„Kinematografia azjatycka, bez wątpienia jedna z najciekawszych i najbardziej różnorodnych sztuk filmowych na świecie, jest zarazem mocną alternatywą dla pełnych uproszczeń i schematów produkcji hollywoodzkich. Iran w ostatnich latach wyrósł na jedną z najlepszych i najczęściej nagradzanych kinematografii nie tylko Azji, ale i całego świata.
Spośród wszystkich krajów islamskich to właśnie kino Iranu osiągnęło największy światowy rozgłos i najwyższą jakość artystyczną. Choć jego początki sięgają lat 30. XX wieku, prawdziwy rozwój tej kinematografii zaczął się dopiero pod koniec lat 60. Tamten okres nazywa się zresztą znacząco irańską Nową Falą, którą do życia powołali m.in. Bahram Beizai, Dariush Mehrjui czy wielki Abbas Kiarostami. Świetnie rokujące kino irańskie napotkało jednak na swojej drodze rewolucję islamską, dla której - najogólniej mówiąc - wszelka kultura oznaczała zamach na religię. Władze islamskie, które przejęły władzę w kraju, doprowadziły do zamknięcia wszystkich kin, a cenzura ograniczyła pracę filmowców do tego stopnia, że kino w Iranie wkrótce przestało istnieć.
Po 1983 roku zrodziło się nowe kino irańskie, które jednak ze sztuką początkowo niewiele miało wspólnego. Miało czcić islam i integrować podzielony etnicznie i językowo kraj. Nowych założeń ideowo słusznej kinematografii wielu artystów ekranu długo nie wytrzymało. Inni znaleźli dla siebie niszę we wspieranym hojnie przez państwo przemyśle filmowym, robiąc filmy omijające wszelkie kwestie polityczne, ale coraz ciekawsze pod względem języka i bliskiej życia tematyki. Dzięki sprawnej promocji w drugiej połowie lat 80. skromne filmy irańskie zaczęły podbijać świat. Na międzynarodowych festiwalach zatriumfowali Kiarostami (Złota Palma w Cannes za "Smak wiśni"), Mohsen Makhmalbaf (trzykrotnie nagrodzona w Wenecji "Cisza") czy Majid Majidi (nagroda w Montrealu za "Deszcz"). W 2000 roku dołączył do nich debiutant Bahman Ghobadi, twórca obsypanego nagrodami "Czasu pijanych koni", pierwszego filmu kurdyjskiego.
Dobra passa kina irańskiego trwa do dziś, a filmy z tego kraju budzą zainteresowanie coraz szerszej publiczności. Cenzura jednak nie przestała działać - to dlatego kino irańskie pozbawione jest nie tylko scen przemocy i seksu, ale również treści politycznych. Pozostaje jednak blisko życia, śledząc społeczne i ekonomiczne przemiany, w tym także sytuację kobiet. Ostatnio zresztą pojawiły się w Iranie również reżyserki, m.in. Mania Akbari, autorka feminizujących "20 palców" czy utalentowana córka Makhmalbafa – Samira” (Filmy świata – ale kino!)
27.02 – 1.03 – g.17.15
Czas pijanych koni
Zamani barayé masti asbha
scen. i reż.: BAHMAN GHOBADI,
zdj.: Saed Nikzat,
muz.: Hossein Alizadeh,
wyst.: Ayoub Ahmadi, Rojin Younessi, Amaneh Ekhtiar-dini i inni
Iran, 2000 r., 77 min.
FIPRESCI i Nagroda za Debiut w Cannes 2000
„W przeciwieństwie do wielkich i podziwianych twórców irańskich, jak Kiarostami czy Makhmalbaf, Ghodabi nie zaskakuje szczególnymi zabiegami dramaturgicznymi czy też innowacjami języka filmowej narracji. "Czas pijanych koni" to film zrealizowany w niezwykle surowych warunkach, mówiący o narodzie pozbawionym własnego państwa. Ale celem reżysera nie było - a raczej było nie tylko - zwrócenie uwagi na zapomnianych przez wszystkich Kurdów. Chciał przede wszystkim ukazać losy biednych, żyjących w górach ludzi, zmuszonych do codziennego zmagania się ze swoją egzystencją.
Wzorem swoich wspominanych mistrzów Ghodabi postawił na dzieci. Komentując swój film, wyznał na jednej z konferencji prasowych: „Gdy przyjechałem tam, postawiłem kamerę na statywie, zgromadziłem dzieci i wyjaśniłem im, co będziemy robili, albowiem one nigdy nie widziały kamery i statywu. One nie wiedziały co to jest film, nigdy nie były w kinie, nie znają nawet elektryczności". Dla reżysera była to sytuacja komfortowa: kamera zarejestrowała nie tylko świeżość dziecięcego spojrzenia, ale także zapał i gotowość do poświęceń małych amatorów, nie mówiąc o tkwiących w nich wielkich pokładach wrażliwości. W efekcie film Ghodabiego dowodzi, że wyeksploatowany, zdawałoby się, motyw patrzenia na świat dziecięcej perspektywy ciągle daje ogromne możliwości, nawet na wszechstronnie spenetrowanej płaszczyźnie konfrontacji dziecięcej naiwności z brutalnością świata dorosłych.
