• Start
  • Wiadomości
  • Pamięci dwóch polskich Grudniów: 1970 i 1981. Nietypowe zwiedzanie w ECS

Pamięci dwóch polskich Grudniów: 1970 i 1981. Nietypowe zwiedzanie w ECS

W związku z przypadającymi w grudniu rocznicami tragicznych wydarzeń w 1970 roku i wprowadzenia stanu wojennego w 1981 roku, Europejskie Centrum Solidarności zaproponowało czworgu uczestnikom tamtych wydarzeń wcielenie się w rolę przewodników po wystawie ECS i opowieści o ich doświadczeniach z tamtego okresu.
15.12.2019
Więcej artykułów poświęconych Gdańskowi znajdziesz na stronie głównej gdansk.pl
Bolesław Rutyński opowiadał w ECS o swoich doświadczeniach z lat 70 i 80.
Bolesław Rutyński opowiadał w ECS o swoich doświadczeniach z lat 70 i 80.
Fot. Grzegorz Mehring / www.gdansk.pl

 

Przewodnikami tzw. subiektywnych spacerów "śladami wspomnień dwóch polskich Grudniów", które zorganizowano 15 grudnia, zostali: Ewa Jażdżewska, Jarosław Hyk, Mariusz Kulis i Bolesław Rutyński. Bilet wstępu na taki spacer kosztował symboliczną złotówkę, udział w nim mógł wziąć każdy, ale po wcześniejszej rezerwacji miejsca (ze względu na ich ograniczoną ilość).

Ostatni niedzielny spacer poprowadził pan Bolesław Rutyński.

Jest on absolwentem wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Gdańskiego. Pracę w służbie więziennej rozpoczął w 1975 r. w zakładzie karnym w Wejherowie. Bezskutecznie próbowała go zwerbować Służba Bezpieczeństwa. W 1980 roku, na fali sierpniowych strajków, próbował utworzyć związek zawodowy w swoim miejscu pracy. W konsekwencji stracił dotychczasową posadę i zmienił miejsce pracy. Pierwszego dnia stanu wojennego poinformowano go o militaryzacji służb więziennych i kazano podpisać dokument stwierdzający, że jako wojskowy podlega rozkazom, a za odmowę ich wykonania grozi nawet kara śmierci. 10 dni później odmówił wykonania rozkazu.

 

Pan Rutyński opowiadał m.in. o tym, jak władza z wielomiesięcznym wyprzedzeniem przygotowywała się do utworzenia obozu dla internowanych w Strzebielinku
Pan Rutyński opowiadał m.in. o tym, jak władza z wielomiesięcznym wyprzedzeniem przygotowywała się do utworzenia obozu dla internowanych w Strzebielinku
Fot. Grzegorz Mehring / www.gdansk.pl

 

O czym opowiadał w niedzielę?

- Byłem kierownikiem działu, który zajmował się zatrudnieniem więźniów i rozmieszczeniem ich na terenie zakładu. Toczyły się strajki, a państwo, oficjalnie, nic na ich temat nie wiedziało. Pracowaliśmy normalnie, mimo iż w tamtych czasach byle co powodowało wybuch paniki w więzieniach. Robiło się wówczas różne specjalne dyżury i służby, natomiast wtedy oficjalnie "nic się nie działo", teoretycznie nikt nie strajkował, wszystko więc "było w porządku", siedzieliśmy cicho, pracowaliśmy jak zwykle - opowiadał Bolesław Rutyński. - I tak było, mniej więcej, do 25 sierpnia, kiedy to ktoś doszedł do wniosku, że być może sytuacja, która panuje w kraju może się rozlać na więźniów, którzy zawsze byli "rozchwiani". Bowiem niezwykle łatwo jest w zakładzie karnym powodować sytuacje, w których zaczną się pewne ruchy. Zdecydowano więc o skoszarowaniu wszystkich funkcjonariuszy. Siedzieliśmy zatem, wraz z więźniami, w zakładzie karnym.

Pan Rutyński podkreślał, że bardzo dbano o to, by żadne informacje o strajkach nie dotarły do więźniów. Taka sytuacja miała panować do czasu historycznych Porozumień Strajkowych. Potem rozpoczął się tzw. karnawał Solidarności. W Wejherowie narodził się pomysł, by założyć związek zawodowy, a przynajmniej podjąć takie próby.

- Postanowiliśmy wtedy z kolegą zorientować się, czy ludzie są zainteresowani założeniem związku zawodowego w naszej placówce. Przygotowaliśmy ankietę, koleżanki, w wielkiej tajemnicy, przepisały nam to na maszynie, przez kalkę. A my te ankiety porozdawaliśmy. One były anonimowe, wystarczyło odpowiedzieć jedynie "tak" lub "nie". Poparcie było niemal 100 proc. Ludzie chcieli tych związków. Efekt tego był taki, że natychmiast przyjechała komisja z Bydgoszczy (która miała nadzór nad zakładem karnym w Wejherowie - red.), dość szybko przestałem być kierownikiem tego działu, powiedziano mi, że "tak będzie najlepiej" - wspominał pan Rutyński.

Został on przeniesiony, na stanowisko wychowawcy, do Strzebielinka.

- Wówczas był to tzw. oddział zewnętrzny zakładu karnego w Wejherowie, którzy zrzeszał więźniów zatrudnionych przy budowie elektrowni żarnowieckiej. Tam było około tysiąca ludzi. Wiosną 1981 roku doszło do wydarzenia, co do którego dopiero kilka lat później zdałem sobie sprawę, co tak naprawdę oznaczało. Mieliśmy spotkanie z naszym szefem, bardzo porządnym człowiekiem, w trakcie którego przyjechał do nas kapitan mgr Maciuk - tak się nazywał. Ten pan dość długo chodził z naszym szefem i oglądał cały teren zakładu w Strzebielinku. To było ponad pół roku przed ogłoszeniem stanu wojennego. Pan Maciuk już wtedy wiedział, że tam będzie i przygotowywał się, żeby wszystko zorganizować. Po wprowadzeniu stanu wojennego został komendantem obozu dla internowanych - opowiadał pan Rutyński. - Wprowadzenie stanu wojennego było bardzo dobrze przygotowywane. Oni co najmniej kilka miesięcy wcześniej dokładnie wiedzieli co i gdzie będą robili.

 

 

 

Pod koniec tego spaceru wystąpił Antoni Filipkowski - internowany w stanie wojennym opozycyjny bard i pieśniarz, który wykonał autorskie piosenki upamiętniające tamte wydarzenia.

Niedzielne obchody tragicznych grudniowych wydarzeń zakończył koncert grupy Adam Bałdych Quartet, który także zorganizowano w ECS.

 

To nie koniec obchodów. Od poniedziałku, 16 grudnia, na ulicach miasta będzie można zobaczyć portrety ośmiu osób, zabitych w grudniu 1970 r. w Gdańsku przez komunistyczne władze. Specjalne plansze będą eksponowane przy słupach ulicznych latarń, plakaty - w tramwajach i autobusach. Na portretach pojawią się: Jerzy Matelski, Stefan Mosiewicz, Andrzej Perzyński, Waldemar Rebinin, Kazimierz Stojecki, Bogdan Sypka, Józef Widerlik i Kazimierz Zastawny. 

 

TV

Bajpas kartuski działa