Nadzwyczajne środki ostrożności, wzmożone kontrole osobiste, akredytacje dla dziennikarzy, karty wstępu do sali rozpraw - w takich okolicznościach rozpoczynał się proces oskarżonych w sprawie najgłośniejszej afery finansowej ostatnich lat - Amber Gold.
W poniedziałkowy poranek w gdańskim sądzie był już tłum dziennikarzy z całej Polski. Początek procesu wyznaczono na godz. 9, ale tuż przed momentem rozpoczęcia rozprawy pracownicy sekretariatu sądu odebrali telefon o podłożeniu bomby! Ewakuację budynku zarządził prezes Sądu Okręgowego. Na miejscu była policja, szczegółowo przeszukano sądowe korytarze i sale. Policyjni antyterroryści sprawdzili nawet kosze na śmieci. Alarm okazał się fałszywy, więc proces jednak ruszył, choć z ponaddwugodzinnym opóźnieniem! Wiadomo, że „żartowniś”, który dzwonił do sądu, był mężczyzną. Sprawą fałszywego alarmu bombowego zajmuje się policja.
Przypomnijmy, że współzałożyciele firmy Amber Gold - gdańskie małżeństwo Marcin i Katarzyna P. - oskarżeni są m.in. o pranie brudnych pieniędzy i oszukanie 19 tys. osób. na kwotę blisko 851 mln zł.
Rozprawy mają się odbywać 2-3 razy w tygodniu. Na pierwszych wyjaśnienia będą składali oskarżeni. Później - świadkowie. Prokuratura chce, by zeznania złożyło 430 osób kluczowych dla sprawy. Obrona Marcina i Katarzyny P. domaga się przesłuchania jako świadków wszystkich 19 tys. poszkodowanych osób.
- Jeśli obrona dopnie swego, ta para nigdy nie będzie skazana, bo proces się nie skończy - mówią gdańscy prawnicy, pytani przez portal gdansk.pl. - Przesłuchanie 19 tys. osób przez sąd, na miejscu w Gdańsku, jest fizyczną niemożliwością.
Spółka Amber Gold działała w latach 2009-2013. Jej główna siedziba mieściła się w Gdańsku przy ul. Długie Ogrody. Firma kusiła klientów wyjątkowo korzystnym oprocentowaniem lokat i inwestycjami w złoto.
Śledztwo trwało ponad 2 lata. Prokuratura przesłuchała blisko 20 tys. osób, akta sprawy liczą ok. 3 mln stron! Poszkodowani nie mają szans na odzyskanie swoich oszczędności - z majątku Amber Gold zdołano odzyskać zaledwie 43 mln zł.
W czasie pierwszej rozprawy oskarżony Marcin P. nie przyznał się do winy. Nie odpowiadał na pytania sądu, zrezygnował także z prawa do składania wyjaśnień. Sąd odczytał jego wcześniejsze wyjaśnienia, które złożył w czasie śledztwa. Wszystko to zostało utajnione dla mediów. Żona Marcina P., Katarzyna P., została na czas rozprawy rozkuta z kajdanek. On sam siedział jednak w kajdankach, istniało bowiem prawdopodobieństwo, że będzie się chciał samookaleczyć. Następna rozprawa w najbliższy czwartek. Sprawę prowadzi dwóch sędziów: w razie, gdyby jeden się rozchorował, nie będzie konieczności przerywania procesu.