• Start
  • Wiadomości
  • Ponad 100 malarzy, ponad 1000 obrazów. Pierwszy taki film na świecie powstał w Gdańsku

Ponad 100 malarzy, ponad 1000 obrazów. Pierwszy taki film na świecie powstał w Gdańsku

“Loving, Vincent” opowiada o życiu Vincenta van Gogha, próbując rozwikłać zagadkę jego śmierci. To pierwszy na świecie długometrażowy film fabularny wykonany techniką malarską, ożywionych obrazów. Wyprodukowała go firma BreakThru Films z Trójmiasta. Premiera odbędzie się na Festiwalu Annecy, do naszych kin trafi jesienią. Wtedy też w Gdańsku wystawa obrazów. ZOBACZ trailer.
03.05.2017
Więcej artykułów poświęconych Gdańskowi znajdziesz na stronie głównej gdansk.pl

Kadr z filmu Loving Vincent w reż. Dorota Kobieli i Hugh Welchmana

“Loving, Vincent” to kryminał. Jest rok 1890. Upalne lato we Francji. Utalentowany, ale mało znany malarz, chorujący na epilepsję i depresję, były rezydent szpitalu psychiatrycznego w Saint Remy, który jak dotąd sprzedał tylko jeden obraz, popełnia samobójstwo. Bohater filmu stara się odszukać brata malarza - Theo, by oddać mu ostatni list artysty. 

W trakcie podróży spotyka osoby, które znały Vincenta van Gogha (bo tak nazywał się malarz, który popełnił samobójstwo) i zaczyna nabierać podejrzeń: czy to możliwe, żeby praworęczny mężczyzna strzelił do siebie sam i trafił w lewy bok? Przecież był szczęśliwy w Auvers-sur-Oise, gdzie mieszkał od ponad dwóch miesięcy. Namalował tam aż 70 obrazów!

Bohater filmowej opowieści postanawia dociec prawdy. Jego śledztwo pomaga nam zrozumieć życie Vincenta.


Z fascynacji do artysty

Pomysł na film urodził się w głowie Doroty Kobieli, reżyserki, która studiując listy Vincenta van Gogha do brata Theo przeczytała zdanie: "Nie możemy mówić inaczej, niż przez nasze obrazy". Malarz napisał je tuż przed śmiercią. Kobiela zafascynowana jego twórczością postanowiła opowiedzieć o nim jego obrazami.

W tym czasie, Hugh Welchman - producent i reżyser z BreakThru Films, odwiedził w Londynie wyjątkową ekspozycję oryginalnych listów i prac Vincenta van Gogha w Królewskiej Akademii Sztuk. Na pierwszą od 40 lat wystawę malarza w Wielkiej Brytanii przed kasą czekały długie kolejki i to upewniło Welchmana, że temat żyje, a ludzie wciąż są ciekawi holenderskiego artysty.

Kobiela i Welchman mieli już za sobą sukces filmu o Chopinie: “Szkice Chopina”. Postanowili po raz kolejny zewrzeć szyki i wspólnie zrobić film o van Goghu. Do produkcji włączyła się firma Trademark Films.

- Uznaliśmy, że temat zasługuje na pełny metraż - wspomina Sean Bobbitt, producent z BreakThru Films. 

Do pracy nad pierwszą wersją scenariusza do “Loving, Vincent” dołączył Jacek Dehnel, gdański pisarz, laureat Nagrody Miasta Gdańska w Dziedzinie Kultury "Splendor Gedanensis" za rok 2008, autor słynnej “Lali” i bestsellerowych kryminałów “Tajemnica Domu Helclów” i “Rozdarta zasłona”.

Sean Bobbitt: - Początkowo bohaterem miała być niewidoczna postać, która robi wywiady z postaciami z obrazów Vincenta. Ale na długi metraż brakowało w tym dramaturgii i było zbyt monotonnie.

Ostatecznie formę zmieniono na kino bardziej gatunkowe. Obrazy stanowią scenografię, postaci na dziełach ożywają, wcielają się w ich role prawdziwi aktorzy. Są sceny kolorowe i czarno białe - taką formę zachowano dla reminiscencji o życiu autora Vincenta. Zdjęcia kręcono w Polsce, Anglii i Grecji.


W rolę Vincenta van Gogha wcielił się Robert Gulaczyk

Przemalować van Gogha

Liczby są imponujące: 56 tysięcy namalowanych ręcznie klatek filmowych na podstawie 100 obrazów van Gogha. Pracowało nad nimi 125 malarzy, bo na jedną jedną sekundę filmu przypada 12 obrazów. Film trwa około 90 minut, jego budżet wyniósł 22 miliony złotych.

