Oskar od samego początku nie miał ochoty na narodziny, a kiedy już do nich doszło, postanowił przestać rosnąć. Kiedy miał trzy lata, jego ojciec podarował mu bębenek – blaszany, a nie ze skóry – przy pomocy którego komunikował się ze światem. Komunikował się dość wyraziście, a jeśli mielibyśmy jakoś to nazwać, na myśl przychodzi Warburgiański patos.

Za oceanem przyszedł na świat Julián. Urodził się w Ahualulco, na terytoriach ludu Chichimeków, którego członkowie dopiero sześćdziesiąt lat wcześniej zrezygnowali z irokezów i zaczęli nosić skarpetki. Juliána pochłaniała gra na skrzypcach. Pewnie gdyby grał na nich zgodnie z tradycją, tak jak robi się to do dzisiaj, nikt by go już nie pamiętał. Pewnie ludzie pamiętaliby tylko mezcal Ipiña, który produkuje się w miejscu jego urodzenia.
Gdańsk, czyli miejsce narodzin Oskara (i jego literackiego ojca, Günthera Grassa) był państwem-miastem należącym do Ligi Hanzeatyckiej – niespokojnym skrawkiem ziemi zamieszkałym przez świetnie zorganizowanych Żydów, a później terenem, za który naziści gotowi byli oddać pieprzone wszystko. Miasto ostatecznie znalazło się w granicach Polski, mimo że jego rodowici mieszkańcy określają się jako Kaszubi (fakt bez związku: w języku ludu Purepecha słowo „kashumbi” oznacza „dobrze wychowany”), czyli członkowie grupy etnicznej z Pomorza, do której należał także biologiczny ojciec Oskara.
Julián był utalentowanym młodzieńcem zdolnym wyobrazić sobie miliony pozornie nieodróżnialnych tonów powstałych wskutek rozszczepienia dźwięków. Eksperymentował z przyciskaniem strun skrzypiec do gryfu za pomocą noża, a nie palców, wydobywając w ten sposób dźwięki zbyt mało odróżnialne, by ktokolwiek zwracał na nie uwagę.
Oskar wykorzystał swój piskliwy głos jako narzędzie subwersji i sprzeciwu niczym w cyrku i w sposób pełen przekory, do tego stopnia, że Georg Grosz i Otto Dix mogliby go umieścić w swych potwornych, karykaturalnych przedstawieniach okopów; jak rozrywka na froncie, jak jakiś cholerny karzełkowaty sukinsyn, choć Glenn Miller także nie wstydził się grać dla żołnierzy.
Julián rozwijał swoją teorię w Brukseli i Gandawie, dążąc do spełnienia marzeń przy pomocy dźwiękowego mikroskopu, odwrócenia nieskończoności, wlania wszelkich głosów w deliryczne sito. Dzięki temu stał się pierwszym „diodakiem – wynalazcą wszystkiego” w historii dźwięku, oczywiście zanim do użytku weszły komputery. Numeryczną tabelę rozszczepionych dźwięków jego projektu charakteryzuje wizualne piękno.
Historie Oskara i Juliána mogłyby wyjść spod pióra ekscentrycznego pisarza Stanisława Lema (nie mylić ze Stanem Lee, scenarzystą komiksowym współpracującym ze Steve’m Ditko i Jackiem Kirby) ze względu na niezwykle wysoki głos Oskara, którym zdolny był roztrzaskać szyby katedr i urzędów w dawnym Gdańsku, oraz ze względu na nieskończone rozszczepianie każdego tonu przez Juliána. Dzięki temu, ten ostatni mógł stworzyć szereg instrumentów, na których potrafili grać wyłącznie geniusze, tacy jak Jimena Giménez. Jej wytrwałość i pasja, jaką obdarzyła Juliána sprawiają, że zasługuje ona na pomnik.
Ekranizacja słusznie należy się Volkerowi Schlöndorffowi – a przynajmniej historii Juliána, ponieważ tę drugą zekranizował już wcześniej. Jest tam scena na plaży z węgorzami, głowami osłów, wymiotami i innymi erotycznymi akcesoriami.
The movie version righteously belongs to Volker Schlöndorff—at least Julián’s, because he already made the other one. There’s a scene on the beach with eels, donkey heads, puke and other erotic paraphernalia.
Abraham Cruzvillegas, Meksyk, 2014
Abraham Cruzvillegas
Autodestrucción6: Chichimecachubo: Matzerath@S13, 2014
kuratorka: Patrycja Ryłko
wykład artysty: 05.12.2014 | godzina 18:00
