Jestem z Gdańska. Rozmowa Agnieszki Michajłow z Andrzejem Stawickim:
- To były bardzo trudne cztery lata, stale przypominające o tym wydarzeniu, przez proces i relacje w mediach. To było dla mnie bardzo trudne osobiście, bo tego się nie da zapomnieć - mówił w rozmowie z Agnieszką Michajłow w środę, 16 marca, Andrzej Stawicki, który 13 stycznia 2019 roku był współprowadzącym finał Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy w Gdańsku i Światełka do Nieba.
Dożywocie dla mordercy prezydenta Gdańska. Warunkowe zwolnienie możliwe po 40 latach
- To były bardzo trudne cztery lata, stale przypominające o tym wydarzeniu, przez proces i relacje w mediach. To było dla mnie bardzo trudne osobiście, bo tego się nie da zapomnieć - mówił w rozmowie z Agnieszką Michajłow w środę, 16 marca, Andrzej Stawicki, który 13 stycznia 2019 roku był współprowadzącym finał Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy w Gdańsku i Światełka do Nieba.
Morderca prezydenta Gdańska skazany - zobacz transmisję z ogłoszenia wyroku:
Gość programu „Jestem z Gdańska” na początku podkreślił, że pomimo traumatycznych przeżyć celowo nie zrezygnował w kolejnych latach z prowadzenia finałów Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy.
- Nie zrezygnowałem, bo nie chciałem, żeby zło wygrało, żeby wygrał Stefan Wilmont. Nie chciałem, żeby oskarżony mógł czuć wygraną. Każdy rok rozpoczynam prowadzeniem WOŚP, a co za tym idzie przypominaniem sobie o Światełku do Nieba - zauważył.
„To był dla mnie szok”
Do tragedii doszło tuż po odliczaniu. Andrzej Stawicki wspomina, że padło słowo „już” i rozbłysły fajerwerki. Troje prowadzących imprezę chciało komentować wypuszczanie światełka w niebo i celebrować radosne chwile. Tak się jednak nie stało.
- Przede mną na skraju sceny pojawił się Stefan Wilmont i zaczął tańczyć. To był dla mnie szok. Czułem, że ktoś nam zaburza przebieg imprezy, widziałem, że trzyma coś w ręce. Nie widziałem co, bo bardzo mocno świeciły reflektory. To były sekundy. Moją pierwszą myślą było: muszę coś z tym zrobić. Pamiętam jego twarz, jego obłąkańcze oczy. To były oczy zwycięzcy. Oczy kogoś, kto się cieszy. Wtedy jeszcze nie wiedziałem dlaczego - wspomina dzisiaj.
Andrzej Stawicki powtórzył słowa, które zeznał przed sądem. Powiedział, że Stefan Wilmont zagroził, że go zabije, jeśli nie odda mu mikrofonu.
- Wtedy się naprawdę bałem. Po czterech latach trudno mi powiedzieć, czego dokładnie. Myślę, że bałem się o nas wszystkich, co się wydarzy, co należy zrobić. W takiej chwili myśli się kotłują. To jest coś strasznego.
Z uwagi na duże zamieszanie, z tego, że prezydent Paweł Adamowicz został raniony nożem, Stawicki zdał sobie sprawę dopiero po jakimś czasie.
- Odwróciłem się i zobaczyłem, że na skrzynce, w objęciach pracownika technicznego Adama, siedzi Paweł Adamowicz - wspominał nie kryjąc wzruszenia. - Nie pamiętam wszystkiego, ale wiem, że podszedłem do prezydenta i odganiałem kamerę TVN-u, próbując go chronić przed medialnym show. Widziałem, że umiera.
Obejrzyj program „Jestem z Gdańska” z Andrzejem Stawickim: