• Start
  • Wiadomości
  • Tysiące cytowań, miliony odbiorców. Wystawa „Nasi chłopcy” poruszyła Polskę

Tysiące cytowań, miliony odbiorców. Wystawa „Nasi chłopcy” poruszyła Polskę

Jak podaje Andrzej Gierszewski, rzecznik Muzeum Gdańska, 2 tysiące cytowań w mediach tradycyjnych i społecznościowych o wystawie “Nasi chłopcy” od 14 lipca przełożyło się na 80 milionów unikalnych odsłon (tzw. dotarcie). - Nie spodziewaliśmy się aż takiego zainteresowania - mówi Gierszewski. Wystawa opowiada o mieszkańcach Pomorza, którzy służyli w armiach III Rzeszy. U nas jeden z kuratorów wystawy, dr Janusz Marszalec z MIIWŚ, wyjaśnia skąd tytuł i dlaczego Pomorze ma prawo do własnej pamięci.
01.08.2025
Więcej artykułów poświęconych Gdańskowi znajdziesz na stronie głównej gdansk.pl

 

W Ratuszu Głównego Miasta w Gdańsku trwa wystawa czasowa poświęcona tematowi, który przez dekady nie został rzetelnie wyjaśniony i zrozumiany – służbie Pomorzan w armii niemieckiej podczas II wojny światowej. Ekspozycja przygotowana została przez Muzeum Gdańska we współpracy z MIIWŚ oraz Centrum Badań Historycznych Polskiej Akademii Nauk w Berlinie, w oparciu o zbiory muzeów pomorskich oraz kilkudziesięciu rodzin z Pomorza i Gdańska. Wystawę można oglądać do 10 maja 2026 roku. Niżej nasza rozmowa z dr Januszem Marszalcem, wicedyrektorem MIIWŚ, na temat tej kontrowersyjnej, ale potrzebnej wystawy. 

Nasi chłopcy. 101-letni weteran AK broni prawdy historycznej

Sebastian Łupak: Czy ta wystawa relatywizuje historię?

Dr Janusz Marszalec, kurator wystawy, MIIWŚ: To absurd. Bzdurą jest twierdzenie, że pokazywana jest tu chwała Wehrmachtu czy volksdeutsche, którzy nie wiedzieli co zrobić ze swoim życiem i dlatego poszli służyć Hitlerowi. Takie posądzenia wysuwają politycy z prawej strony albo ludzie, którzy tej wystawy nie widzieli. Zachęcamy, żeby przyjść, skupić się i obejrzeć całość. Jeśli ktoś mówi, że my głosimy chwałę niemieckiego oręża czy relatywizujemy historię, to jest albo niedouczony albo ma dużo złej woli. 

Trzeba na tę wystawę przyjść, zanurzyć się w niej, przeanalizować dokumenty i wykazać się skupieniem, żeby zrozumieć jakie jest przesłanie. A przesłanie jest proste: chcemy pokazać tragiczny los Pomorzan, który w czasie wojny absolutnie różnił się od losu Generalnego Gubernatorstwa, czyli centralnej Polski. Być może dlatego mieszkańcy centralnej Polski tego nie rozumieją, być może dlatego wysuwają pochopne oskarżenia?

Ta wystawa nie usprawiedliwia pewnych postaw - ona pozwala je zrozumieć. 

Co zrozumiemy dzięki tej wystawie? 

Spokojnie i kompleksowo tłumaczymy, dlaczego mieszkańcy Pomorza znaleźli się w szeregach armii III Rzeszy. Rozpoczynamy od przedstawienia tragicznych wydarzeń jesieni 1939, kiedy to Niemcy wymordowali na Pomorzu kilkadziesiąt tysięcy ludzi: działaczy społecznych, inteligencję, księży. To było - podkreślam jeszcze raz - kilkadziesiąt tysięcy ludzi. Wszystko, co wydarzyło się później, działo się w cieniu tej wielkiej zbrodni i terroru niemieckiego, który został na Pomorzu rozpętany. 

Co było następnym krokiem?

