Od czterech lat wiadomo, że szykują się podwójne wybory
Przypomnijmy, że w 2018 r. Sejm, w którym większość ma Zjednoczona Prawica, wydłużył kadencję jednostek samorządu z terytorialnego z czterech do pięciu lat. To rozwiązanie oznaczało, że wybory samorządowe powinny się odbyć jesienią 2023 r. Poprzednie głosowanie dotyczące władz lokalnych odbyło się bowiem 21 października 2018 r. Jednocześnie jesienią 2023 r. przypada konstytucyjny termin wyborów parlamentarnych - ostatnie miały miejsce 13 października 2019 r.
Wybory w liczbach. Ile było głosów ważnych i nieważnych, ile wydano kart do głosowania...
W ostatnich miesiącach rządzące Prawo i Sprawiedliwość dostrzegło jednak, że jesienią 2023 r. dojdzie do kolizji w datach dwóch wyborów: samorządowych oraz do Sejmu i Senatu. Politycy PiS zaczęli więc forsować pomysł, aby przedłużyć o kilka miesięcy okres sprawowania władzy w samorządach.
Jak PiS wprowadził wydłużenie kadencji samorządów?
Najpierw PiS 29 września przegłosował w Sejmie projekt ustawy o wydłużeniu kadencji samorządów. Przeciwko temu była cała opozycja: Koalicja Obywatelska, Lewica, KP-PSL, Konfederacja, Polska 2050, Porozumienie oraz PPS.
Projekt ustawy trafił następnie do Senatu, w którym PiS ma mniejszość. 27 października izba wyższa parlamentu odrzuciła w całości ustawę.
Ustawa wróciła pod obrady Sejmu. Na początku listopada większość sejmowa opowiedziała się przeciwko stanowisku Senatu nie zgadzającym się na dłuższą kadencję samorządów.
Ostatecznie, we wtorek, 22 listopada, prezydent Andrzej Duda podpisał ustawę, która wydłuża kadencję samorządów do 30 kwietnia 2024 r.
Interes państwa czy partyjna kalkulacja?
Dlaczego PiS dążył skutecznie do rozdzielenia w przyszłym roku terminów wyborów samorządowych i parlamentarnych?
Politycy opozycji i komentatorzy są zgodni, że - wbrew argumentacji PiS, iż podwójne wybory mogą doprowadzić do dezorientacji wśród głosujących i trudności rozliczenia dwóch kampanii przez sztaby wyborcze - za zmianą daty wyborów samorządowych nie stoi wcale interes państwa, lecz partyjny.
Krytycy pomysłu PiS przekonują, że partia rządząca obawia się, po prostu, o swój wynik wyborczy. Gdyby bowiem najpierw przegrała w wyborach samorządowych - a szczególnie we władzach w dużych miastach ugrupowanie Jarosława Kaczyńskiego ma dziś bardzo mało swoich przedstawicieli - mogłoby to wpłynąć negatywnie na poparcie PiS w wyborach do parlamentu i stratę władzy po ośmiu latach rządów.
Za tym, że za ruchem PiS wydłużającym kadencję samorządów o pół roku stoi partyjna kalkulacja przemawia m.in. to, że na wiosnę 2024 r. zaplanowane są wybory do Parlamentu Europejskiego. Tu, jak się okazuje, dla Prawa i Sprawiedliwości nie jest już problemem, że w podobnym terminie pójdziemy do urn i będziemy wybierać europosłów oraz wójtów, burmistrzów i prezydentów.