Wspomnienia z Placu Wałowego (i okolic)

Jak wyglądał Plac Wałowy w Gdańsku 60 lat temu? Jak się tam, żyło, co działo się wokół i co można było dostać za rozładunek wagonu. Zapraszamy do wehikułu czasu.
30.07.2025
Więcej artykułów poświęconych Gdańskowi znajdziesz na stronie głównej gdansk.pl

[Uwaga: w materiale oprócz nowych zdjęć, wykorzystaliśmy stare fotografie z zasobów Gedanopedii, sztucznie pokolorowane. Mogą nie zawsze być wierne historycznie, ale w inny sposób oddają ówczesny klimat okolicy]

 

Zaczęło się od tego maila:

Z radością przeczytałem informację o rewitalizacji drogiego mojemu sercu Placu Wałowego. Spędziłem tam najpiękniejsze lata dzieciństwa. Urodziłem się 75 lat temu i mieszkałem od urodzenia pod nr. 11 do roku 1970, czyli 20 lat. Pamiętam letni zapach kwiatów wielkich lip i do dzisiaj lubię odwiedzać to miejsce. […] Dorosłe życie spędziłem na morzu, jako oficer Marynarki Handlowej, ale często tęskniłem do lipowego parku... Moja pamięć jest do Państwa dyspozycji i jeśli tylko chcą Państwo zapytać mnie o jakiekolwiek szczegóły dotyczące kwartału ulic to chętnie udzielę odpowiedzi.

Z poważaniem i pozdrowieniem

Henryk

Czy chcemy? Oczywiście! Umówiliśmy się więc w lipcowe popołudnie tuż przy pozostałościach fontanny na Placu Wałowym. To charakterystyczne miejsce, więc odnaleźliśmy się bez trudu.

– Dobrze, że w końcu coś się tu ruszy – zaczyna pan Henryk. – Proszę spojrzeć na te zniszczone, ławki, aż wstyd zaproponować komuś, aby usiadł. 

– Dziękuję, że chce pan opowiedzieć o Placu Wałowym. Mimo wszystko usiądźmy. Zacznijmy tę historię od początku.

– Moi rodzice urodzili się w Kowlu, czyli miejscowości, która dziś leży na Ukrainie, 150 km od Polski. Gdy skończyła się II wojna światowa i przesunięto granice, Polaków ze Wschodu przesiedlano. Pociągi z nimi przyjeżdżały m.in. tutaj, na istniejący wówczas dworzec Gdańsk-Kłodno przy ul. Toruńskiej. Repatrianci wysiadali z towarowych wagonów z tobołkami, meblami, pierzynami – całym swym skromnym dobytkiem. Dla większości z nich, w tym także dla moich rodziców, pierwszym budynkiem, jaki widzieli w Gdańsku, była kamienica Pod Zrębem 8, która przetrwała wojnę. Za nią jest Plac Wałowy. Moi rodzice zobaczyli tam park, górki bastionów, Motławę i uznali, że to będzie dobre miejsce do życia i do wychowywania dzieci.

Pięciopiętrowa narożna kamienica
Wyremontowana kamienica Pod Zrębem 8. Dla wielu Repatriantów ze Wschodu, to był pierwszy budynek, który widzieli w Gdańsku po wyjściu z towarowych wagonów
fot. Marek Krześniak / BRG
Napis na kamiennym bliku: W hołdzie Kresowianom, którzy znaleźli swój drugo dom w zrujnowanym mieście i pomagali tworzyć Gdańsk. W 70. rocznicę przybycia na dworzec Gdańsk-Kłodno pierwszych transportów przesiedleńców z dawnych Kresów Wschodnich Rzeczypospolitej. Miasto Gdańsk 2015
Pomnik upamiętniający repatriantów, którzy pomagali tworzyć Gdańsk po wojnie
fot. Marek Krześniak / BRG

– Pan tu przyszedł na świat i choć mieszka pan już gdzie indziej, to ciągle pan tu wraca.

