PORTAL MIASTA GDAŃSKA

Marek Mazur - tworzę aparaty, które udają, że nie są aparatami

Marek Mazur - tworzę aparaty, które udają, że nie są aparatami
Marek Mazur jest twórcą od najmłodszych lat. Początkowo rzeźbił i tworzył muzykę. Gdy w latach 70. przyjechał do Gdańska z południa Polski, przypadek sprawił, że stworzył pierwszy, miniaturowy aparat fotograficzny.
Więcej artykułów poświęconych Gdańskowi znajdziesz na stronie głównej gdansk.pl

Marek Mazur jest twórcą od najmłodszych lat. Początkowo rzeźbił i tworzył muzykę. Gdy w latach 70. przyjechał do Gdańska z południa Polski, przypadek sprawił, że stworzył pierwszy, miniaturowy aparat fotograficzny. Dzisiaj, w jego kolekcji znajdują się aparaty o przeróżnych formach, m.in.: pióra, broszki, sygnety, fajki, nóż oraz piłka. Jest twórcą jedynego na świecie bursztynowego obiektywu oraz aparatu stworzonego wyłącznie z drewna. Prywatnie komponuje oraz pisze wiersze, które przez skromność trafiają do szuflady. 

Czarowna skrzynka
z duszą złączona.
Tajemne szuflady otwiera.
Banalna drobina, za ich przyczyną,
do rangi persony urasta.
Pamięć codzienną i odświętną,
z czasem wygładza.
Bez duszy, po imieniu zwie.

fot. Grzegorz Mehring

Czy mogę zobaczyć słynny aparat z bursztynowym obiektywem?

Proszę, nazywa się Generał Zaruski, ponieważ jego tylna część jest zbudowana z dębowej deski tego żaglowca. Mój syn wyrzeźbił na niej panoramę Gdańska. Na tle Żurawia płynie wspomniany żaglowiec. Wcześniej zrobiłem wystawę „Gdańsk w bursztynowym obiektywie”, ale wtedy obiektyw był podłączony do aparatu cyfrowego. Ten, który pani teraz widzi jest cały z drewna, łącznie z soczewką, ponieważ bursztyn jest skamieniałą żywicą drzew iglastych.  Aparat jest kompletnie gotowy, ale jeszcze nie zrobiłem nim pierwszego zdjęcia. Chciałbym, aby odzwierciedlało panoramę z tyłu aparatu, gdy Generał Zaruski będzie płynąć Motławą, w pełnym ożaglowaniu. Mam nadzieję, że to się wydarzy jeszcze w tym roku.

Rozumiem, że to pan zrobi inauguracyjne zdjęcie?

Tak, chociaż fotografem nie jestem.

Nie jest pan fotografem, chociaż pan fotografuje. Nie jest pan rzeźbiarzem, chociaż pan rzeźbi. Kim pan jest, panie Marku?

Gdybym był rzeźbiarzem, prawdopodobnie bym wyłącznie rzeźbił. Gdybym był grawerem, to bym grawerował. Jak mawiał mój dziadek, siedem fachów, ósma bieda. To wszystko kim nie jestem, odpowiada na pytanie - kim tak naprawdę jestem. Nie muszę być kimś, aby tworzyć fajne rzeczy. Najtrafniej będzie powiedzieć, że jestem twórcą miniaturowych aparatów fotograficznych. Tworzę aparaty, które udają, że nie są aparatami.

Tworzy pan sam, od początku do końca. Ktoś pana uczył?

Jestem samoukiem. Mój dziadek był kowalem i robił fantastyczne strzelby. Prawdopodobnie w genach przekazał mi swoje umiejętności manualne. Poza tym, stosuję ogólne zasady inżynierii, które znam. Okazuje się, że to wystarczy, aby zbudować unikatowe aparaty. Nie jest to technika kosmiczna, ale działają i robią dobre zdjęcia. Wie pani, że ja w ogóle nie rysuję? Nie kreślę, nie szkicuję. Ten etap zawsze pomijam. Gdy mam coś w głowie, zaczynam od razu to budować.

I zawsze się udaje?

Nie zawsze. Czasami napotykam problemy, ale staram się je rozwiązać. Chociaż bywa, że się zakręcę. Wtedy trzeba zburzyć tę myśl. Można zbudować ją od nowa albo porzucić tę miłość. 

Podobno wszystko zaczęło się od tego, że kolega rzucił panu wyzwanie.

To był przypadek. Pod koniec lat siedemdziesiątych, znajomy kolekcjoner powiedział, że był w Warszawie i widział fotografujący pierścionek. Założyłem się, że ja też mogę taki zrobić. Po trzech miesiącach wygrałem zakład. Myślałem, że będzie to jednorazowa przygoda, ale pierścionek udało się sprzedać, a ja miałem pieniądze na utrzymanie. Nie jestem materialistą, ale to były trudne czasy, a za te pieniądze mogłem kupić pralkę i utrzymać rodzinę. Z bólem rozstałem się z tym pierścionkiem.

Od tamtej chwili minęło ponad trzydzieści lat. A panu pomysły się nie wyczerpują.