Bobbitt: - Oj, tak, na początku przestraszyliśmy się. Kiedy padł pierwszy pomysł, powiedziałem: “no nie, żartujecie, pełny metraż?” Ale potem człowiek zaczyna się zastanawiać i od słowa, do słowa wymyśliliśmy stanowisko dla animacji malarskiej. Agencja Rozwoju Pomorza weszła w to kapitałowo i zaczęły się testy: ile klatek filmu można zrobić na jednym stanowisku? Co by się stało, gdyby zamiast 60 zatrudnić 120 malarzy? I skąd ich wziąć? I okazało się, że harmonogram rozpisany na pięć lat można zredukować do dwóch i pół!

Dużo czasu zabrała preprodukcja projektu. Trzeba było zadbać o spójność pomiędzy obrazami, a nawet przeprojektować niektóre z nich, bo van Gogh malował na blejtramach różnych rozmiarów, a format obrazu na ekranie musi być taki sam.

Bobbitt: - Zmienialiśmy też kolory niektórych dzieł. Jest taka scena, która odbywa się w scenerii “Pokoju malarza” nocą. Kolory na oryginale są świetliste, jasne. To pokój za dnia. My potrzebowaliśmy innej atmosfery. Nasz malarz zaproponował więcej fioletu, szarości...  

Na początku brakowało też finansowania.

Bobbitt: - Wiedzieliśmy, że żeby zdobyć pieniądze musimy coś pokazać. Prace ruszyły już w 2014 roku. Zaczynaliśmy z bardzo małym zespołem 12 osób. Jako pierwszy uwierzył w nas Wrocław. Tu kręciliśmy pierwsze zdjęcia. Otrzymalismy finansowe wsparcie od „Odra-Film” [od red. - instytucja kultury województwa dolnośląskiego], a Centrum Technologii Audiowizualnych (CeTa) zostało koproducentem. Bez tego trudno byłoby nam ruszyć z produkcją. 

Artyści z całego świata łączcie się

Na ogłoszenie o naborze malarzy do pracy nad filmem odpowiedziało 5 tysięcy osób. Głównie z Polski, ale też ze Stanów Zjednoczonych, z Japonii, Australii. Duże wyzwanie! 5 tysięcy portfolio do przejrzenia.

Bobbitt: - Nie mieliśmy w budżecie pieniędzy na bilety lotnicze, a mimo to z USA przyjechało 12 osób. Sami kupili sobie te bilety, tak im zależało na pracy przy filmie. 

Ostatecznie po trzydniowych testach, na których trzeba było namalować replikę obrazu van Gogha, a potem ją animować, wybrano około 150 osób. Dalsze szkolenia prowadzili Dorota Kobiela i malarz Piotr Dominiak.

Prace wykonywano w studiach we Wrocławiu, Londynie i Gdańsku. Dlaczego tu?

Bobbitt: - Poprzednie dwa filmy produkowaliśmy w Łodzi. I to nie jest tak, że w Łodzi brakowało malarzy. Mieliśmy zresztą do wyboru wiele miast w Polsce: Wrocław, Poznań, Kraków. W końcu stwierdziliśmy, że i tak ludzie będą musieli przejechać do nas z całego kraju i łatwiej będzie ich przekonać, żeby przyjechali nad morze [śmiech]. Znam nawet kilku takich malarzy z Krakowa, którzy po skończeniu pracy nad filmem postanowili tu się osiedlić. Zwiększyliśmy więc przyrost ludności w Gdańsku.

Bobbitt: - Mieliśmy tu w Gdańsku ogromne studio, dwa tysiące metrów kwadratowych. Fajnie było, jak tylu ludzi wychodziło z pracy i każdy miał farbę we włosach, na twarzy [śmiech]. Bardzo mi brakuje malarzy, tej atmosfery…

Vincentowi ta wizja na pewno też by się spodobała. Marzył o stworzeniu kolonii artystów, pracowni i galerii, którą chciał prowadzić z Paulem Gauguin’em w Arle. W “Żółtym domu”, jak go nazywał, namalował słynny cykl “Słoneczniki”.

Kompozytor "Czarnego łabędzia" pisze muzykę

Bobbitt: - Clint Mansell był naszym wyborem już pięć lat temu, gdy robiliśmy pierwszy trailer koncepcyjny. Użyliśmy fragmentu jego muzyki i Dorota od razu powiedziała: "to musi być on!". My byliśmy zdecydowani, tylko on jeszcze o tym nie wiedział [śmiech].

Przekonanie brytyjskiego kompozytora, którego muzyka rozbrzmiewa w filmach Darrena Aronofsky'ego: “Pi”, "Requiem dla snu", “Czarny łabądź" czy “Źródło”, a dziś w kinowym hicie "Ghost in the Shell" Ruperta Sandersa ze Scarlett Johansson w roli głównej, nie było łatwe.  

Bobbitt: - Kiedy się z nim skontaktowaliśmy nie był w dobrej formie, miał problemy w życiu osobistym i postanowił zrobić sobie przerwę w karierze. Ale kiedy w końcu udało się umówić spotkanie i obejrzał fragmenty filmu - bardzo się wzruszył. A potem zgodził na współpracę.


