• Start
  • Wiadomości
  • Rozmowa z Alicją Giedryś, która przepłynęła kanał La Manche

Relacja z wodą ważniejsza niż wyczyn. Rozmowa z Alicją Giedryś, która przepłynęła kanał La Manche

Po dwóch nieudanych próbach i pięciu latach przygotowań, gdańska pływaczka Alicja Giedryś spełniła wielkie marzenie – przepłynęła kanał La Manche. W rozmowie z nami opowiada o więzi z wodą, chorobie morskiej wywołanej przez fale, meduzach, bliskich osobach i myślach oraz odczuciach, towarzyszących jej podczas kilkunastu godzin spędzonych w wodzie. I o tym, jak się w Kanale zakochała.
28.08.2024
Więcej artykułów poświęconych Gdańskowi znajdziesz na stronie głównej gdansk.pl
Kobieta w czerwonej koszulce polo z herbem Gdańska pozuje do fotografii nad morzem.
Alicja Giedryś w Jelitkowie, kilka godzin po powrocie z Francji
Fot. Przemysław Kozłowski / www.gdansk.pl

Alicja Giedryś, gdańska pływaczka z niepełnosprawnością ruchową, przepłynęła kanał La Manche 14 sierpnia 2024 roku, o czym pisaliśmy w artykule „Gdańszczanka Alicja Giedryś spełniła marzenie: przepłynęła wpław kanał La Manche!”. Kilka dni po przeprawie i kilka godzin po powrocie z francuskiego wybrzeża do domu, opowiedziała nam o realizacji swojego wielkiego marzenia.

Przemysław Kozłowski: Zaproponowałaś spotkanie na plaży w Jelitkowie. To tu zaczęła się Twoja życiowa przygoda z pływaniem?

Alicja Giedryś: Nie, zaczęło się w Stegnie, bo pochodzę z Elbląga i z rodzicami spędzaliśmy wakacje w Stegnie. Zaczęło się wcześnie z racji niepełnosprawności, bo rodzice uznali, że to najlepszy sposób na aktywizację. A tu, w Jelitkowie, pływam odkąd przyjechałam dwadzieścia parę lat temu do Gdańska na studia i zamieszkałam na Żabiance. Teraz mieszkam w Oliwie. Jak przychodzę tu rano, to są tylko stali właściciele piesków. Lubię przepływać obok ujścia tej rzeczki (Potok Oliwski – red.), bo niesamowicie czuć zmianę smaku wody. Czasem ta woda jest cieplejsza, czasem zimniejsza niż w morzu, ale zawsze czuć zmianę zasolenia.

Ale oprócz w Zatoce Gdańskiej, trenujesz też na pływalni AWFiS?

Tak, od kilku lat trenuję na AWFiS razem z klubem Szansa Start Gdańsk. Większość roboty się tam robi. W miesiącach jesiennych i zimowych po 10 treningów tygodniowo plus maksymalnie dwa razy w tygodniu w Zatoce, bo nie jestem wybitnym zimowym pływakiem.

Dzień po przepłynięciu kanału La Manche napisałaś na Facebooku, że nie pokonałaś kanału, nie zdobyłaś go, nie wyrównałaś rachunków, bo parafrazując Wojtka Kurtykę, kiedy doświadcza się z wodami wielkiej więzi, nie wypada ich zdobywać.

Wiem, że słownictwo pływackie, i w ogóle sportowe, takie jest, że się coś pokonało, zdobyło. Oczywiście rozumiem tych, co tak mówią. I mam świadomość, że trochę jestem dziwakiem, odmieńcem, bo relacja z wodą jest dla mnie chyba trochę ważniejsza niż wyczyn sportowy. Oczywiście jestem sportowcem, więc lubię czasem stanąć na podium i chwycić jakiś medal. Ten medal za chwilę ląduje w piwnicy co prawda, ale te momenty jednak lubię. Natomiast ja chciałam doświadczać w tym kanale. Wymyśliłam go sobie, bo się w nim zakochałam, tak estetycznie – w zmieniającym się kolorze wody, w tym, że tam są meduzy – inne w Anglii, inne we Francji.

A jak to się stało, że się zakochałaś w kanale? Byłaś tam wcześniej?

