
Przeciwko “złym ludziom”
Było po północy, z 25 na 26 kwietnia. Zbigniew Mańczyk, dla przyjaciół “Piszczyk”, ruszył w stronę przystanku tramwajowego. Specjalnie wybrał porę, gdy nie jeżdżą już tramwaje i na ulicach jest mało ludzi. Twarzy celowo nie zakrywał. W ręku miał nożyk do tapet, zaczął nim przecinać trytki, na których zawieszono banery wyborcze dwóch kandydatów, ale przy okazji ucierpiał też trzeci.
- Odcinałem tylko tych, którzy są po prostu złymi ludźmi - mówi Piszczyk. - Niestety, te trytki do mocowania banerów są tak splątane, że odciąłem też ze dwa razy innego kandydata, którego nie miałem w planach.
- Dlaczego uważasz, że tamci dwaj to źli ludzie?
- Jeśli ktoś jest ksenofobem i homofobem, sieje wśród ludzi złe emocje, dzieli Polaków, to nie może być dobrym człowiekiem. Ten ktoś bez wątpienia jest po złej stronie mocy - odpowiada Zbigniew Mańczyk. - Niech każdy przez chwilę się zastanowi i sam odpowie, czy tacy są godni urzędu Prezydenta RP.
Nie śpij, bo Cię przegłosują! 18 maja tłumnie wybierzmy prezydenta Polski
Skuty kajdankami
Banery odcinał tak, żeby ich nie uszkodzić. Następnie układał równo jeden na drugim, po spakowaniu chciał je odesłać do komitetów wyborczych. Zdążył zdjąć w ten sposób siedem lub osiem banerów, gdy przyjechała policja.
- Panowie byli bardzo uprzejmi, można powiedzieć, że nawet było miło - relacjonuje “Piszczyk”. - Do czasu. Zawieźli mnie na komisariat na Białej. Tam zażądano, żebym oddał mój telefon na potrzeby postępowania w sprawie. Zaprotestowałem, bo jak to? W telefonie mam prywatne zdjęcia swoje i rodziny, karty bankomatowe. Nie mogłem się zgodzić na takie bezprawie.
Policjanci wyjęli kartę SIM, położyli ją na biurku. Mijały kolejne minuty, jeden funkcjonariusz wyszedł z pokoju coś załatwić, drugi został, ale czymś zajęty. Zbigniew Mańczyk wykorzystał moment ich nieuwagi, sięgnął po kartę SIM i schował ją do kieszeni. Zorientowali się, powalili “Piszczyka” na podłogę i skuli kajdankami.
- Rękę mam teraz na temblaku - mówi Zbigniew Mańczyk.
Na koniec policjanci dali mu do podpisania protokół. Odpowiedział, że niczego nie podpisze. Byli zaskoczeni całą sytuacją. Nie podpisał. Mandatu nie przyjął, będzie miał sprawę w sądzie.

Wtedy i teraz - demokracja
To nie przypadek, że Zbigniew Mańczyk odmówił podpisania “kwitów”. To stara taktyka działaczy opozycji demokratycznej w PRL. “Piszczyk” w latach 80. należał do Federacji Młodzieży Walczącej, był tam jednym z najbardziej radykalnych i odważnych działaczy, mówiąc wprost - należał do grona zadymiarzy. W marcu 1988 roku uczestniczył w Sopocie w topieniu marzanny, która dziwnie przypominała generała Jaruzelskiego. Ba! - Zbigniew Mańczyk osobiście niósł tę marzannę, pośród tłumu studentów. Już na plaży, na uczestników pochodu rzucili się zomowcy z pałkami. Studenci rozbiegli się we wszystkie strony. “Piszczyk” jako jeden z nielicznych, w zimowym ubraniu, z tą marzanną, wbiegł do wody. Zdążył rzucić “Jaruzela” w morską toń, najdalej, jak mógł. W tej samej chwili powalił go potężny cios milicyjną pałką w plecy.
Jan Paweł II, Lech Wałęsa i Gdańsk - mało znane fakty
Teraz Zbigniew Mańczyk odbiera gratulacje od dawnych kolegów za nową akcję, tym razem przeprowadzoną 37 lat później, pod Galerią Bałtycką. Tyle tylko, że wtedy był PRL, teraz - demokratyczna Polska.
- To przecież zupełnie różne epoki.
- Tak, ale nie po to walczyłem kiedyś o demokrację, żeby teraz biernie przyglądać się, jak ją niszczą złoczyńcy.
- Policjanci oddali komórkę?
- Nie, została na komisariacie - odpowiada “Piszczyk”. - Ja jestem ze szkoły Bogdana Borusewicza, który zawsze był i jest przygotowany na różne sytuacje. Zrobiłem sobie duplikat karty SIM, dlatego możemy rozmawiać, choć telefon zabrała policja.

Prawo działa - odradzamy
Oficer prasowy Komendy Miejskiej Policji w Gdańsku, aspirant sztabowy Mariusz Chrzanowski, przestrzega, że sprawcy niszczenia banerów wyborczych sporo ryzykują.
- W mieście jest wiele kamer monitoringu - stwierdza Mariusz Chrzanowski. - Straż miejska ma stały podgląd na sytuację na ulicach, w razie potrzeby nas alarmuje. Tak było też w tym przypadku, pod Galerią Bałtycką.
Groźny przestępca schwytany dzięki kamerom monitoringu i współpracy Straży Miejskiej z policją
W Gdańsku, w ostatnim czasie, zniszczono dziesiątki banerów wyborczych - i dotyczy to praktycznie wszystkich kandydatów.
Zbigniew Mańczyk, za radą swojego prawnika, nie niszczył, a jedynie usuwał banery - tak by ich nie uszkodzić. To ma znaczenie dla odpowiedzialności karnej, jaką można ponieść.
Pomorska policja przypomina na swoim Fb:
(...) zgodnie z obowiązującym prawem w czasie trwania kampanii materiały wyborcze podlegają ochronie prawnej. Oznacza to między innymi zakaz ich niszczenia, usuwania, zamalowywania pod groźbą kary aresztu albo grzywny w wysokości do 5 000 zł. Przepisy te reguluje artykuł 67 Kodeksu Wykroczeń, który mówi, że „Kto umyślnie uszkadza lub usuwa ogłoszenie wystawione publicznie przez instytucję państwową, samorządową albo organizację społeczną lub też w inny sposób umyślnie uniemożliwia zaznajomienie się z takim ogłoszenie, podlega karze aresztu albo grzywny do 5000 zł”.
Umyślne zniszczenie banneru, którego koszt przekracza 800 zł, jest przestępstwem. Grozi za to nawet do 5 lat więzienia.
Wybory prezydenckie: ostatecznie 13 kandydatów, dowiedz się jak głosować