Pusty talerz na wigilijnym stole w te pierwsze święta stanu wojennego znaczył co innego niż zawsze. W dniu Wigilii do nowosądeckich rodzin przyszły kartki od opozycjonistów internowanych w Zakładzie Karnym w Załężu koło Rzeszowa. Wszystkie brzmiały jednako: „Kochani, wesołych świąt Wam życzymy. Nic mnie nie potrzeba”. Tej pierwszej Wigilii w ich domach na środku stołu stawiano duży biały talerz. Na nim leżał opłatek, zielona gałązka, zdjęcie internowanego i kartka od niego, a obok – bańka z napisem „Solidarność żyje”.
Bańka (bombka) produkcji Ewy Andrzejewskiej
fot. Dar Ewy Andrzejewskiej / Zbiory ECS
|
Bańki na pustym talerzu
Gwoli wyjaśnienia, w Sądeckiem bombki to bańki. Po tym, jak generał wprowadził stan wojenny, produkcję solidarnościowych baniek postanowiła uruchomić Ewa Andrzejewska – gdańszczanka, absolwentka Wydziału Architektury Politechniki Gdańskiej, która wiecowała na uczelni w grudniu 1970 roku, a potem za miłością pojechała w góry i zamieszkała w Nowym Sączu. Po Sierpniu ’80 wstąpiła do Solidarności. Opracowywała graficznie i drukowała ulotki okolicznościowe, rocznicowe plakaty i kolportowała z mężem Krzysztofem wydawnictwa niezależne. Kiedy wybuchł stan wojenny, organizowali pomoc represjonowanym.
– Pracowałam w biurze projektów. Między papierami do makiet znalazłam czerwony, pluszowy cienki karton. Nadawał się do wycinania małych napisów „Solidarność”. Zrobiłam sobie szablon. Ktoś przyniósł malutkie nożyczki do obcinania paznokci, bo wycięcie tak małej solidarycy wymagało precyzji. W pracy po kryjomu, po kątach, pijąc kawę, wycinaliśmy napisy – wspomina Ewa Andrzejewska.
Znajomi dostarczali do domu bańki. Według zamówienia musiały być srebrne, okrągłe lub sople. Kartonów zebrało się kilkanaście.
– Napisy naklejaliśmy w domu. Zapach kleju wikol roznosił się po całym mieszkaniu. Szybciej poszło, jak ktoś przyniósł czerwoną szybkoschnącą farbę samochodową. Był to w dodatku kolor naszej skody, „jakby co”, mówił Krzysiek.
Tymczasem w Białołęce już ćwiczył chór internowanych. Antoni Zambrowski – dziennikarz, publicysta, społecznik, działacz opozycji politycznej w PRL, współpracownik Komitetu Obrony Robotników i Towarzystwa Kursów Naukowych – został członkiem tego zespołu śpiewaczego. W obozie internowania spotkał po latach Macieja Zembatego, poetę i satyryka, za młodu gwiazdę polskiej estrady. Poznał go, gdy jako starszy asystent prowadził ćwiczenia z ekonomii na polonistyce na Uniwersytecie Warszawskim.
Oddano hołd ofiarom stanu wojennego w Polsce. WIDEO i ZDJĘCIA
Solidarność żyje
W kaszubskiej wsi Strzebielinku koło Wejherowa, gdzie powstał jeden z największych w kraju ośrodków odosobnienia dla internowanych, przygotowania do wigilii rozpoczęły się z samego rana. „Najpierw kupiliśmy dostarczoną przez komendanta choinkę, którą osadziło się w taborecie, podwiązało pod nim puszkę z wodą, później poszła w ruch wytwórnia »ozdób choinkowych«. Darliśmy na mniej więcej równe paski gazety, z których nasi specjaliści składali […] gwiazdki i bombki. Wszystko to wraz z otrzymanymi cukierkami zawisło na świątecznym drzewku” – czytamy w „Dzienniku Internowanego”, spisanym przez Jana Mura. Książka ukazała się po raz pierwszy w wersji anglojęzycznej w 1984 roku, m.in. w Anglii i Ameryce. Rok później została wydana przez Instytut Literacki w Paryżu. Wreszcie, tuż po przełomie 1989 roku, opublikowano ją w Polsce. Wówczas to ujawnił się Jan Mur, kryjący pod pseudonimem dwóch autorów: Andrzeja Drzycimskiego – historyka i publicystę oraz Adama Kinaszewskiego – prawnika i filmowca. Obu połączyła jedna cela w Strzebielinku.
W Białołęce Wigilia okazała się podwójnie świąteczna.
– Pierwszy raz mogliśmy pójść do łaźni po dwóch tygodniach, przed Wigilią, żeby dostać kubeł ciepłej wody do celi, żeby coś uprać, to kalifaktor, więzień, który nas obsługiwał, żądał paczki papierosów albo herbaty. Tam był taki przelicznik – Jacek Knap, wiceprzewodniczący Komisji Zakładowej NSZZ „Solidarność” w Zakładach Mechanicznych im. Marcelego Nowotki w Warszawie, wspominał dla Polskiego Radia.
