Życiorys działacza "Solidarności"
Stojowski Andrzej urodził się 4 marca 1949 roku w Gdyni. Ukończył Szkołę Podstawową nr 60 na gdańskim Przymorzu, przy ul. Chłopskiej 64. W latach 1964–1967 był uczniem Technikum Rybactwa Śródlądowego w Sierakowie Wielkopolskim (ukończył 3 klasy).
W latach 1967-1970 był pracownikiem Żeglugi Gdańskiej, 1971-1990 Zarządu Portu Gdańsk i Morskiego Portu Handlowego w Gdańsku. W okresie 1988-1990 pływał na statkach zagranicznych armatorów.
W grudniu 1970 r. Andrzej Stojowski był uczestnikiem antyrządowej demonstracji w Gdańsku. Dziesięć lat później, w sierpniu 1980 r. wziął udział w strajku w Porcie Gdańsk. Od września 1980 r. w NSZZ „Solidarność”, członek Komisji Wydziałowej.
Po wprowadzeniu stanu wojennego od 13 do 19 grudnia 1981 r. uczestnik strajku w Porcie Gdańsk.
Nie żyje fotografik Zenon Mirota. Dokumentował życie Stoczni
W okresie między listopadem 1982 a wrześniem 1985 r. (z przerwami) ukrywał w swoim domu Andrzeja Michałowskiego (ur. 1946 r., działacz opozycji antykomunistycznej, dziś członek Stowarzyszenia “Godność” w Gdańsku).
Andrzej Stojowski był w latach 1983-1984 współpracownikiem Regionalnej Komisji Koordynacyjnej “S”. Udostępniał m.in. część swojego domu na drukarnię sam też drukował ulotki, odezwy i komunikaty oraz niezależne czasopisma: „Portowiec” i „Solidarność” (pismo regionu "S" Gdańsk).
Od 1990 r. pracownik Przedsiębiorstwa Usług Portowych i Morskich WUŻ w Gdańsku.
Andrzej Stojowski zmarł 31 października 2025 r.
Swojego kompana z opozycyjnych lat wspomina bardzo ciepło w mediach społecznościowych senator Bogdan Borusewicz.
W 1985 roku razem z Andrzejem Michałowskim w jego domu wydrukowaliśmy ulotki przedwyborcze. Było tego z pół miliona.
Niedaleko od jego domu kupiliśmy świnię wyborczą, którą w jego chlewiku ozdobiliśmy napisem "głosuj na nas". Wypuściliśmy ją w sobotę w Gdańsku, aby sobie pobiegała na ulicy Długiej.
Andrzej miał świetną rodzinę. Przyjacielsko nastawiony do innych ludzi nie bał się, że zajęliśmy mu dom na kilka dni, mącąc życie rodzinne, pracą maszyny drukarskiej.
Poznałem wtedy jego pięcioletnią córeczkę Kingę, która była jak żywe srebro i inteligentna. Stąd imię mojej córki (Kinga Borusewicz jest dziś radną sejmiku województwa pomorskiego - przyp. red.)
Ciężko chorował przez wiele lat. Odwiedziłem go 6 lat temu. Stąd to zdjęcie, gdy był jeszcze w pełni sił.
Pogrzeb śp. Andrzeja Stojowskiego odbędzie się w piątek, 7 listopada, o godz. 14.00, na cmentarzu parafialnym w Żukowie.
Jak to było ze świnią?
Legendarną w czasach walki z “komuną” akcję w Gdańsku opisał szczegółowo w artykule pt. “Świński żart” Marek Trzebiatowski w czasopiśmie 30 Dni (nr 3/2000).
Na pomysł ośmieszenia pseudodemokratycznych wyborów wpadli Bogdan Borusewicz i Andrzej Michałowski, wtajemniczając w to Andrzeja Stojowskiego.
Świnia została zakupiona zwyczajnie – u chłopa w jednej z podżukowskich wsi. Michałowski ze Stojowskim pojechali po nią 31 maja. Pierwszy poszedł kupować, drugi czekał w samochodzie. Stanęło na wychudzonym warchlaku, który ważył nie więcej niż 25-30 kilogramów. Rolnik nie mógł pojąć, dlaczego klient zdecydował się na tak mizerną sztukę. Dał się jednak zbyć stwierdzeniem, że świnia potrzebna jest na rożen przygotowywany z okazji komunii i nie może być większa. Wyglądała jak pies: była chuda i miała długie nogi.
Michałowski, ubrany w znoszoną skórzaną kurtkę, spakował świnię do worka i ruszył na przystanek, na którym czekał w swym garbusie Stojowski. Kurtka była na wypadek, gdyby prosiak zrobił siusiu.
