PORTAL MIASTA GDAŃSKA

Lechia – Śląsk 1:2. Patrzenie w dół

Lechia – Śląsk 1:2. Patrzenie w dół
Po niedzielnej porażce ze Śląskiem Wrocław 1:2 na PGE Arenie, Lechia zakończy rundę jesienną Ekstraklasy na 10. miejscu (lub na 11., jeśli w poniedziałek, 4 listopada, Jagiellonia Białystok zdobędzie przynajmniej jeden punkt z Piastem Gliwice). Zjazd po równi pochyłej trwa, trener miota się w swoich pomysłach.
Więcej artykułów poświęconych Gdańskowi znajdziesz na stronie głównej gdansk.pl

Po niedzielnej porażce ze Śląskiem Wrocław 1:2 na PGE Arenie, Lechia zakończy rundę jesienną Ekstraklasy na 10. miejscu (lub na 11., jeśli w poniedziałek, 4 listopada, Jagiellonia Białystok zdobędzie przynajmniej jeden punkt z Piastem Gliwice). Zjazd po równi pochyłej trwa, trener miota się w swoich pomysłach.

Do Gdańska przyjechał Adam Nawałka, nowy selekcjoner reprezentacji Polski. Mecz obejrzał w samotności, po meczu podszedł, żeby się przywitać. Na gratulacje z okazji wyboru tylko skinął głową. Kiwa tak od tygodnia i pewnie ma dość. – Pan tutaj? A kogo to się obserwowało? – Na boisku było 22, przepraszam, 28 zawodników – odpowiedział Nawałka w stylu dobrego selekcjonera. Szczęścia życzymy w najbliższych i późniejszych meczach – powiedzieliśmy na odchodne i zaczęliśmy się zastanawiać, kto wcześniej mógł mu wpaść w oko, że fatygował się na mecz ligowych średniaków.

Zapewne ciepło myśli o obrońcy Śląska Adamie Kokoszce, który w Gdańsku nie dość, że nie zrobił ani jednego błędu, to jeszcze strzelił gola, po rzucie rożnym. Kibice o biało-zielonych sercach mogli mieć nadzieję, że Nawałka zawiesi też oko na 18-letnim Pawle Dawidowiczu, jednak nie dał mu zbyt długo patrzeć trener Lechii Michał Probierz, który ściągnął Dawidowicza z boiska w 54. minucie, czym znacznie rozluźnił szyki obronne gospodarzy. Ktoś widział na trybunie Michaela Zorka, dyrektora sportowego Borussi Dortmund, który na pewno przyjechał zobaczyć Dawidowicza. Zorc nie jeździ po Europie, by oglądać piłkarzy, o których Borussia nie myśli ciepło.

Pierwsza połowa meczu była bardzo słaba. Dopiero w 44. minucie inny 18-latek w barwach Lechii, Przemysław Frankowski, wykonał swoją najlepszą akcję w meczu, strzelił ostro, ale bramkarz Śląska Marijan Kelemen odbił piłkę. Dał też sobie radę z mierzoną dobitką Deleu, grającego na pozycji prawego skrzydłowego.

Na drugą połowę Probierz miał inny pomysł na Lechię. Dawidowicza zastąpił Patryk Tuszyński, który w ten sposób został jedynym napastnikiem, a dotychczasowy napastnik, Piotr Grzelczak, przeszedł na ulubione lewe skrzydło. Owoc tej zamiany był wyśmienity – na jedną minutę: dobrze grający Daisuke Matsui podał z milimetrową dokładnością do Grzelczaka, ten przymierzył się do strzału z woleja i trafił w okienko bramki Kelemena! Gol – cudo.

Zauważalna zwyżka formy Matsui może mieć związek z tym, że w końcu przyjechała do niego do Gdańska piękna żona – aktorka i modelka Rosa Kato. Po meczu ich dwuletni syn biegał zawzięcie w stadionowej restauracji wspólnie z polskimi kolegami i koleżankami, pod czujnym okiem mamy i kilku japońskich kolegów mamy. Pani Rosa znów jest w ciąży, drugi potomek przyjdzie na świat za około 2 miesiące.

Kiedy Lechia straciła gola w sposób najgłupszy z możliwych (dośrodkowanie z rzutu rożnego Mateusza Cetnarskiego, podbicie piłki głową przez obrońcę Rafała Grodzickiego i strzał z 3 metrów Kokoszki), Probierz zmienił sposób na Lechię: za Frankowskiego wszedł Paweł Buzała, który odebrał palmę napastnika Tuszyńskiemu, który powędrował na prawe skrzydło za Deleu, a Brazylijczyk przesunął się do środka. Biedny ten Deleu. Trener rzuca go po całej drużynie, jeszcze tylko bramkarzem nie był.

Buzała zaimponował jedynie uporczywym przebywaniem na spalonym, więc Probierz sięgnął po swoją trzecią tajną broń – Wojciecha Zyskę, który zmienił najlepszego, oprócz Matsui, lechistę, czyli Piotra Grzelczaka. Efekt? Drugi gol dla Śląska, niemal powtórka pierwszego: dośrodkowanie z rogu Cetnarskiego i strzał głową z 3 metrów Grodzickiego. To był nokaut, na który Probierz zareagował kopnięciem butelki z wodą na kilkadziesiąt metrów w trybuny, w okolice Radnego Miasta Gdańska Piotra Gierszewskiego. Był też akt rozpaczy – przesunięcie na ostatnie minuty do ataku środkowego obrońcy Sebastiana Madery. Nic to nie dało.

Lechia nie gra fatalnie, ale popełnia miażdżące w konsekwencjach błędy w obronie. Traci bramki, jakich w polskiej lidze nie traci żadna inna drużyna. Nadzieje na to, ze Lechia skończy sezon na co najmniej ósmym miejscu, które daje grę o mistrzostwo Polski, są słabe.

To nie koniec ligowego futbolu w tym roku. Do 14 grudnia wszyscy rozegrają jeszcze po sześć meczów.

Lechia Gdańsk – Śląsk Wrocław 1:2 (0:0)

Bramki: P. Grzelczak (55) dla Lechii oraz A. Kokoszka (63) i R. Grodzicki (81) dla Śląska. Widzów 12 500.

Lechia: Bąk - Oualembo, Madera, Janicki, Pazio – Deleu, Pietrowski, Dawidowicz (54, Tuszyński), Matsui, Frankowski (69, Buzała) - Grzelczak (78, Zyska).

Śląsk: Kelemen - Pawelec (61, Plaku), Kokoszka, Grodzicki, Dudu – Hołota, Stevanović, Kaźmierczak, Patejuk (79, Ostrowski), Cetnarski (89, Socha) – Paixao.

Krzysztof Guzowski