• Start
  • Wiadomości
  • Ukraiński aktor z Miniatury: „Ukraińcy są jak pszczoły. Będą umierać, ale dokłują do końca” 

Ukraiński aktor z Miniatury: „Ukraińcy są jak pszczoły. Będą umierać, ale dokłują do końca” 

Stanisław Wojciechowski, aktor-lalkarz, członek zespołu Pracowni Plastycznej Miejskiego Teatru Miniatura, który prowadzi warsztaty dla dzieci z Ukrainy, pochodzi z Mariupola, oblężonego przez Rosjan „Miasta-Bohatera”. Z rodziną nie ma kontaktu od wielu dni. - Każdego dnia czekam na telefon. Jestem przygotowany na wszystko – mówi. Poznajcie jego historię.  
22.03.2022
Więcej artykułów poświęconych Gdańskowi znajdziesz na stronie głównej gdansk.pl
Aktor Stanisław Wojciechowski od pół roku pracuje w Miejskim Teatrze Miniatura. Współprowadzi warsztaty dla dzieci uchodźców z Ukrainy
Aktor Stanisław Wojciechowski od pół roku pracuje w Miejskim Teatrze Miniatura. Współprowadzi warsztaty dla dzieci uchodźców z Ukrainy
fot. Dominik Paszlińsk/gdansk.pl

 

Partnerskie, zaprzyjaźnione z Gdańskiem ukraińskie miasto Mariupol pod wieloma względami przypomina nasze. Jest jednym z dziesięciu największych aglomeracji w Ukrainie, ma podobną liczbę mieszkańców (nieco ponad 430 tys.), leży również nad morzem (Azowskim) i u ujścia rzeki (Kalmius). 

Rodzina Stanisława Wojciechowskiego, urodzonego w Ługańsku ukraińskiego aktora-lalkarza, mieszka po obu stronach Kalmiusu. Licząc wszystkich bliskich swoich i żony Olesi, Stanisław mówi o dwudziestu osobach, w tym trojgu dzieciach. 

Od początku rosyjskiej agresji to miasto ucierpiało najbardziej. 9 marca rosyjskie bomby spadły na mariupolski szpital dziecięcy i oddział położniczy. Świat obiegły zdjęcia ciężarnej kobiety dźwiganej na noszach przez kilku mężczyzn. Rada oblężonego miasta 13 marca napisała w oświadczeniu: „Nie ma prądu, wody ani ogrzewania. Prawie nie ma komunikacji mobilnej. Wyczerpują się ostatnie rezerwy żywności i wody”. 

W miniony czwartek Rosjanie zbombardowali gmach Teatru Dramatycznego, w którym ukrywali się mieszkańcy, wczorajszej nocy szkołę artystyczną. Ocenia się, że po blisko czterech tygodniach rosyjskiego ostrzału, 80 proc. infrastruktury miasta została uszkodzona lub zniszczona. Mer Mariupola Wadym Bojczenko już wiele dni temu ogłosił: „Mariupol, który znaliśmy, już nie istnieje”.

Stanisław ze swoimi bliskimi nie ma kontaktu już od 22 dni. 

 

"Co chwilę sprawdzam telefon"

Dzień przed wybuchem wojny Staś – jak mówią na niego koledzy z teatru – zadzwonił do siostry. Miał złe przeczucie: - Mówię, słuchaj, coś się kręci. Jak nie chcecie sami wyjechać, to ja przyjadę chociaż po dzieciaki, jakoś to wykombinujemy.

Ale siostra nie miała do tego głowy. Cała rodzina świętowała właśnie w restauracji urodziny małego Bogdana, który kończył pięć lat. Następnego dnia przesłała mu zdjęcia, na których widać stojące pod jej domem czołgi ukraińskiej armii.

- Trzeba wyjeżdżać – przekonywał znowu, ale ona wciąż się wahała: - Do niczego nie dojdzie, będzie wszystko dobrze.

Pisali do siebie, dzwonili, ale kontakt urwał się 1 marca. Od tego czasu, ani jednego maila, smsa, telefonu. Od żadnego krewnego. 

- Nie wiem, może trzeba czasu, trzeba czekać…  - Stanisław nerwowo poprawia maseczkę. – Co chwilę sprawdzam telefon. Ciężko, bo nie ma tam prądu, nie ma internetu, nie ma jak puścić smsa. Wszystko, co wiem o Mariupolu, to z mediów lub od naszych znajomych, którzy mieszkają w Polsce, a tam mają rodziny. Jakieś informacje do nich dochodzą, ale ja nic nie wiem. Ściana. Oglądałem skany na FB Mariupola z góry – masakra. 

Dlaczego rodzina nie chciała wyjechać? Może dlatego, że odgłosy wojny w tej części Ukrainy nie milkły już od ośmiu lat, więc ostrzeżeń o możliwej eskalacji bliscy Stanisława nie potraktowali poważnie. Ani mama Stanisława, która mieszka blisko granicy z Ługańską Republiką Ludową, ani siostra, której dom stoi na trasie wylotowej z Mariupola do Zaporoża. 