Nie, nie byłam. Zakochałam się w relacjach. Ktoś płynął, zobaczyłam jakieś zdjęcia. Zakochałam się jeszcze zanim zaczęłam pływać w wodach otwartych. Jak zdecydowałam, że już przestanę startować w zawodach pływackich na pływalniach, to czułam, że mam niedosyt. I w momencie kiedy zdecydowałam, że kończę z tym pływaniem, zrobiło się lato i trafiłam w Wielkopolsce na zawody na 3 km w jeziorze i pomyślał - o kurczę, ale to jest ekstra!

Czy kanał La Manche to jest dla pływaków dalekodystansowych coś takiego, jak dla ludzi gór jakaś wysoka, wymarzona góra? Jak Mount Everest?

Trochę tak. To jest trochę ikoniczna przeprawa. Dużo jest takich porównań typu, że więcej ludzi weszło na Mount Everest niż przepłynęło kanał La Manche. To jest oczywiście związane z innymi czynnikami. Też z dostępnością tego miejsca, nie tylko z trudnością.

No jednak bardziej dostępny jest La Manche niż Everest - bliżej do Francji i Anglii niż do Nepalu czy Chin.

Tak, tylko że łódek, które przeprawiają pływaków jest ograniczona liczba - w sumie 13. W jednym tygodniu, w okresie pływu, maksymalnie do 4 osób może płynąć. Często pływa też mniej, bo jak nie pozwalają warunki, to ludzie tracą miejsce w kolejce i muszą czekać kolejne lata. Teraz czas oczekiwania na termin to około 2 lata, więc zapisy są na 2026 rok.

Kobieta w czepku na głowie płynie w morzu.
Gdańska pływaczka podczas przeprawy przez kanał La Manche
Archiwum Alicji Giedryś

Czas to jedno, ale koszty też nie są małe. Dwie pierwsze Twoje próby kosztowały po 30-40 tys. zł każda. Trzeba opłacić łódź angielskiej federacji Channel Swimming Association, która asekuruje i nawiguje pływaka oraz certyfikuje przeprawę.

Tak, i to jest liczone oczywiście w funtach. Poza tym musieliśmy pojechać do Anglii i spędzić tam sporo czasu, ponieważ termin możliwego płynięcia mieliśmy od 11 do 17 sierpnia, więc musiałam w tym terminie tam być. W sumie byliśmy na wyjeździe 10 dni. Byliśmy na miejscu w piątek, a płynęliśmy w środę, więc zdążyłam odpocząć, spotkać się z kapitanem, pogadać, popatrzeć, wejść do wody, poczuć trochę słoności, przypomnieć sobie, jak to jest. I też spokojnie potem odpoczęliśmy chwilę.

Ale tym razem nie musiałaś ponosić sama całych kosztów. Dofinansowało Cię Miasto Gdańsk.

Tak, wsparło mnie miasto, około jednej trzeciej całych kosztów pokryło – akurat na łódź starczyło.

A kiedy zrodził się pomysł, by przepłynąć kanał?

Pierwszą próbę miałam w 2021, którą zarezerwowałam w 2018 roku. Więc 5 lat siedzę realnie w tym działaniu.

I jak się czujesz teraz, jak to już za Tobą?

Jest strasznie pusto. Ale wiedziałam, że tak będzie. To mnie nie zaskakuje, więc staram się być w miarę troskliwa dla siebie. Szczególnie, że wróciliśmy dzisiaj nad ranem. Dla mnie jest to trochę nierealne, że przepłynęłam kanał. Wpadają do mnie esemesy z gratulacjami i myślę - kurczę, to się faktycznie stało. Realność jest lekko za mgłą. Ale będę pracować nad tym, żeby to było wartościowe doświadczenie, które coś przyniesie później.

No tak, ale mówimy o osiągnięciu - przepłynięciu konkretnego dystansu – 33,1 km w linii prostej, w rzeczywistości ponad 40 km, w czasie 12 godzin i 29 minut. A co z tą więzią? Co się czuje, jak się płynie tyle czasu przez taką wielką wodę?