– Ludzie, kiedy wyprowadzają się ze starych dzielnic, to o nich zapominają. A ja, choć nie mieszkam tu od 1970 r., wciąż często tu bywam. Zwykle przejeżdżam tędy rowerem. Jestem tu co najmniej raz w miesiącu. Gdy rozmawiam o tym ze znajomymi, którzy urodzili się na Oruni czy na Biskupiej Górce, okazuje się, że oni nie chcą wracać w strony swego dzieciństwa. Nie mam pojęcia z czego wynika ta różnica między nami. Może mam taką osobowość. Co jednak ciekawe, od wyprowadzki nigdy nie byłem w naszym dawnym mieszkaniu przy ul. Plac Wałowy 11, pod numerem 4. Mam jakąś blokadę. Poznałem pana, który teraz tam mieszka. Nawet zapraszał mnie, abym przyszedł, ale jakoś nie mogę tej bariery pokonać. 

Odnowiona kamienica z wejściem po schodkach
Kamienica przy ul. Plac Wałowy 11, gdzie mieszkał bohater tych wspomnień
fot. Marek Krześniak / BRG

– Boi się pan emocji związanych ze wspomnieniami? A może tego, że w środku wszystko będzie inne?

– Właśnie sam nie wiem, co mnie wstrzymuje przed wejściem. Ciekawy jestem jak teraz wyglądają te dwa pokoje, kuchnia, jaki jest widok z okna... Raz odważyłem się i wszedłem na pierwsze piętro na klatce schodowej i zrobiłem zdjęcia przez okno. Znów zobaczyłem to, co widziałem jako dziecko. Odżyły wspomnienia. 

Dwaj chłopcy stoją przy parkowej fontannie
Fontanna na Placu Wałowym, początek XX wieku
fot. Gedanopedia / koloryzowane

– Jak wtedy wyglądał Plac Wałowy?

– Ja pamiętam go takim, jak na tej starej pocztówce. Były piękne aleje lipowe i krzewy jaśminu, jak ten, który tu pozostał i do tej pory rośnie (pan Henryk wskazuje na krzak niedaleko niecki fontanny). Nie było tu tych klonów, które samoistnie wyrosły przez te 60 lat i teraz zabierają wodę z gruntu pięknym lipom, które już mają ze 100 albo i 150 lat. Pamiętam, że w lipcu gospodynie otwierały w domach szeroko okna, aby cieszyć się cudownym zapachem lip. Oczywiście nie wszystkie drzewa przetrwały, np. ten pogięty trzepak jest tak zdemolowany, bo lipa złamała się i przewróciła się na niego.  

Trzepak z betonowymi wspornikami i mocno pogiętymi metalowymi rurami
Trzepak, ofiara złamanej lipy
fot. Marek Krześniak / BRG

– W czasach Pana dzieciństwa była jeszcze fontanna?

– Tak, a wokoło niej rosły piękne czerwone róże parkowe wysokie na 1,5 do 2 metrów, pod nimi – pigwy. Obok stały białe ławki. Krzewy jaśminu rosły także na końcu skweru, od strony ul. Pod Zrębem. I stał tam piękny pomnik grenadierów. 

Cokół z pomnikiem, po obu stronach stoją dwa moździerze z tyłu dom szachulcowy
Pomnik Regimentu Grenadierów nr 5 na Placu Wałowym, przed gmachem Koszar Wiebego, poświęcony pamięci poległych w wojnie prusko-francuskiej w latach 1870-1871
fot. Gedanopedia / koloryzowane

– On nie wróci, bo to był pomnik pruskich żołnierzy.

– Cóż, były na nim również polskie nazwiska. Został zlikwidowany dopiero w 1969 r. Moździerze, które przy nim stały, teraz podobno są w Wielkiej Zbrojowni. Dobrze pamiętam ten pomnik, bo chodziłem tam, biegałem wokół, wspinałem się na niego. 

Cokół z pomnikiem okolony drzewami. Po obu stronach stoją dwa moździerze
Pomnik Regimentu Grenadierów nr 5 na Placu Wałowym, przed gmachem Koszar Wiebego, poświęcony pamięci poległych w wojnie prusko-francuskiej w latach 1870-1871
fot. Gedanopedia

– Gdzie jeszcze bawiliście się jako dzieci?