W Strzebielinku wieczerzę rozpoczęto o szesnastej. „W trakcie jej trwania przyszedł z życzeniami kapelan i komendant […]. Przełamaliśmy się z nimi opłatkiem, a także z klawiszem, który im towarzyszył. Komendant i klawisz byli zaskoczeni. Gdy składaliśmy sobie wzajemnie życzenia i dzieliliśmy się opłatkiem, każdy z nas miał łzy w oczach. W obozie tworzyło się coś nowego. Jakaś wzajemna solidarność, poczucie jedności, braterstwa. […] Na nowo odkrywaliśmy w sobie człowieka, a nie tylko wielki program polityczny” – piszą Drzycimski i Kinaszewski.
Kartka świąteczna drugiego obiegu, wrona uosabia Wojskową Radę Ocalenia Narodowego, potocznie zwaną „Wrona”, a ciemne okulary to atrybut gen. Wojciecha Jaruzelskiego. Autor kartki nieznany
fot. Zbiory ECS
|
Kolędowanie
Drugi numer „Naszej Kraty”, czyli „Grypsu Powszechnego NSZZ »Solidarność«”, który był redagowany w celi nr 9 ośrodka internowania w Strzebielinku i cierpliwie przepisywany ręcznie na kartkach w kratkę, miał charakter świąteczny. Datowany na 24 grudnia 1981 roku zawierał – „Pastorałkę internowanych” i życzenia od redakcji: „Odwagi, wiary w Boga i ludzi”. Kolęda na melodię „Wśród nocnej ciszy” brzmiała tak: „W ciszy obozu głos się rozchodzi. / Stają przy kratach starzy i młodzi. / W Strzebielinku mamy święta, / Które każdy z nas spamięta / Na całe życie, na całe życie. // Zasypane śniegiem śpią drzewa w lesie. / Kolędową nutę w niebo wiatr niesie. / Nie zginęła i nie zginie / Polska, co nam w żyłach płynie, / Póki żyjemy, póki żyjemy!...”.
W Białołęce chór internowanych po wielokroć przećwiczone kolędy zaśpiewał podczas mszy. A internowani zebrani na korytarzu zaśpiewali – jak wspomina Andrzej Zambrowski – nowy, ułożony przez Maćka Zembatego tekst. Ta nowa wersja kolędy głosiła: „Bóg się rodzi, a rodacy po więzieniach rozrzuceni, / bo marzyła im się Polska niepodległa na tej ziemi. / Solidarni i odważni – górnik, rolnik i stoczniowiec / Dziś składają do Cię modły: daj nam wolność, Panie Boże…”.
Zambrowski zaświadcza: „Później zawsze śpiewaliśmy kolędę »Bóg się rodzi« według Maćkowej wersji, dając świadectwo, że WRON – to nie zbawcy Ojczyzny, lecz jej zdrajcy”.
Co ciekawe, autorstwo tej kolędy przypisuje się również internowanym z Załęża pod Rzeszowem, gdzie lokowano opozycjonistów z województw: krakowskiego, nowosądeckiego i tarnowskiego. W więzieniu w Nowym Wiśniczu, gdzie władza odizolowała ponad 100 osób z Małopolski, Andrzej Borzęcki miał dopisać jeszcze jedną zwrotkę.
Po zwolnieniu z internowania Maciej Zembaty w konspiracji przygotowywał dla Radia Wolna Europa audycje „Na tyłach wrony”.
Trzy bałwany
W pierwszy dzień świąt Bożego Narodzenia w Strzebielinku ukuto nowe porzekadło: „WRON-a Orła nie pokona”. Korzystając ze świeżego śniegu, internowani ulepili dwa bałwany. Jeden miał rogatywkę na głowie, a drugi wielkie odstające uszy. „Wieczorem ZOMO skrupulatnie rozwaliło te kukły. No i o to nam chodziło…” – pisze Andrzej Drzycimski i Adam Kinaszewski.
Miano WRON-y nosiła Wojskowa Rada Ocalenia Narodowego, czyli organ administrujący Polską w czasie stanu wojennego. Bałwan z odstającymi uszami powstał na wspomnienie Jerzego Urbana, ówczesnego rzecznika rządu.
Niemal 500 kilometrów w głąb Polski, w obozie internowania w Białołęce, na spacerniaku również stanął bałwan, ten był opatrzony atrybutem gen. Jaruzelskiego. Historię wspomina Marek Kossakowski, ówczesny student polonistyki i reżyserii, pracownik poradni językowej Polskiego Radia, który naraził się władzy współpracą z Komitetem Samoobrony Społecznej „KOR”, drukowaniem i oprawianiem książek w wydawnictwie NOWa oraz współtworzeniem biuletynu Regionu Mazowsze „Niezależność”: „Bałwana ulepiła grupa, która była wcześniej na spacerniaku. Nas wyprowadzono później. To był malutki spacerniak pięć metrów na dziewięć. Na środku stał bałwan, któryś z kolegów […] podbiegł do niego i założył mu tekturowe okulary zamalowane na czarno. I zaczęliśmy maszerować krokiem marszowym wokół tego spacerniaka. Strażnicy wpadli w popłoch, jak zobaczyli, co się dzieje i zapędzili nas do cel”.