Gdynianka Marelna Jopyk-Misiak jest jedną z pierwszych malarek, które zostały zatrudnione przy produkcji fimu

Van Gogh na każdą kieszeń

Większość klatek filmowych jednej sceny malowano na tym samym płótnie. Malarz maluje pierwsza klatkę - to jest cały obraz, a potem musi wprowadzić ruch, który odbywa się na tym płótnie - przemalowuje go więc nieznacznie. Jedno ujęcie to jedna wersja obrazu.

Po filmie pozostało około 1000 obrazów, a licząc obrazy ze szkolenia czy prac przygotowawczych trzeba dodać jeszcze 400.

U Seana w domu wisi jeden z nich.  

Bobbitt: - Jakiś czas temu Gdański Park Naukowo-Technologiczny zorganizował aukcję prac pozostałych po filmie. Ceny wyjściowe były niskie, zainteresowanie niewielkie. Moja replika przedstawia obraz, który zaginął w czasie II wojny światowej. Jedyny ślad jaki po nim pozostał to czarno-białe zdjęcie. Na obrazie jest para, która idzie ścieżką w stronę lasu. Nikt nie wie jak wyglądał oryginał w kolorze. Analizowaliśmy z naszymi malarzami w jakim okresie życia malował go artysta, jakich kolorów wtedy używał.

Jesli ktoś marzy o własnym van Goghu na ścianie, obrazy które zagrały w filmie można obejrzeć, a nawet kupić na stronie lovingvincet.com. Ceny zaczynają się od 1250 euro.

- Pod koniec kwietnia sprzedaliśmy jeden z nich za 6 tys. euro! To najwyższa cena otrzymana dotąd - cieszy się producent.   

Resztę prac obejrzymy jesienią na wystawie w Gdańsku.

“Loving, Vincent” z nadzieją na nagrody

Światowa premiera filmu odbędzie się w czerwcu na Międzynarodowym Festiwalu Animacji w Annecy we Francji - jednego z najbardziej prestiżowych festiwali filmów animowanych na świecie. “Loving, Vincent” jest jednym, z zaledwie dziesięciu, filmów z całego świata, które zakwalifikowały się do Konkursu Głównego, ale pierwszym pełnometrażowym w pełni namalowanym dziełem w historii kinematografii.

Bobbitt: - Współpracujemy z Annecy już od kilku lat. Mój wspólnik Hugh Welchman był producentem filmu “Piotruś i wilk”, który wygrał główną nagrodę w Annecy dla filmów krótkometrażowych w 2007 roku [otrzymał też Oskara - red]. Kiedy usłyszeli o naszym nowym projekcie zaprosili mnie i reżyserką Dorotę Kobielę na prezentację w ramach tzw. Work in Progress, dla filmów w trakcie realizacji i bardzo im się nasz materiał spodobał.

Sukces jest tym większy, że festiwal Annecy to dla filmów animowanych równie prestiżowe miejsce, jak Festiwal Filmowy w Cannes - dla aktorskich. Obraz zresztą trafi prawdopodobnie również i do przyszłorocznego Cannes, gdyż co roku pięć filmów wytypowanych przez Annecy jest tam prezentowanych. A już wiadomo, że do tej krótkiej listy włączono “Loving, Vincent”. 

- Odbyły się już pokazy na zaproszenie, tzw. badawcze i reakcje były bardzo pozytywne. Nasz agent powiedział, że film uzyskał najlepszy wynik ze wszystkich, którymi dotąd zajmował się w karierze. A zajmował się promocją takich filmów jak “Frida” czy “Chicago”.

- Macie nadzieję na Oskara?

- Każdy twórca ją ma. 

Film "Twój Vincent" ("Loving, Vincent") w reżyserii Doroty Kobieli i Hugh Welchmana został sprzedany już do ponad 100 krajów na całym świecie. Film zobaczą widzowie m.in. we Francji, Chinach, Włoszech, Hiszpanii, Danii, Finlandii, Norwegii, Szwecji, Grecji, Portugalii, Japonii, Tajlandii, Kolumbii, Indiach, Rosji czy Brazylii. W rolę artysty wciela się Robert Gulaczyk. 

Festiwal Annecy (12 do 17 czerwca 2017 roku) jest równie ważny dla filmu animowanego, jak festiwal w Cannes dla filmu aktorskiego. W dotychczasowej historii festiwalu do konkursu zakwalifikowało się ponad 60 polskich filmów. Nagrody w Annecy zdobyły m.in.: „Tango" Zbigniewa Rybczyńskiego, „Ściany" Piotra Dumały czy „Piotruś i wilk" Suzie Templeton, który w 2007 roku zdobył główną nagrodę festiwalu - Kryształ Annecy i w tym samym roku Oskara dla najlepszego filmu animowanego.



ZOBACZ TRAILER FILMU 



TV

Nowi mieszkańcy na Ujeścisku