– Tam, gdzie rosną drzewa w kręgu, była piaskownica i jest nadal, choć dziś raczej do zabawy nie zachęca. Ciekawsza była fontanna. Latem, co jakiś czas, ktoś odkręcał zawory prowadzące do niej i tryskała woda. Jako dzieci cieszyliśmy się wówczas niesamowicie. 

– To do kiedy ta fontanna była sprawna?

– Ona była raczej... przypadkowo działająca. Ktoś chciał zrobić radość dzieciom, odkręcał kurek, woda leciała, a wieczorem zakręcał. 

– Teraz to chyba już niemożliwe.

– Nie mam pojęcia. Instalacja cały czas jest. Studzienka jest zasypana, ale jej betonowe obrzeże wciąż widać... 

– Gdzie jeszcze spędzaliście czas?

– Na górkach, czyli na bastionach. Pamiętam jak były tam jeszcze leje po bombach i w latach 60. wjechały spychacze, aby to wyrównać. W pobliskim bastionie św. Gertrudy są kazamaty i kiedy z chłopakami mieliśmy po 12-13 lat, zaczęliśmy się tam dobijać, wierząc, że są tam ukryte skarby. No i tak się dobijaliśmy, że zrobiliśmy dziurę w kanale wentylacyjnym. Z latarkami wchodziliśmy przez nią do środka. To cud, że się tam nie podusiliśmy. Niczego nie niszczyliśmy, bo... tam nie było niczego, co by można zniszczyć, ale ta tajemniczość i wizja skarbów niesamowicie nas pociągały, choć ostatecznie niczego nie znaleźliśmy. A jak przyszła zima, to z tych górek zjeżdżaliśmy na sankach.

Stary ceglany budynek baszty z prostokątną podstawą i spadzistym dachem
Baszta pod Zrębem, 1938 r.
Fot. Gedanopedia
Baszta Biała i koszary, a przed nimi kobiety oglądające musztrę wojskową
Baszta Biała i koszary Wiebego pod koniec XIX wieku
fot. Gedanopedia

– A po drugiej stronie placu? Baszty też były waszym terenem zabaw?

– Baszta Biała wygląda tak, jak ją pamiętam, natomiast Baszta Pod Zrębem w 1976 r. się zawaliła – pół baszty pewnego dnia runęło. Jednak tam się nie bawiliśmy. Nasza strefa była do ul. Pod Zrębem. I jeszcze zbieraliśmy kasztany w miejscu, gdzie dziś jest parking pod Urzędem Marszałkowskim. Teraz rosną tam trzy kasztanowce, a kiedyś było ich z dziesięć. W budynku mieściły się wtedy koszary. Żołnierze siedzieli w oknach, grali na harmonii, a nam, dzieciom, rzucali suchary. 

– To było polskie wojsko?

– Tak, chociaż o profilu radzieckim (śmiech), bo rubaszna muzyka, którą grali na harmoszkach siedząc na parapetach, to były dla nas trochę obce melodie i słowa. Ale myślę, że to było polskie wojsko, może dowódcę mieli radzieckiego. 

Na pierwszym planie wody Motławy, dalej zielone tereny i budynki koszarowe
Koszary Wiebego na Starym Przedmieściu, widok od Motławy, z lewej Baszta Pod Zrębem, około roku 1905
fot. Gedanopedia / koloryzowane

– A co było tu, gdzie dziś jest przystań Żabi Kruk?

– Nie było przystani, tylko dzikie tereny. Jak w zimę zamarzała tu woda, to myśmy z chłopakami skakali po popękanych krach. Kiedyś pomoczyłem się prawie do pasa i bałem się wracać do domu.

Fragment kamienicy z zielonymi drzwiami i oknami. Pod oknami zatarty napis "Kolonialny sklep"
"Kolonialny sklep" - pozostałości napisu na kamienicy przy ul. Plac Wałowy 11
fot. Marek Krześniak / BRG

– Były sklepy w pobliżu?