Relacja z przyrodą jest specyficzna. Wchodzę do wody i czuję, że pozwala mi w niej płynąć. Nie, że jestem mocarzem i tnę przez fale, bo jestem super przygotowana i mogę wszystko. Nic z tych rzeczy w moim przypadku. Oczywiście przeharowałam dużo godzin - przygotowania fizyczne i mentalne to ciężka robota była. Ale też przyjemna. Natomiast pokora to podstawowa rzecz – wchodzę do wody i jak mi pozwoli, to się pocieszę płynięciem przez jakiś czas. Dla mnie istotna rzecz to bycie uważnym w tym płynięciu. Przez to, że mam zajawkę na kolory i meduzy, to próbowałam jak najwięcej tego chłonąć. Ruszyliśmy w nocy i pierwszą godzinę płynęliśmy w ciemnym. W ciemnym czuje się bardziej, wzrok odpada i czuje się bardziej słoność, bujanie, ciało inaczej wchodzi w płynięcie. Na początku byłam zmartwiona, bo nie spotkałam żadnej meduzy, a tam żyje ich kilka gatunków. W końcu, przy Francji, jedna mnie lekko poparzyła. Ogólnie byłam nastawiona na mocno świadome płynięcie - jak się czuje temperaturę w ciele, jakie są fale, jak na nie reagować i się z nimi zgrać, jak bardzo gorzka jest słoność wody. Oczywiście czysto sportowo, żeby złapać swój rytm, żeby zacząć z odpowiednim tempem - nie za szybko, ale tak, żeby wejść w swój rytm. Tak naprawdę głowę zadarłam z dwa, trzy razy, patrząc na Francję. Widać ją oczywiście bardzo szybko, ale to nic nie znaczy, nie przybliża się. Wybiegania w przyszłość udało mi się wyjątkowo uniknąć, a jak gdzieś wybiegłam, to dosyć sprawnie wracałam do bycia w wodzie. Bardzo szybko też straciłam rachubę czasu. W pewnym momencie mój support zapytał, czy wiem ile już płynę. Ja nie wiedziałam, a to była już dziesiąta godzina. To było płynięcie poza czasem.

Ale cały czas płynie się skupionym na tym, co trzeba robić, na falach i zgraniu z nimi, na rytmie, tempie; czy też odpada się myślami?

Oczywiście, że się odpada. Nie jestem mistrzem zen i nie potrafię utrzymać koncentracji na jednej rzeczy. Poza tym też nie lubię. Lubię trochę wędrować myślami, więc sama się zaprowadzałam w różne rejony, w bycie z ludźmi ważnymi dla mnie. Jak płynę, zapraszam niektóre osoby do tego płynięcia na jakiś odcinek. I nagle otrzeźwienie - o kurczę, znowu wymiotuję! Z wymiotowaniem miałam teraz duży problem.

Dlaczego?

Mocno mnie wymieszało od początku, więc może trochę choroba morska, a może coś mi się nie przyjęło z jedzeniem. W drugiej godzinie płynięcia zaliczyłam porządną akcję z wymiotowaniem i się przestraszyłam - o kurczę, to się nie uda, to dopiero początek, a ja już się źle czuję! Ale okej, zwymiotowałaś, jeszcze nie wyszłaś z wody, to skup się na kolejnym ruchu.

Bierze się wtedy jakieś leki na chorobę morską?

Ja nie biorę, ale piję napar z imbiru, który trochę łagodzi dolegliwości.

A co się je w trakcie płynięcia?

Węglowodany - proszek rozpuszczony w wodzie. Raz na jakiś czas wzmocniony żelem z kofeiną. Piłam też kolę, która dobrze robi na brzuch. Jadłam też zupę i ta zupa mi nie weszła dobrze. Bo chodzi o to, żeby jeść bardzo szybko. Dostałam nawet opierdziel od kapitana, że za długo jem i musiałam przyspieszyć. Generalnie to są szybkie karmienia, co pół godziny 150-200 ml ciepłego picia. Chociaż teraz jak płynęłam, było ciepło, woda miała 19 stopni. Ale profilaktycznie picie przyjmuje się cieplejsze niż temperatura otoczenia. 

Kobieta w stroju pływackim i w czepku z herbem Gdańska na głowie siedzi na plaży.
Nad kanałem La Manche
Archiwum Alicji Giedryś

Kim był kapitan? To człowiek z federacji certyfikującej przepłynięcia?

Kapitan to trochę niezależna osoba. Generalnie są dwie federacje, które koordynują przeprawy i w tych federacjach są zrzeszeni kapitanowie. Ja nawiązuję kontakt z kapitanem, podpisuję z nim kontrakt, ustalamy termin. A druga noga to federacja, w której muszę opłacić członkostwo i która daje obserwatora. On nadzoruje płynięcie i potwierdza, że wszystko było zgodnie z zasadami, które są proste i oczywiste - muszę zacząć i skończyć na suchym lądzie, w trakcie przeprawy nie mogę dotknąć łódki i muszę płynąć tylko w stroju, czepku i okularkach. Można się ewentualnie posmarować wazeliną, która działa jako ochrona na otarcia.

Oprócz tego, że kapitan poganiał Cię z jedzeniem, kontaktował się też w innych sprawach?

Na półtorej godziny przed końcem dostałam sygnał, że super by było, jakbym przyspieszyła, bo była szansa, że jak przyspieszę, to załapiemy się na prąd, który by nas zaniósł na ląd jeszcze przed odpływem. Finalnie wyszło tak, że miałam zapasu z 6-10 minut. Jakbym dopłynęła później, to przesunęłoby nas troszeczkę dalej i pewnie skończyłabym ze 2 godziny później - tak działają te prądy morskie.

No właśnie, o płynięciu przez kanał La Manche mówi się, że wyzwaniem są silne prądy, niskie temperatury wody, wysokie fale i blisko przepływające statki.

Statki faktycznie robią duże fale, ale myślę, że to jest bardziej wyzwanie dla kapitana. Bo ja płynę kursem łódki i to kapitan musi mądrze sterować, decydować gdzie się przebić przez prąd, gdzie płynąć z prądem, pod jakim kątem, jak się zmieścić przed statkiem, żeby nie było kolizji, bo statek ma pierwszeństwo. Finalnie linia płynięcia wyszła mi dosyć prosta i mało pogmatwana. Ale faktycznie fale trochę bujały. Generalnie tam jest bardzo zmiennie - to że na początku jest duża fala, nie znaczy, że za godzinę też taka będzie. 

Dlaczego nie udały Ci się dwie pierwsze próby, w 2021 i 2022 roku?

Obie ze względów zdrowotnych. Pierwsza z powodu awarii stawu biodrowego, co finalnie skończyło się operacją. Wylądowałam na stole operacyjnym i zostałam posiadaczką tytanowego biodra. Po czym po 6 miesiącach od wstawienia endoprotezy wlazłam drugi raz do kanału, co pewnie było za szybko, ale miałam wyznaczony termin. Przy drugiej próbie, po pięciu godzinach miałam problemy z jedzeniem, dużo wymiotowałam, złapałam hipotermię i odcięło mnie - straciłam świadomość. Nie odpowiadałam na proste pytania, typu jak masz na imię, miałam błędny wzrok, natomiast słuchałam poleceń i podpłynęłam do łódki, podałam rękę lub schwyciłam się liny, nie pamiętam końcówki. Ale zdecydowałam, że dalej jestem zainteresowana przepłynięciem kanału.

Obawiałaś się tej trzeciej próby?

Jako wyznawca Heraklita wiem, że nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki, bo wszystko się zmienia. Wiedziałam więc, że jestem inna. Wiedziałam, co przepracowałam czysto fizycznie, fizjologicznie, co pozmieniałam, co udało mi się zrobić. Przez relację z wodą nie miałam też poczucia żalu. Mam świadomość, że dla kanału jestem obojętna. To nie może tak być, że on coś mi zrobił złego. Nie myślałam o tym, że to trzeci raz, w sensie - do trzech razy sztuka. Nie traktowałam tego jako rozliczenie, kontynuację, że muszę coś dokończyć. Po prostu chciałam dalej płynąć. Gdyby to była tylko kwestia sportowa, to byłoby mi ciężko. Nawet nie dlatego, że byłam tyle czasu w treningu, ale by nie stracić serca do tego. Nawet nie przyszło mi do głowy, że to jest jakiś cholerny kanał, i muszę iść na trening, bo trzeba go przepłynąć. Nie mówię, że każdy trening był witany z pieśnią na ustach, ale myśl o tym, że płynę, nie była kulą, lecz była motywująca i często pozwalała mi wstać rano z łóżka.