Gdy widzę kawałek drewna, piękną część maszyny albo inspirująca biżuterię, najczęściej od razu zabieram się do pracy.

Stworzył pan m.in. fotografującą fajkę, fotografującą broszkę i fotografujące pióro. Które z tych form są dla pana szczególnie ważne?

Jeden z moich aparatów powstał we Wdzydzach. Były gorące dni, a ja nie miałem siły leżeć na słońcu. Ktoś z miejscowych dał mi kawałek polana, więc zacząłem rzeźbić. Tak powstał Ziutek. To mój autoportret. Jest śmieszny, a Ziutek to piękne imię, zdrobniale Józef. Widzi pani ten nóż? Na jego ostrzu widać panoramę Gdańska. Rzeźbiłem ją dwa lata. Nóż robi dobre zdjęcia, można je wywołać metoda tradycyjną. Ciekawa w moim odczuciu jest również fotografująca piłka. Ten aparat działa na zupełnie innych zasadach, tam w ogóle nie ma migawki. Obraz powstaje w wyniku dwóch ruchów. Najpierw włączamy aparat i zaczyna się przesuwać film, następnie - rzucamy piłką. W takiej sytuacji, niezbędny ruch aparatu, możemy oddać przypadkowi. 

fot. Marek Mazur

Widzę, że jest pan dumny ze swojej pracy.

Kiedyś jeden z naukowców, sprawa dotyczyła bursztynowego obiektywu, zapytał mnie, czy zdaję sobie sprawę co ja zrobiłem. To zabrzmiało jakbym coś skrewił. On odpowiedział - „Proszę pana, pan sprawił, że my wiemy, jak skarb tej ziemi widzi nas”. To było miłe. Patrzę na te wszystkie dzieła i myślę, że chyba nie mam się czego wstydzić. Oczywiście nie jestem idealny. Nie mogę spojrzeć w lustro i powiedzieć, że ani pięciu minut nie zmarnowałem w tym życiu. Nie mówię tego przez kokieterię, ale często mam do siebie pretensje, a czasami nawet wyrzuty sumienia, że mogłem przecież zrobić więcej, lepiej wykorzystać ten czas.

Wspomniał pan, że z pierwszym fotografującym pierścionkiem ciężko było się rozstać. Czy dzisiaj sprzedaje pan swoje dzieła?

Wszystko ma swoją cenę. Zdarza się, że ludzie chcą je kupić, ale jestem z nimi bardzo związany. Rzeczy, które sprzedałem pod koniec lat siedemdziesiątych, w tej chwili pojawiają się w drugim obiegu, czasami z dopisaną historią, co świadczy o naszej maleńkości. Człowiek zrobił już wszystko, żeby zarobić jakieś pieniądze. Jeżeli aparat, który ja zbudowałem w latach siedemdziesiątych, ma dopisaną historię, że jest zbudowany przed wojną, to oszustwo.  Przy życiu trzymają mnie tzw. Mazurony, czyli obiektywy shift-tilt, które sam wymyśliłem i sam buduję. Dają one możliwość kreowania ostrości w kadrze. Poza tym, przerabiam obiektywy i rekonstruuję stare aparaty. 

A jak wygląda pana życie po pracy?

Nie ma takiego. Nie oddzielam tych dwóch rzeczy. Praca to życie, życie to praca. Przez te wszystkie lata, Retrokamera stała się prawdziwym salonikiem towarzyskim. Spotykają się tutaj miłośnicy fotografii, ale również zainteresowani turyści. Poza tym, lubię pisać teksty i komponować muzykę. Podobnie jak z aparatami, wszystko co tworzę, od początku do końca jest moje. To są smutne teksty, chociaż bardzo prawdziwe.

Widziały światło dzienne?

Lądują w szufladzie. Jeżeli chodzi o muzykę, czasami gram dla przyjaciół. Myślę, że mógłbym jeszcze zainteresować publiczność, ale może się mylę, teraz czasy są przecież inne. Mogę pani coś zarecytować, dla przykładu.

Przybite do ściany wspomnienia,

Marzenia w zaklętym kręgu.

Zamknięta w realiach nadzieja.

Marność w rąk zasięgu.

 

Dzień do dnia przystaje,

 jak odkrojona kromka do chleba.

Miesiąc rytmem dnia się staje.

Rok, proste mnożenie wykonać trzeba.

 

Choć wszystko najlepsze już w tyle,

A głowę myśl szara zaprząta

Daj panie słudze sił tyle,

by mógł po pracy jeszcze posprzątać.

 

Smutne, o przemijaniu.

Czasami człowiek się zastanawia, po co to wszystko. Można to skwitować takim powiedzeniem: Ileż to się człowiek musi namęczyć, żeby umrzeć. Prawda? Od czasu do czasu rozmyślam, zwłaszcza gdy przychodzi jesienna chandra. Ale przecież mieliśmy rozmawiać o aparatach… 

fot. Marek Mazur

-----

Pana Marka można spotkać w Retrokamerze przy ul. Chlebnickiej 43/44.

Więcej informacji: http://www.retrokamera.com.pl/

Justyna MichalkiewiczGdanskLABjustyna.michalkiewicz@gdansk.gda.pl
Justyna Michalkiewicz - najnowsze