– Na dole naszej kamienicy zachował się nawet napis, że był tu sklep kolonialny, ale ja go nie pamiętam. Bardziej to, że w zagłębieniu na ulicy przed domem zawsze po burzy tworzyła się kałuża i jako małe dziecko taplałem się tu na bosaka. 

 – To gdzie robiliście zakupy?

– Przy skrzyżowaniu ulic Plac Wałowy i Pod Zrębem wtedy stał jeszcze budynek i na dole pani Budzińska prowadziła sklep, do którego wchodziło się z rogu. Jakiś rolnik przywoził jej konwie z mlekiem, a ona chochlą nalewała mi je do kanki, z którą przychodziłem. 
Niedaleko, przy ul. Dolna Brama była piekarnia – w tym samym budynku, gdzie od lat 70. zakład prowadzi pan Majchrowski. W tej wcześniejszej piekarni jednak nie sprzedawano pieczywa, tylko obok. Naprzeciwko, gdzie dziś działa zakład fryzjerski, był malutki sklepik i tam chodziliśmy po pieczywo. Z kolei fryzjer był na rogu ul. Rzeźnickiej – tam strzygłem się jeszcze jako dziecko. 

Jasny budynek dworcowy, torowiska
Dworzec Brama Nizinna w 1865 r., po wojnie znany jako Gdańsk-Kłodno
fot. Gedanopedia / Rudolf Theodor Kuhn / koloryzowane

– Co jeszcze można było tu dostać?

– Na dworzec Gdańsk-Kłodno, na który przyjeżdżali repatrianci, dowożono też produkty spożywcze dla Gdańska. Pewnego razu przywieźli arbuzy, chyba z Bułgarii. Owoce były wrzucone luzem do wagonów towarowych. My, jako chłopcy, kręciliśmy się tam i robotnicy zaproponowali, abyśmy pomogli podawać te arbuzy z wagonów na ciężarówkę. Po całym dniu takiej ciężkiej roboty każdy z nas dostał jednego arbuza. Wróciłyśmy z nimi dumni do domów. 

Budynek Małej Zbrojowni za drzewami, na pierwszym planie fragment niecki fontanny
Mała Zbrojownia przy Placu Wałowym, rok 1926
fot. Pomorska Biblioteka Cyfrowa / koloryzowane

– Naprzeciwko waszego mieszkania stoi Mała Zbrojownia.

– Wtedy miała tylko ściany zewnętrzne. Nie było dachu, w środku gruz. Wszystko było zniszczone. Pamiętam, że kiedy byłem małym chłopcem, to wprowadzono tu taksówki. To było państwowe przedsiębiorstwo. Samochody miały na bokach namalowane pasy w szachownice – długie na całe auto, szerokie na kilkanaście centymetrów. I tych aut było mnóstwo.

– Dach w Zbrojowni już był zrobiony?

– Tak i samochody wjeżdżały do środka. Teraz zastanawiam się, kto miał pomysł, by do takiego historycznego budynku wprowadzić taksówki. 

Zniszczony ceglany budynek
Dawny miejski lombard, później drukarnia - widok od strony bastionów
fot. Marek Krześniak / BRG

– Obok stoi budynek dawnego lombardu miejskiego.

– Wtedy była to drukarnia. Myśmy jako chłopcy zaglądali przez okna do środka. Działały tam prymitywne maszyny drukarskie: mechaniczne łapy brały arkusz papieru, kładły do zadrukowania, potem zabierały i tak wkoło. Robili tu etykiety na olej, ocet i inne produkty spożywcze. Przyjeżdżały ogromne bele papieru, a odjeżdżały spakowane na paletach gotowe etykiety. Tej rampy z tyłu budynku i daszku wtedy jeszcze nie było. Za to obok mieszkało dwóch moich kolegów: Roman, którego ojciec był drukarzem i Wojtek, z którym chodziłem do jednej klasy.

Duży ceglany budynek otoczony zielenią
Centrum Dolna Brama, dawniej Szkoła Podstawowa nr 7
brak autora

– Gdzie była szkoła?

– Wysoki ceglany budynek Centrum Dolna Brama to była Szkoła Podstawowa nr 7. Nauka trwała wówczas siedem lat, a klasy były pełne dzieci. Na zakończenie roku szkolnego pan dyrektor robił zbiórkę całej szkoły w miejscu, gdzie dziś jest plac zabaw i rozdawał świadectwa. 

– A była sala gimnastyczna?

– Tak, na samej górze, na trzecim piętrze. A na podwórku, w tych niskich przybudówkach, były toalety dla dzieci – bardzo dużo malutkich kabinek. Z tego podwórka pamiętam też, jak w 1963 r. przed wejściem do szkoły staliśmy z kolegami i któryś z nich powiedział: „Słuchajcie, w Ameryce zabili prezydenta”. To był zamach na Kennedy'ego. Stałem dokładnie w tym miejscu, gdy się o tym dowiedziałem

[Wchodzimy do budynku Centrum Dolna Brama]

– Wewnątrz dawnej szkoły wszystko się zmieniło, ale z sentymentem łapię za tę klamkę. Mury są te same. Pamiętam też dobrze woźnego, pana Szulista, który z czasów wojny miał taki tik, że wciąż potrząsał głową. W klasach stały jeszcze piece i on w nich palił. W środku budynku, tam gdzie obecnie jest winda, pan woźny ładował węgiel do wiader i kręcąc korbą wciągał je na górę. Musiał rozpalić w piecach na trzech piętrach. Jak przychodziliśmy na 8 rano, to piece już były ciepłe, a podłoga wysmarowana jakimś śmierdzącym pokostem lub czymś takim. W każdym razie zapach tego nie był przyjemny. 

– W domach chyba też paliło się węglem?

– Tak, nie było gazu. Cały Plac Wałowy opalał węglem. Ojciec ładował go do piwnicy. W mieszkaniu mieliśmy dwa piece – po jednym w pokoju. Pamiętam pięknie zdobiony piec z białych kafli. Na górze była korona, a na niej siedział aniołek. Ale w komunie nikt o to nie dbał. Kiedy rodzice zrobili remont, to rozwalili te piece i zrobili jeden wspólny na dwa pokoje.

– A jak było z łazienkami?

– W mieszkaniach nie było łazienek. Chodziłem z ojcem i kolegami do łaźni na ul. Jaskółczą. Ale potem mama nam zabroniła, bo te prysznice nie były domyte, wanny były w fatalnym stanie. Jak sobie przypomnę te warunki, to szkoda gadać. 

Ceglane łuki Dolnej Bramy
Dolna Brama
fot. Marek Krześniak / BRG

– Obok pana dawnej szkoły jest Dolna Brama. Co tam wtedy było?

– Działał tu taki społecznik, pan Kowalczyk, których chciał nam trochę zorganizować życie i doszedł do wniosku, że zrobi nam klub w Dolnej Bramie. Jednak te pomieszczenia były w takim stanie, że musieliśmy nawet tynki skuwać. Włożyliśmy mnóstwo pracy w to, by tam uprzątnąć, ale ostatecznie nasz klub się nie otworzył. Nastąpiło to po latach, kiedy już tu nie mieszkałem. 

– Co jeszcze zmieniło się tutaj?

– Latarnie na Placu Wałowym. Wtedy stały gazowe. Instalacja w ziemi zapewne jeszcze jest. Pamiętam, jak przyjeżdżał pan rowerem i każdą lampę zapalał, a potem też każdą gasił. Tych lamp było tu chyba z osiem, może dziesięć.

Komórki na zanedbanym miejskim podwórku
Podwórko przy ul Plac Wałowy. Kiedyś te komórki miały drewniane nadbudówki
fot. Marek Krześniak / BRG

– Pan pewnie o każdym budynku przy placu może coś opowiedzieć.

– W sąsiedztwie naszej kamienicy za bramą pod numerem 7/8 jest podwórko. Dziś jest tu bałagan, stare garaże i komórki. Wtedy były na nich jeszcze drewniane nadbudówki, a my biegaliśmy po ich dachach. Z drugiej strony, pod numerem 12D mieszkała staruszka, której mąż zginął w obronie Poczty Gdańskiej. Po jej śmierci mieszkanie stoi opuszczone od 70 lat. Jeszcze dalej jest instalacja artystyczna poświęcona Stanisławie Przybyszewskiej, postaci tragicznej.

Kobieta około 30 lat, z zaczesanymi do tyłu ciemnymi włosami
Stanisława Przybyszewska. Portret dramatopisarki wygenerowany na podstawie czarno-białego zdjęcia
fot. Gedanopedia / koloryzowane

– Dlaczego?

– To była córka pisarza Stanisława Przybyszewskiego. Bardzo dobrze wykształcona kobieta, znająca kilka języków. W młodości jeździła z matką po Europie: odwiedziła Austrię, Szwajcarię, Niemcy, Francję. Wyszła za mąż za malarza Jana Panieńskiego. Przyjechali do Gdańska, gdy on rozpoczął pracę w Gimnazjum Polskim tuż przy Placu Wałowym. Wkrótce mąż wyjechał na stypendium do Paryża i tam zmarł, zostawiając Przybyszewską tutaj, w służbowym mieszkanku gimnazjum, bez środków do życia. Chciała zatrudnić się w szkole, bo posiadała kwalifikacje i wykształcanie, ale nie miała jakiegoś potrzebnego dyplomu. Pochłonęło ją więc pisanie, jednak była już schorowana. W lombardzie przy Placu Wałowym zastawiła nawet swoje skrzypce i maszynę do pisania, bo nie miała pieniędzy na życie i morfinę, którą lekarz przepisywał jej jako środek przeciwbólowy. Zmarła w nędzy, w wieku 34 lat. Przy dawnym Gimnazjum Polskim na dużym kamieniu jest tablica jej poświęcona.

Duzy kamień z metalową tablicą: Tu żyła i pracowała w latach 1923-1935 wybitna pisarka polska Stanisława Przybyszewska (1901-1935)
Głaz przy dawnym Gimnazjum Polskim z tablicą upamiętniającą Stanisławę Przybyszewską
fot. Marek Krześniak / BRG

 – To historie przedwojenne. Skąd pan tak dobrze je zna?

– Interesuję się historią i dużo czytałem. Przybyszewska jest chyba najbardziej znaną osobą związaną z Placem Wałowym i warto to podkreślać. 

– Historia to pana pasja, ale pan był marynarzem. W czasach szarego PRL-u miał pan okazję zobaczyć kolorowy wielki świat.

– Jak przypływałem z pierwszych rejsów, spotykałem się z kolegami z liceum i opowiadałem im co widziałam. (Na marginesie warto dodać, że wśród moich kolegów z klasy był m.in. Jurek Samp, który potem został profesorem na Uniwersytecie Gdańskim i napisał wiele książek o naszym mieście). Mówiłem im: „Panowie, w Holandii są osobne ścieżki dla rowerów, pomalowane na inny kolor”. Nie dowierzali mi za bardzo. „A gdzie ludzie chodzą?” – pytali. „Ludzie mają swój chodnik, rowery swój pas, a ulica jest dla pojazdów” – mówiłem, ale widziałem, że nie mogli zrozumieć. A kiedy im powiedziałem, że w supermarketach są puszki z jedzeniem dla psów i kotów, to stwierdzili: „Henryk, przeginasz!”. Nie mogli uwierzyć, bo w tamtych czasach puszka z mięsem kojarzyła się z wymarzoną szynką, którą Polak mógł zdobyć raz na rok. 

– Nie korciło pana, aby wtedy uciec z kraju, zostając w jakimś porcie?

– Mam kolegów w Australii, w Kanadzie, którzy tak zrobili. Ja jednak nigdy o tym nie myślałem. Ze względu na Plac Wałowy. To moje miejsce na Ziemi i nie mógłbym go zostawić.

 

Więcej: Jak zmieni się Plac Wałowy