Są mecze i są derby. Derby są jak mecze pucharowe, mecze finałowe, mecze o wszystko. Możesz być na ostatnim miejscu w tabeli, możesz mieć minus trzy punkty, możesz stracić 17 bramek w pięciu meczach (!), możesz nawet nie mieć żadnego porządnego środkowego obrońcy do dyspozycji, ale derby musisz wygrać!
Musisz to zrobić dla tych 37 tysięcy kibiców, którzy przyszli cię wspierać. No chyba, że planujesz oddać kibicom pieniądze za bilety?!
Kluczem do sukcesu okazała się konsekwentna, dobrze zorganizowana gra w obronie. Lechia odebrała Arce atuty ofensywne i czekała na akcję, która przesądzi o wyniku meczu. Po raz pierwszy w tym sezonie gdańszczanie zagrali na "zero z tyłu". Gdy wydawało się, że będzie bezbramkowy remis - nastąpiła akcja typu "stadiony świata". Matus Vojtko z głębi lewego skrzydła zacentrował górą - prosto na głowę wbiegającego Dawida Kurminowskiego. Piłka zatrzepotała w siatce. Gdański stadion oszalał z radości.
ZOBACZ JAK WYGLĄDAŁY 47. DERBY TRÓJMIASTA NA GDAŃSKIM STADIONIE:
John Carver miał motywację
Każdy miał więc motywację - piłkarze, sztab, trener. Sprawdziłem - trener Lechii John Carver, gdy był jeszcze trenerem Newcastle, przegrał w 2015 roku derby z Sunderlandem, czyli derby północno-wschodniej Anglii. (Oba miasta dzieli nie tylko 19 km i nie tylko rywalizacja klubowa, ale też historia. W trakcie angielskiej wojny domowej w XVII wieku Newcastle poparło Króla, zaś Sunderland - Parlament. Później miasta walczyły o prawo do handlu węglem. W 1883 roku rywalizacja po raz pierwszy z pola bitwy przeniosła się na murawę piłkarską).
Kiedy więc Carver w 2015 roku przegrał na własnym stadionie jako trener Newcastle derby z Sunderlandem (były to piąte z kolei przegrane przez Newcastle derby!), powiedział w wywiadzie dla BBC, że “ta porażka może zdefiniować okres całej mojej pracy w klubie. Będę cierpiał przez kilka tygodni, miesięcy, a może lat”.
Z taką wiedzą Carver świetnie rozumiał, co dla miasta znaczy przegrać derby z lokalnym rywalem. Miał więc motywację, by nie przeżyć drugi raz tego, co spotkało go w Anglii. Kto lubi cierpieć tygodniami, miesiącami, latami?
Dla Carvera był to mecz w pewnym sensie o piłkarskie “być albo nie być”. Po pięciu meczach - dwa remisy, trzy porażki - musiał w końcu wygrać. Carver ma duży kredyt zaufania u biało-zielonych kibiców za zeszły sezon, gdy tracącą przytomność Lechię podłączył do kroplówki i postawił na nogi. Ale w tym sezonie zaczęły się już pytania od kibiców, kiedy wreszcie Lechia zacznie przynosić do domu trzy punkty?
Camilo Mena tańczy calypso
Mecz zaczął się od ogłuszającego dopingu 35 tysięcy kibiców Lechii, którzy domagali się “braku litości i połamania Arce kości”. Domagali się czegoś jeszcze, ale nie są to słowa do zacytowania. Za plecami Arkowców było blisko dwa tysiące kibiców na “żółtej trybunie”. Ich słownictwo też nie było specjalnie wyszukane.
Była też kultura wysoka: tuż przed meczem na murawie wystąpiła Capella Gedanensis w przypominającym nieco średniowieczne pieśni religijne utworze “Lechia to my, to nasz dom”. Zrobiło się patetycznie.
A na boisku czy była kultura wysoka? Już w 2. minucie Kacper Sezonienko, po podaniu Camilo Meny, doszedł do świetnej sytuacji, ale strzelił z woleja nad bramką. Arka od początku była zdeprymowana dopingiem i oprawą z gigantycznym, umięśnionym niczym Schwarzenegger lwem.