- To niebezpieczna droga. Rosjanie stoją po obu stronach i napieprzają w każdego kto po niej jedzie – mówi Staś. 

Kolejne próby ustanowienia korytarzy humanitarnych spełzły na niczym.

- Każdego dnia czekam na telefon. Jestem przygotowany na wszystko – mówi.


Mariupol. Rosja postawiła ultimatum. Odpowiedź ukraińskiego rządu: "Poddanie się nie jest opcją"


stanislaw_wojciechowski-013_914x633
stanislaw_wojciechowski-013_914x633
fot. Dominik Paszlińsk/gdansk.pl



Wojna wszystko zmienia

Stanisław, od pięciu miesięcy członek zespołu Miejskiego Teatru Miniatura w Gdańsku, urodził się i wychował w Ługańsku, dziś stolicy ustanowionej przez Rosjan, a nieuznawanej przez świat Zachodu, Ługańskiej Republiki Ludowej. Mówi, że jest z Mordoru: to było ostatnie miasto przed granicą z Rosją, a jego dom stał w ostatnim jego zakątku: na końcu zapomnianej ulicy, jednej z najbiedniejszych dzielnic. Rodzina od strony ojca ma polskie korzenie. Stąd nazwisko - Wojciechowski.

Aktor trafił do Polski osiem lat temu dzięki europejskiemu programowi Erasmus. Młody artysta pracował w odeskim teatrze, a Olesia – jego przyszła żona – kończyła studia w Charkowie, kiedy podjęli decyzję o podróży do Polski.

- Nie planowałem wyjeżdżać z Ukrainy, ale dużo kolegów z Teatru Lalek i studentów jechało wtedy do Polski i dalej, więc my też. Zdecydowaliśmy się bardzo szybko.

W Ługańsku pozostali rodzice i siostra Olesi. Są proukraińscy, mama Olesi jest lekarką, ale nie wyprowadzali się po rosyjskiej agresji ze względu na pracę. Teraz, od wybuchu wojny, ojciec i szwagier muszą się ukrywać. 

- Od miesiąca ich chowamy. Boimy się, że Ruscy zabiorą ich na mobilizację – mówi Stanisław. – Jak to się zaczęło, wszystkich chłopaków z teatru lalek w Ługańsku zgarnęli. Znam dyrektorkę tamtejszego teatru, ale bardzo bała się pisać cokolwiek. Dostałem też informację, że pensji już nie będzie w Ługańsku i że przywożą bardzo dużo ciał martwych separatystów. Tysiące, tego już nie mogą ukryć. Ta wojna to jest zagłada narodu ukraińskiego, ale rosyjskiego też.

Bo wojna wszystko zmienia. To śmierć, zniszczenie, utrata przyjaźni, podzielone rodziny. 

- Dużo straciłem kolegów z Rosji, a nawet członków rodziny – mówi Stanisław. – Szkoda? To nieszczęście, ale nie żałuję. Tak nad nimi pracowali, że mają zupełnie inną świadomość. Pokazujesz im zburzone domy, a oni mówią, że to my, Ukraińcy je ostrzelaliśmy: „Rosyjska armia nigdy nie strzela po cywilach. My tak nie możemy, to nasi chłopcy. A wy się śmiejecie, cieszycie, że nasz chłopak zginął”. To propaganda, totalitaryzm taki.

Witalij Kliczko. Gdańskie murale spodobały się merowi Kijowa, pokazał je na swoim Twitterze

Lalki autorstwa Stanisława Wojciechowskiego biorą udział w przedstawieniu, które rozpoczyna warsztaty dla dzieci. Sprawdź, jak można się zapisać
Lalki autorstwa Stanisława Wojciechowskiego biorą udział w przedstawieniu, które rozpoczyna warsztaty dla dzieci. Sprawdź, jak można się zapisać
fot. Dominik Paszlińsk/gdansk.pl



Wszystko robili, żeby ludzie czuli się ruskimi. Nie udało się” 

Wspominając dzieciństwo w Ługańsku, aktor mówi o rusyfikacji tych terenów. 

- W Donbasie jest dużo mieszanych ludzi. Mieszkają tam ci, którzy przeżyli stalinowskie represje, więzienia, a potem ściągano ich do Donbasu właśnie. Moją rodzinę od strony ojca Stalin wybił w 1937, a tych, którzy przeżyli, zesłał do Kałmucji.

Te części kraju, skąd pochodzę (30 km do granicy z Rosją), od początku były trochę odseparowane od całej Ukrainy. Książki, język, wszystko było po rosyjsku, ukraińska telewizja też była, ale często blokowana. Wszystko robili, żeby ludzie tam czuli się ruskimi. Ale i tak im się nie udało.

Chociaż fakt, że jest Ukraińcem, Stanisław uświadomił sobie dopiero w szkole, gdy miał 11 lat. W domu mówiło się po rosyjsku.
- Moją klasę objęła wtedy nauczycielka języka ukraińskiego pani Ludmiła Riestowna. Sama pochodziła z zachodniej Ukrainy i pamiętam dokładnie, jak zaczęliśmy rozmawiać o II wojnie światowej. Tłumaczyła nam, co najpierw armia niemiecka, a później radziecka robiły w zachodniej Ukrainie. Moi rodzice pochodzą, jak wielu ludzi stamtąd, z prostych rodzin. Ciężko pracowali, nie zagłębiali się w historię. I dlatego teraz mamy w rodzinach taki rozdźwięk. 