Zmuszenie ludzi do podpisania volkslisty. Mieszkańcy Pomorza, obywatele Polski, przyjmowali III grupę. Właściwie była to sprawa zero-jedynkowa: nie mieli wyjścia, bo czekał ich albo obóz koncentracyjny, albo śmierć albo wypędzenie i pozbawienie własności. Aby więc pracować dla swojej rodziny, dla swoich dzieci, nasi przodkowie byli zmuszeni tę tragiczną decyzję podjąć.   

Nasi chłopcy, A. Grabowska, mat. Muzeum Gdańska (2).JPG
Młodzi mieszkańcy Pomorza wcieleni do Wehrmachtu
fot. A. Grabowska/Muzeum Gdańska

Jeden z zarzutów jest taki, że tytuł jest nietrafiony. Dlaczego “Nasi chłopcy”? 

Ten tytuł ma swoje uzasadnienie. Może dziwić, ale nie powinien szokować. Naszymi chłopcami nazywały ich rodziny, które błogosławiły młodych ludzi idących na front, bo byli to ludzie stąd. Po tych chłopcach ktoś płakał, jak ginęli na froncie. Ten tytuł opisuje bliską relację jaka zachodziła między rodzicami a tymi, którzy szli do poboru. Była to relacja rodzinna, sąsiedzka czy przyjacielska. Ci, którzy szli do Wehrmachtu, byli traktowani jako swoi - członkowie rodziny. 

Ilu ludzi zostało wcielonych z Pomorza do Wehrmachtu czy Kriegsmarine? 

Łącznie szacuje się, że do armii III Rzeszy wstąpiło w sumie 450-500 tysięcy ludzi z Polski. Głównie ze Śląska, w mniejszej skali z Wielkopolski, natomiast z Pomorza to mogło być 200 tysięcy ludzi. Kategoria Pomorzanie jest pojemna: są to przede wszystkim Polacy, ale też Kaszubi i Kociewiacy - mieszkańcy Pomorza, którzy zostali przez Niemców zakwalifikowani do III grupy volkslisty. III Rzesza uznała ich bowiem za “Niemców, którzy przez lata ulegli procesowi polonizacji”. Celem polityki germanizacyjnej na Pomorzu, realizowanej przez Alberta Forstera, gauleitera Okręgu Rzeszy Gdańsk-Prusy Zachodnie, było powtórne ich zniemczenie. Służba  w Wehrmachcie miała być pierwszym krokiem.  

Nasi chłopcy, A. Grabowska, mat. Muzeum Gdańska (37).JPG
Walcząc na frontach w całej Europie Polacy nawiązywali nowe relacje, zakochiwali się
fot. A. Grabowska,Muzeum Gdańska

Można było odmówić podpisania volkslisty? 

To nie był wybór, to był przymus. Jeśli mieszkańcy Pomorza chcieli zachować własność, gospodarstwo czy zakład rzemieślniczy, żeby przetrwać materialnie, musieli przyjąć volkslistę. Stawali się wtedy niepełnowartościowymi obywatelami III Rzeszy. Alternatywą był brak środków do życia, często obóz koncentracyjny Stutthof i śmierć. Przyjęcie volkslisty było więc działaniem ratunkowym - zabezpieczało byt i chroniło przed represjami. 

Ci, którzy nie przyjęli volkslisty, pozostawali na marginesie społeczeństwa, bez własności, narażeni na aresztowanie, obóz koncentracyjny, a w najlepszym wypadku na wywózkę do Generalnego Gubernatorstwa. 

Jeden z przykładów na naszej wystawie: Stanisław Muller wytrwał do 1944 roku, nie przyjmując niemieckiego obywatelstwa, ale w 1944 roku policja powiedziała “dość” i wysłała go do obozu w Stutthofie. Ci, którzy chcieli zaryzykować życie, zdrowie i byt swojej rodziny, byli nieliczni. Duchowieństwo mówiło: przyjmujcie volkslistę, bo inaczej wszyscy zginiecie. 

Jak wyglądało zachowanie tych ludzi na froncie?  