Bałwan z Białołęki przeszedł do historii. Jacek Kaczmarski, którego stan wojenny zastał podczas trasy koncertowej po Francji, uwiecznił go w swojej „Kołysance”: „Ulepiliśmy bałwana w czarnych okularach, / Obsikaliśmy go z rana i stanęli w parach. / Baczność! Spocznij! Mówi do nas generał Straszak! / Wrona orła nie pokona, wiosna będzie nasza...”.
Kto ma ciężej
Przygotowania przygotowaniami, ale myśli internowanych wciąż biegły do domów.
„Wigilia. Jeden z najpiękniejszych dni w roku. Uświadomiłem sobie, że ten i następne dni będą szczególnie trudne dla moich najbliższych. Nigdy w tym czasie nie byłem poza domem; zawsze było to nasze wewnętrzne spotkanie. Czy wytrzymają tę sytuację? Czy nie załamią się? Mnie jest chyba łatwiej znosić ten stan, gdyż w nim uczestniczę na co dzień, jestem weń wpisany wraz z tyloma innymi. Mogę też po zachowaniu komendy i klawiszy wnioskować o ewentualnym naszym losie. Oni natomiast nic nie wiedzą. Potwierdziły to wczorajsze i dzisiejsze pierwsze spotkania naszych kolegów z najbliższymi. […] Oficjalnie nikt nie wie, gdzie jesteśmy” – zapisali Drzycimski i Kinaszewski.
230 kilometrów w głąb Polski, z celi nr 26 w Zakładzie Karnym w Bydgoszczy-Fordonie, mieszczącym się – nomen omen – przy placu Zwycięstwa, list do męża pisze Maria Kokot, bibliotekarka, działaczka Solidarności, która w domu zostawiła czwórkę dzieci.
„Kochany. […] Lecą duże płatki śniegu. Prawdziwa wigilia. Obiecywano nam wspólną wigilię, bo do tej pory cele mamy pozamykane i nie możemy się swobodnie poruszać, wbrew temu, co pan Urban oświadczył zagranicznym dziennikarzom. Rozdano nam opłatek […], więc będzie się czym dzielić. […] Wiem, że Wam jest bardzo ciężko na wolności, ale nie mamy innego wyboru, trzeba mieć nadzieję. Dzieci, mam nadzieję, są grzeczne, że rozumieją powagę sytuacji, że niechcący wydoroślały. […] Ucałuj wszystkich w moim imieniu i życz wszelkiego dobrego! […] Zostańcie z Bogiem. Maria”.
Bez włóczni i bez tarczy
Nim nadeszły kolejne święta Bożego Narodzenia, ośrodki internowania znacznie się przerzedziły. Tomasz Jastrun – poeta, prozaik, eseista, reporter i krytyk literacki prowadzący punkt dystrybucji publikacji niezależnych, uczestnik strajku w Stoczni Gdańskiej im. Lenina w Sierpniu ’80 i redaktor gazety I Krajowego Zjazdu Delegatów NSZZ „Solidarność” w Gdańsku – po wprowadzeniu stanu wojennego się ukrywał. Uniknął aresztowania od grudnia 1981 roku do listopada 1982 roku, po czym trafił na kilka tygodni do Białołęki. Drugą Wigilię stanu wojennego dla Polskiego Radia wspominał tak: „Najpierw przyjechał ksiądz, cudowny, który spod sutanny, jak spod sukienki, wyjmował grypsy i zabronione w internowaniu rzeczy. I przyjechała Maja Komorowska, jak ta matka opiekunka. Pamiętam, żeśmy się dzielili opłatkiem. Maja nagle dzieli się z klawiszami opłatkiem i my też..., ale bez pocałunków. To było bardzo wzruszające, muszę powiedzieć”.
Na koniec życzenia bożonarodzeniowe z 1981 roku, które wciąż nie straciły na aktualności. Do internowanych kobiet z celi numer 26 w więzieniu na Fordonie wysłały je koleżanki: Nina Pawelska, Lena Kuczyńska, Krystyna Sienkiewicz i Elżbieta Choszcz.
„Kochane!!!
»Wielkim jest człowiek,
Któremu wystarczy
Pochylić czoła
Żeby bez włóczni w ręku i bez tarczy
Zwyciężyć zgoła« – napisał Norwid.
Życzymy Wam wszystkiego najlepszego na święta,
a przede wszystkim SOLIDARNOŚCI”.
Autorka: Katarzyna Żelazek
Pod Pomnikiem Poległych Stoczniowców 43 znicze dla ofiar Grudnia '70
Władze miasta zapaliły znicze na grobach 14 ofiar zbrodni Grudnia 1970
Grudzień 1970. Co tak naprawdę wtedy wydarzyło się na ulicach Gdańska
![]() |
Teksty i zdjęcia pochodzą z gazety jubileuszowej „GDAŃSK PAMIĘTA”, wydanej przez ECS w grudniu 2021 r.
|