Świnia podróż zniosła spokojnie, a po przyjeździe została zamknięta w przydomowym pomieszczeniu gospodarczym. Gdy przyjechał Borusewicz, od razu zrugał kupców. Liczył na wielkiego wieprza, którego trudno byłoby schwytać, a zobaczył małego warchlaka. Zamiana, ze względów bezpieczeństwa, nie wchodziła jednak w rachubę.
Pod dostatkiem było tylko farby drukarskiej. Trójka konspiratorów ustaliła, że najpierw całą świnię wymalują na czerwono, a dopiero na tym tle czarne napisy. Michałowski ze Stojowskim przytrzymali prosiaka, a Borusewicz najpierw ją pomalował, a później wypisał po obu stronach: „Głosuj na nas”. Podział zadań nie był całkiem przypadkowy – Borusewicz skończył średnią szkołę plastyczną. Świnia wyrywała się i kwiczała, ale udało się. Po zakończeniu zadania zamknęli ją w specjalnie przygotowanym kojcu. Przez noc farba powinna była wyschnąć.
Gdy rano Michałowski poszedł sprawdzić, czy ze świnią jest wszystko w porządku – przeraził się: świnia cała się uświniła. W nocy ocierała się o barierki kojca, a farba drukarska zbyt wolno schła. Napis był nie do odczytania.
Stojowski wziął szmaty i naftę i zaczął ją szorować. Po godzinie zwierzak był już czysty, ale w domu nie było innej farby niż drukarska. Z pomocą przyszedł sąsiad Marek Laszkowski. Pożyczył szybko schnący czarny lakier nitro, który zamierzał użyć do przemalowania roweru. Pod jednym warunkiem – że zostanie on zwrócony. Za drugim razem nie było Borusewicza, wiec świnię malowali już tylko Stojowski z Michałowskim. Lakieru nie oddali do dziś.
Jak pisze Marek Trzebiatowski co do tego, w jaki sposób świnia dotarła do Gdańska, wersje są sprzeczne.
Andrzej Stojowski ręczy, że dzień przed wypuszczeniem, o północy zawiózł świnię swoim volkswagenem garbusem do punktu kontaktowego i przekazał umówionej, nieznajomej osobie. Michałowski i Borusewicz twierdzą natomiast, że świnię wraz z nimi odebrała z Lnisk Maria Herman swoim białym dużym fiatem
Ustalono, że zwierzę wypuszczone zostanie na ulicę w godzinach popołudniowych, wtedy gdy jest najwięcej spacerowiczów.
Trzech zamówionych fotografów niecierpliwiło się. Tym bardziej że nie znali celu oczekiwania. W końcu, tuż przed 18., zwierzę wyszło z klatki schodowej przy Długiej 36 naprzeciwko kwiaciarni Orchidea (wtedy była to klatka przelotowa, dziś wejście do mieszkań znajduje się tylko od podwórka).
Michałowski jest przekonany, że publikowane później zdjęcia zrobili przypadkowi ludzie. To nieprawda. Pan Tomasz (również i dziś pragnie pozostać anonimowy) i jego dwaj koledzy doczekali się w końcu świnki. To właśnie ich zdjęcia zrobiły później taką furorę. Nie wszystkie jednak. Kolorowe fotografie z tej akcji widziała do tej pory tylko najbliższa rodzina.
O niezwykłej antykomunistycznej akcji w Gdańsku szybko dowiedziała się cała Polska, mówiło o niej Radio Wolna Europa i pisała opozycyjna prasa.
Historia obrosła legendą. Opowiadano o trzystukilogramowym tuczniku w ciemnych okularach (à la Jaruzelski) z różnymi napisami wymalowanymi po bokach, którego szwadrony zomowców goniły po całym Gdańsku przez kilka godzin. Ale nic z tego: świnia była potulna jak baranek.
Losy prosiaka po aresztowaniu nie są znane. Z opowiadań, których nie można zweryfikować, wynika, że noc spędził on w milicyjnych garażach, obok aresztu na Kurkowej. A wkrótce dokonał żywota w koszarach ZOMO w Złotej Karczmie.
Nie żyje Jerzy Hall, działacz opozycji demokratycznej w czasach PRL
Marek Trzebiatowski cytuje na koniec artykułu słowa Andrzeja Stojowskiego:
I całe szczęście. Rodzina obawiała się, że będą ją trzymali aż do Wigilii, a wtedy na przesłuchaniu wszystko wyśpiewa.
Biogram śp. Andrzeja Stojowskiego na podstawie Encyklopedii Solidarności.