Czas Euromajdanu, podczas którego Ukraińcy opowiedzieli się za zachodnimi wartościami i przyłączeniem kraju do Unii Europejskiej, przypadł na koniec jego studiów. Młody artysta popierał demokratyczne idee, ale widział też, jak Donbas staje się areną wielu sprzecznych interesów.   

- W 2014 roku miałem 24 lata, skończyłem studia. Wystraszył mnie ten radykalizm – wspomina. – Sam Majdan wspierałem, ale gdy pojechali potem z bronią na tereny Donbasu… Odebrałem to tak, że ani Rosji, ani Ukrainie Donbas nie jest potrzebny. Obie strony chcą tylko go zjeść, rozerwać. Ale 2014 rok pokazał nam Ukraińcom, że my nie jesteśmy jak oni – Rosjanie. Nie chcemy, żeby nasz prezydent siedział cztery razy po pięć lat na stanowisku. Chcemy co cztery lata mieć nowego, chcemy wyjeżdżać za granicę, być wolni. Że my nacjonaliści? No to teraz mają – 60 mln. 
nacjonalistów.

 

W sali Miniatury na dzieci czekają artyści i troskliwa opieka
W sali Miniatury na dzieci czekają artyści i troskliwa opieka
fot. Dominik Paszlińsk/gdansk.pl



Spotkanie z przyszłym prezydentem

Wojciechowski poznał osobiście Wołodymyra Zełenskiego. Obecny prezydent Ukrainy, z wykształcenia prawnik, ma również artystyczną przeszłość. Był prezenterem telewizyjnym, producentem filmowym, przedsiębiorcą i popularnym aktorem komediowych i romantycznych seriali. I to w kuluarach jednego z jego estradowych przedsięwzięć, Staś – wówczas student aktorstwa – zaproszony wraz z kolegami z uczelni, miał okazję obserwować przy pracy popularnego wtedy aktora, uścisnąć mu dłoń, porozmawiać. 

- Rektor mojej katedry na studiach był nauczycielem bliskiego kumpla Zełenskiego, który należał do jego zespołu – wspomina z uśmiechem. – Zaprosił nas na koncert i Zełenski wyszedł do nas-studentów. Jest bardzo przyjemny, ten głos zapamiętam na zawsze. Kiedy został prezydentem, myślałem, że jakoś mu się nie udaje, patyki mu w koła wkładali. Teraz jesteśmy wszyscy w nim zakochani. Za to, co robi, jest naszym bohaterem.

Pomimo wielu złych wiadomości, Stanisław wierzy w zwycięstwo Ukrainy w tej wojnie.

- Słyszałem fajne porównanie, że Ukraińcy są jak pszczoły, czyli jak ktoś wdrapie się do ich ula, to będą kłuć, umierać, ale dokłują do końca. Myślę, że to dotyczy każdego narodu. Nie można tak wchodzić na czyjąś ziemię.

Do dziś nie wie, co stało się z jego bliskimi. Mariupol na wezwanie Kremla do poddania się - odmówił. Stanisław, żeby zająć czymś serce i głowę pomaga ukraińskim uchodźczym dzieciom współorganizując w teatrze Miniatura bezpłatne warsztaty teatralno-plastyczne "Gość w dom" 


Moc wydarzeń dla Ukrainy - m.in. koncerty i artystyczne spotkania dla dzieci i młodzieży

Na pomoc dzieciom

W Miejskim Teatrze Miniatura od 8 marca trwają bezpłatne działania dla ukraińskich dzieci pod hasłem „Gość w dom”. Stanisław Wojciechowski z pedagog teatru Moniką Tomczyk prowadzą warsztaty teatralno-plastyczne. Zajęcia rozpoczynają się spektaklami autorstwa Stanisława, który napisał nie tylko scenariusze, ale jako lalkarz stworzył i animuje lalki, które sam zaprojektował. Przedstawienie, które oglądamy ma łagodny, pozytywny w odbiorze przekaz i terapeutyczny cel: jest pozbawione słów, o miłości, z fajną muzyką i pięknymi lalkami. Pomaga dzieciom zapomnieć o wojennej traumie.

- Nie robiłem ich ze względu na to, co się teraz dzieje – mówi autor. – Chodzi o to, żeby pomóc dzieciom wyjść z tego trudnego stanu. 

Warsztaty są prowadzone po ukraińsku i polsku. Na warsztaty można zapisać się tutaj: 601 628 377, 58 341 94 83, bilety@teatrminiatura.pl. Informacji udziela też koordynator Adam Gibki, tel. 515 292 235, adam.gibki@teatrminiatura.pl. 

Najbliższe terminy marcowe:

  • 24–25 marca, godz. 12.00–15.00
  • 29–30 marca, godz. 12.00–15.00.

 

 

TV

Święty Mikołaj przyjechał do Świbna