Mówiłaś, że teraz, kilka dni po, czujesz pustkę. A co czułaś zaraz po wyjściu z wody we Francji?

Jak już przyspieszyłam, podniosłam głowę i widzę, że zostało jakieś 200 metrów do końca - o kurczę, jest! Na szczęście udało nam się wylądować na piaszczystej plaży, nie na kamieniach, co byłoby dla mnie trudne ze względu na chodzenie. Jak wyszłam z wody, to było cudowne uczucie. A na plaży byli turyści, co było hitem - pili sobie szampany, imprezowali i pytali - co tu robisz, z Anglii przypłynęłaś? Byli tym podekscytowani, bili brawo - to było super, takie nierealne.

A czy na łodzi płynął ktoś z Twoich bliskich, znajomych?

Tak. Na łodzi z obsługi był kapitan ze swoim synem, obserwator i dwie osoby, z którymi pojechałam - Daniel Sadowski, mój partner i Krzysiek Zachwieja, kolega, pływak, który zresztą nas uratował w ostatniej chwili przed wyjazdem, bo mój stały drugi support od tych zadań niestety nie mógł popłynąć. Więc Krzysiek był bardzo dobrym merytorycznym zastępcą. Chłopacy nade mną czuwali, dbali żebym miała co jeść, żebym mogła się ewentualnie pożalić, jak się coś źle robiło. Kapitan i obserwator tylko dają dyspozycje i komentarze, typu - za długa przerwa, za blisko płyniesz łódki, albo żebym przyspieszyła ile mogę. Natomiast ostatnie metry płynie się przy asekuracji pontonu, a nie głównej łódki, więc Daniel wskoczył do wody, jak ja już byłam na lądzie, i ostatnie 100 metrów też sobie przepłynął. Więc radowaliśmy się na lądzie razem. Bo wiadomo, przygotowania do tego były mocno angażujące, więc jakby najważniejsza osoba w życiu nie podzielała tej pasji, to by się nie dało - albo jej uprawiać, albo być w takim związku.

„Przekuwam marzenie w cel” - niepełnosprawna ruchowo gdańszczanka przepłynie w lipcu Kanał la Manche 

Na łodzi miałaś wsparcie partnera i kolegi pływaka. A podczas treningów?

Przede wszystkim miałam spokój jeśli chodzi o warunki treningowe, bo tyle godzin, ile potrzebuję na trenowanie, miałam zapewnione przez Szansę Start Gdańsk. Mam też rewelacyjną trenerkę. Hanna Klimek-Włodarczyk, wybitna trenerka, może nie jest specem od wód otwartych, ale wydaje mi się, że się super uzupełniałyśmy. Ona dbała o wszystkie techniczne, wydolnościowe rzeczy, natomiast ja tam przemycałam wszystkie wątki związane z wodami otwartymi, więc współpraca była ekstra. Poza tym ona nie traciła wiary, wierzyła sportowo w ten projekt. Więc to jest super, że mogłam robić swoje dziwne, długie pływania - 8 godzin jednego dnia na pływalni, 6 godzin drugiego dnia – takie moje dziwadła. No i też super, że na pływalni AWFiS, bo to jest sportowa uczelnia i zrozumienie dla sportu jest dobre. Również nie byłabym w stanie przejść tej drogi bez współpracy z psychologiem sportu Danielem Krokoszem. Wykonaliśmy razem jakąś kosmiczną mentalną robotę.

Na tej uczelni też studiujesz.

Tak, pływanie jest na tyle ważne dla mnie, że chcę mieć uprawnienia trenerskie. Pójście na kierunek Sport na AWFiS było jedną z możliwości dogłębnego uzyskania wiedzy. Ale głównie pracuję.

W jakiej pracy? Bo jesteś zarówno magistrem filozofii, jak i inżynierem ochrony środowiska.

Jako inżynier ochrony środowiska. Prowadzę swoją firmę, co pozwala mi na pewną elastyczność i długie treningi.

A czy masz jakieś kolejne plany pływackie?

Wrócić z ciekawością do porannego pływania w Zatoce.

 

TV

Świąteczne i noworoczne życzenia