Wojna stwarza tragiczne sytuacje. Gdy naciera przeciwnik, trudno nie walczyć. Nie możemy więc mówić, że wszyscy odmawiali strzelania do wroga. Takie przypadki też były, ale jednak żeby przetrwać, ocaleć przed rosyjską nawałnicą, oni musieli walczyć. Dla tych, którzy nie chcieli, była kula w łeb. Niektórzy otrzymali nawet odznaczenia bojowe za rany, za walkę wręcz. Ale to była jednak sytuacja wymuszona. 

Gdy ci młodzi rekruci szli do wojska - szli w kolumnach, cała rodzina ich odprowadzała w tych miastach powiatowych, gdzie były punkty zborne. Oni śpiewali “Boże, coś Polskę”, a nawet hymn narodowy. Niemcy nie reagowali, bo ci młodzi ludzie byli w masie. Dopiero po szkoleniu rekruckim Niemcy rozpraszali Polaków po różnych oddziałach. 

Niektórzy szli na front, gdzie niewiele się nie działo, na przykład 20 tysięcy chłopaków zostało ulokowanych w Norwegii. Ale jeśli ktoś trafił na front wschodni, to musiał walczyć z Sowietami. 

We Francji trafiła się taka sytuacja: chłopak z Polski został ranny w czasie ostrzału przez partyzantów francuskich mimo, że wcześniej z tym francuskim ruchem oporu współpracował. 

Z kolei Zygmunt Ostrowski z Chojnic został zabity przez partyzantów włoskich. Chłopak, który chciał doczekać wkroczenia Amerykanów, został zabity właściwie przez swoich, przez tych, którym sprzyjał. 

legitymacja_stanislawa_szucy_mat_mg (2)
Legitymacja tzw. Volkslisty Stanisława Szucy. Polak wcielony do Wehrmachtu poległ za "Wielkie Niemcy”
fot. materiały prasowe

Dlaczego zdecydowaliście się poruszyć temat, który przez lata pozostawał tabu?  

Był to temat spychany z debaty publicznej, niechciany, o którym dyskutowano raczej w domowym zaciszu, przy okazji rodzinnych spotkań. Nie był to element szerokiej debaty publicznej.

Wybuchł w 2005 roku w czasie kampanii prezydenckiej. Jacek Kurski wywlókł wtedy sprawę służby dziadka Donalda Tuska w Wehrmachcie i określił go jako ochotnika. Dziadek Tuska nie był jednak ochotnikiem, był wcześniej więźniem Stutthofu. Lech Kaczyński wyrzucił wtedy Jacka Kurskiego ze sztabu wyborczego. Ale odium spadło na Tuska i wybory przegrał. 

Ten temat nie został wcześniej przepracowany na spokojnie, bez politycznych emocji i teraz znów jest wykorzystywany przez cynicznych polityków, którzy przed Muzeum Gdańska krzyczą “hańba” i oskarżają naszych przodków, że byli volksdeutschami. To służy opluciu nie tylko tych, którzy nie mogą się już bronić, ale także tych, którzy tę wystawę stworzyli albo stoją za nią jako organ prowadzący muzea.  

ZOBACZ TEŻ: PROF. CEZARY OBRACHT-PRONDZYŃSKI O WYSTAWIE "NASI CHŁOPCY":

 

Musieliście się z tej wystawy gęsto tłumaczyć. Było warto? 

Sądzimy, że na Pomorzu mamy prawo do własnej pamięci. Ta wystawa ma prawo być oglądana i analizowana. Niech ludzie sami zdecydują, jak ją odbierać. A ludzie przychodzą i frekwencja jest niesamowita! 

Skutek kontrowersji jest taki, że miliony osób usłyszały o specyfice pomorskiej pamięci. Jest bowiem pamięć pomorska i jest pamięć centralna. One nie muszą się zwalczać, lecz mogą ze sobą dialogować. Niestety, zawsze są tacy, którzy próbują jątrzyć i wykorzystywać sprawę politycznie. Ale my jesteśmy muzealnikami i historykami i naszym celem jest pokazanie, jak było. 

TV

Chirurg i artysta