przymusowej migracji, kiedy to trzeba spakować całe życie do jednej walizki i jechać w zupełnie nowe miejsce, zostawiając dom i część rodziny.
Sama wciąż ma zainstalowaną w swoim telefonie aplikację informującą o alarmach przeciwlotniczych w Charkowie. Dlaczego?
- Bo część mojego serca wciąż tam jest - tłumaczy. - Niby zrobiłam wszystko, żeby zapewnić mojej córce bezpieczne życie: nostryfikowałam dyplomy, dostałam pracę. Ale codziennie martwię się, co dzieje z moją mamą, dziadkiem. Ciężko znaleźć spokój i szczęście, jeśli nie wiem, co stanie się jutro w Sumach, Charkowie czy Odessie. Przyszłości nie przewidzimy, nie wiemy, kiedy ten koszmar się skończy i kto znów zostanie zabity. A konsekwencje tej wojny będziemy w naszych głowach i sercach nosić latami.