W 10. minucie Hide Vitalucci z Arki wyszedł sam na sam z bramkarzem, ale zamiast huknąć, zaczął szukać obrońców Lechii do ominięcia. Wdał się w dwa dryblingi i stracił piłkę. W 11. minucie po dośrodkowaniu Camilo Meny, główkował za słabo Bobcek. W 17. minucie piekielnie mocny strzał Viunnyka po podaniu - oczywiście znów Camilo Meny - ale bramkarz Arki, Damian Węglarz, odbił go przed siebie.
Kolumbijczyk Camilo Mena chyba poczuł się w niedzielę w Gdańsku jak na gorącym stadionie w Medellin, czy może w Cali, bo nie grał a tańczył to swoje piłkarskie calypso. Widać było, że jeśli ktoś zrobi tu różnicę indywidualną, to właśnie on. Szybki, świetny technicznie, był najlepszy na boisku.
Arka słaba, Lechia odważna
Obrona Lechii zachowywała się nadzwyczaj inteligentnie, sprawnie i zaskakująco dobrze, biorąc pod uwagę, że wcześniej zaliczyła już 17 straconych bramek. Tym razem zachowała czyste konto. Piłkarze zachowali chłodne głowy, nie było głupich błędów.
Arka nie miała pomysłu na ten mecz poza obroną i marnymi w gruncie rzeczy kontrami, z których naprawdę nic nie wynikało. Wiadomo było, że jak tylko wyjdą z kontrą, to prawdopodobnie stracą piłkę. Dośrodkowania, rzuty wolne - wszystko niedokładne. Złe przyjęcia, zbyt mocne dogrania. Obrona niby dobra, ale jednak samą obroną nie wygrywa się meczów. Trzeba zaatakować. Arka tego nie umiała.
NA MECZU BYŁA SILNA EKIPA MIASTA GDAŃSK, ALE TEŻ GOŚCIE Z GDYNI:
Jakościowo długo wyglądało na to, że najciekawiej na boisku w Gdańsku zaprezentuje się Capella Gedanensis. Piłkarsko nie był to wybitny mecz. Lechia zagrała jednak do końca. W 85. minucie po wypieszczonym dośrodkowaniu Matusa Vojto głową piłkę do bramki skierował nowy napastnik Lechii Dawid Kurminowski. Stał może 5-6 metrów od bramki i władował piłkę pod poprzeczkę.
Sądząc po tym, jak dotąd zagrała Arka w tym meczu, było raczej wiadomo, że mecz jest wygrany. Arka nie miała pomysłu na Lechię przez 85 minut, więc nie było podstaw przypuszczać, że wymyśli coś przed 9 ostatnich minut (5 plus 4 czasu doliczonego). I rzeczywiście, ataki Arki były chaotyczne i bezbarwne do końca. Arka chciała zachować zero z tyłu, ale nawet to się nie udało.
Tymczasem Lechia chciała na 80. urodziny wygrać derby i zrobić kibicom prezent i to się udało. Najważniejsze są trzy punkty. Kibice opuszczali stadion w świetnych humorach. A w szatni Lechii jeszcze długo słuchać było ekstatyczne śpiewy radości i głośno puszczoną z głośników muzykę. Dyskoteka na cześć Lechii, Kurminowskiego i Camilo Meny!
John Carver po meczu: zupełnie jak w Newcastle
- Good evening! - zaczął John Carver z szerokim uśmiechem konferencję prasową. - Szczerze, to nie chciałem być pierwszym trenerem, który przegra derby w Ekstraklasie. Miło jest zachować w końcu czyste konto. Kolektywnie byliśmy spokojni, mieliśmy spokojne głowy i kontrolowaliśmy grę od początku do końca. Obrona naszego pola karnego była na wysokim poziomie. Dawid Kurminowski pracuje u nas bardzo ciężko na treningach i to przynosi rezultaty. Gdy zobaczyłem jego bramkę, przypomniało mi się, jak Alan Shearer strzelał takie bramki w Newcastle.
- Jadąc na stadion widzieliśmy kibiców, szaliki wywieszone z aut. To było takie uczucie, jakbym przeniósł się znów na St James’ Park w Newcastle. Kibice w Gdańsku są wspaniali. Wydawało się, że będzie 0:0, ale kibice się nie poddawali. I to oni nas przepchnęli - dlatego wygraliśmy - zakończył trener Lechii.
ZOBACZ NASZĄ FOTOGALERIĘ Z MECZU: