PORTAL MIASTA GDAŃSKA

Bosman z sopockiego mola

Bosman z sopockiego mola
Patrzę w kalendarz. Maj… Uświadamiam sobie, że kiedyś, dawno temu, w czasach mojego dzieciństwa, był to miesiąc szczególnie ważny dla naszej rodziny. Wtedy to bowiem zaczynał się sezon letni na sopockim molu.
Więcej artykułów poświęconych Gdańskowi znajdziesz na stronie głównej gdansk.pl
Bosman Augustyn Tarchała na molu w Sopocie
 

Kierownikiem przystani pasażerskiej na molu był w latach 1951-1969 mój ojciec Augustyn Tarchała (1904-1982). W tym zajęciu nie byłoby może nic nadzwyczajnego, gdyby nie fakt, że była to praca, a właściwie służba, trwająca od rana do późnego wieczora (do chwili, gdy ostatni stateczek białej floty odbijał od mola). I tak przez siedem dni w tygodniu od maja do października, co właściwie wyłączało ojca na pięć miesięcy z życia rodzinnego.

W maju 2014 roku, dokładnie w 110. rocznicę urodzin bosmana Tarchały, miało miejsce wydarzenie, które uwieczniłam na fotografii. Nastąpił symboliczny powrót ojca do miejsca, któremu poświęcił spory kawał życia. Stało się tak za sprawą Muzeum Sopotu, które podjęło się kontynuowania projektu „Sopocianie 1950-1970”, dokumentującego losy mieszkańców kurortu. Choć ojciec nie był mieszkańcem Sopotu, Muzeum doceniło jego zasługi dla miasta. Kilkanaście dostarczonych przeze mnie fotografii znalazło się w muzealnej galerii wraz ze wspomnieniami, spisanymi na prośbę muzealników.

Zdjęcie, jakie trafiło na planszę, którą ustawiono na molu, aby zachęcać do odwiedzenia wystawy zorganizowanej w willi Claaszena, to typowa pamiątka z wakacji. Wczasowicze pragnęli takich fotografii: na tle pasażerskiego statku, koniecznie z towarzyszącym marynarzem. Ojciec chętnie spełniał te życzenia pozując obok nieznanych sobie osób. Zapewne podobne zdjęcia przechowują jeszcze ci, którzy w tamtych latach odwiedzali Sopot.

Bosman Tarchała na pokładzie statku „Grażyna” z grupą fotografów
 

A kim właściwie był bosman Tarchała? Jak trafił nad Bałtyk? Pochodził z podtarnowskiej wsi, ale wiele lat spędził na Kresach, w Stanisławowie służąc w 6. Dywizjonie Artylerii Konnej. W stopniu ogniomistrza walczył nad Bzurą w 16. Dywizjonie Artylerii Ciężkiej Armii „Pomorze”, a po ucieczce z obozu jenieckiego w Kutnie powrócił w rodzinne strony. Działał w Armii Krajowej (6. Krakowska Dywizja Piechoty AK Inspektorat AK „Tama” z siedzibą w Tarnowie). Choć ojciec uchodził za osobę rozmowną, towarzyską (kiedyś powiedziano by o nim „gawędziarz”), wspominając czasy okupacji zachowywał dziwną powściągliwość. Może nie był to temat tabu, ale więcej szczegółów z wojennych opowieści ojca, jakie zapamiętałam, dotyczyły kampanii wrześniowej niż lat późniejszych. Działanie w konspiracji uczyło ostrożności także wobec bliskich...

Po latach zrozumiałam, dlaczego ojciec już w maju 1945 roku opuścił Małopolskę. A dopiero po jego śmierci dowiedziałam się, że w lipcu 1944 roku brał udział w akcji III Most, operacji polegającej na przejęciu nieopodal Łęgu Tarnowskiego i Żabna brytyjskiego samolotu i odprawieniu go do Anglii – via Włochy – z pozyskanymi przez partyzantkę częściami rakiety V-2. Oczywiście Augustyn Tarchała pseudonim „Ząbek” był tylko jednym z wielu anonimowych uczestników tej akcji, drobnym ogniwem w łańcuchu konspiratorów. Wszak, jak podają różne źródła, 16. pułk piechoty Ziemi Tarnowskiej, ugrupowania którego był członkiem, liczył około ośmiu tysięcy ludzi!

Kiedy ojciec dotarł do Gdańska, lokum znalazł w wilii na Torgauer Weg (dziś Mieczysława Karłowicza) we Wrzeszczu. Ten fakt zdecydował pewnie o jego dalszych zawodowych losach w czasie pokoju. Na Karłowicza bowiem zamieszkał także komandor Józef Poznański, pierwszy dyrektor Głównego Urzędu Morskiego, przekształconego potem w Gdański Urząd Morski. Dzięki niemu ojciec zatrudnił się w Oddziale Samochodowym Biura Odbudowy Portów, potem w Straży Portowej, a wreszcie w Gdańskim Urzędzie Morskim, skąd skierowano go na sopocką przystań. Bosman Tarchała był postacią popularną wśród odwiedzających molo. Zawarł wiele znajomości; niektóre z nich przetrwały dłużej niż czas letniego urlopu. Wielu wczasowiczów bywało w Sopocie rokrocznie.

Korzystając z licznych zdjęć dostarczanych ojcu przez zaprzyjaźnionych fotografów pracujących na molu, starałam się przypominać sylwetkę sopockiego bosmana, np. w wybrzeżowej prasie. Niektóre fotografie wykorzystano w pięknie wydanej książce „Kurort w cieniu PRL-u”.

A wracając do wojennej przeszłości ojca, to zachowały się jego zapiski z autokarowej wyprawy, jaką odbyli kombatanci w 35. rocznicę największej bitwy Września. Odwiedzili miejsca takie jak Iłów, Załusków, Mełno, Grupę. Te miejscowości często są przywoływane w publikacjach poświęconych zmaganiom nad Bzurą. No i okazało się, że w rejonie Trójmiasta osiedliło się całkiem sporo byłych żołnierzy. Jeden z nich (kapitan Lech Buderawski dowódca 2. baterii 16. Dywizjonu Artylerii Ciężkiej) także mieszkaniec Wrzeszcza, współorganizował ogólnopolską pielgrzymkę artylerzystów-kombatantów na Jasną Górę w 1979 roku.

Piszę o tym, bo odchodzi już pokolenie pamiętające złote lata powojennego Sopotu. Pewnie coraz mniej osób przypomina sobie bosmana z sopockiego mola. I zapewne wielu z nich nie znało jego wojennych losów.

 

Czesława Tarchała-Scheffs

 

Pierwodruk: „30 Dni” 3/2021