Akcja filmu rozgrywa się w wiosce, z której wywodzi się sam reżyser. Bohaterów "Czasu pijanych koni" jest pięcioro - pięcioro sierot, które nie mogą liczyć na opiekę społeczną czy nawet zainteresowanie bliźnich. Muszą przetrwać same, przebić się przez życie, jak zresztą cały naród kurdyjski, co jest dość czytelną metaforą. Główną postacią opowieści jest Ayoub, najstarszy z rodzeństwa a zarazem najstarszy mężczyzna w rodzinie. Jego zaradność i pracowitość pozwala jakoś egzystować całej piątce, to jednak za mało, by utrzymać rodzinę w jedności: Ayoub nie może przeciwstawić się kontraktowi małżeńskiemu siostry. Chłopiec wiąże się z przemytnikami krążącymi między iracką i irańską stroną granicy. Jego bezradność wobec złego świata zostaje podkreślona w epilogu, kiedy nieuczciwi wspólnicy pozostawiają go na pastwę strzegących granicy żołnierzy. Mimo okoliczności nie jest to zakończenie niepomyślne, budzi wszak nadzieję, że chłopcu uda się wybrnąć z kłopotów. To zgodne z założeniem reżysera, który na wspomnianej konferencji dodał: "Film skonstruowany jest jak dokument, ale pozostaje zamierzoną strukturą". Zresztą, Ghodani z pełną świadomością korzysta, czasem wręcz nadużywa potencjału uczuciowego, jaki niosą sceny dziecięcego losu, zręcznie oscylując między wzruszeniem i refleksją.
Ale rzeczywistą siłą tego filmu jest podkreślany przez zdjęcia Saeda Nikzata dokumentalizm: mocne osadzenie całej historii w realiach czasu, miejsca i pokazanej na ekranie społeczności z jej tradycją i kulturą. Tytuł odnosi się do zwyczajów kurdyjskich przemytników, którzy poją swoje zwierzęta alkoholem, by móc je, oszołomione, prowadzić najbardziej niedostępnymi górskimi ścieżkami. Życie w Kurdystanie, jakkolwiek monotonne i trudne, ma swój niezaprzeczalny walor. Pozwala - a film Ghodabiego jeszcze to uwypukla - uzmysłowić sobie skalę problemów, stojących przed ludzkością w XXI wieku - wyzwanie, o którym nie chcemy bądź nie potrafimy pamiętać.” (Hubert Kuberski – KINO)
6 – 8.03 – g.17.00
PÓŁKSIĘŻYC
Niwemang
scen.: Bahman Ghobadi, Behnam Behzadi.
reż.: Bahman Ghobadi.
zdj.: Nigel Bluck, Crighton Bone.
muz.: Hossein Alizadeh.
wyst.: Golshifteh Farahani, Ismail Ghaffari, Allah Morad Rashitian, Hedye Tehrani i inni
Iran - Irak - Austria - Francja 2006 r., 107 min.
„(…) Głównym bohaterem irańskiego "Półksiężyca" jest właśnie podróż, a jej cel to śmierć. Wiadomo to od samego początku filmu, a dokładniej od momentu, kiedy pojawia się Mamo, legendarny muzyk, który wyrusza na wyprawę do Iraku, żeby zagrać koncert w Kurdystanie. W drogę bierze ze sobą dziesięciu synów, ryzykując, że narazi nie tylko siebie, lecz również rodzinę. Nad Mamo ciąży przepowiednia (w czasie półksiężyca ma wydarzyć się nieszczęście), ale chyba nie potrzeba mu wróżb, by wiedzieć, że koncert w Kurdystanie będzie ostatni w jego życiu. Przed oczyma Mamo wciąż pojawia się na wpół senna wizja - leży w drewnianej trumnie, gdzieś na zboczu zaśnieżonej góry. Sędziwy artysta ma pewność, że ten majak się spełni.
Ale w tym wypadku ostatnia podróż jest zarazem pierwsza. Zespół wyrusza z jednego powodu: upadł reżim Saddama Husseina, po 35 latach koncert w Iraku stał się możliwy. Zdobycie pozwolenia na przekroczenie granicy zajęło siedem miesięcy, tyle trwały też przygotowania do występu. Czas odgrywa tu olbrzymią rolę - zostało go tak niewiele, tylko pośpiech pozwoli doprowadzić podróż do szczęśliwego zakończenia. Wyścig z czasem jest utrudniony, przeszkody piętrzą się na każdym kroku: nie wszyscy członkowie zespołu chcą dołączyć do wyprawy, córka Mamo, Hesho, nie może legalnie wjechać do Iranu, a występ kobiety wśród mężczyzn jest zabroniony.
Trudności wynikają zapewne także stąd, że świat Mamo powoli się rozsypuje, a być może nigdy nie był monolitem. Muzyk, otoczony kultem, uważany za mędrca, nie ma kontroli ani nad niesprzyjającymi okolicznościami, ani nad swoim zespołem. To grupa silnych i niepokornych ludzi - szkoda, że zaledwie naszkicowanych przez reżysera. Napięcie, które napędza film Bahmana Ghobadiego, rodzi się właśnie na osi zespół - Mamo, w starciu różnych indywidualności z niepodważalnym autorytetem. Autorytetem, który w imię upragnionego koncertu jest w stanie poświęcić życie swoich synów.
Ale chociaż droga jest tak wyboista, a misja poważna, film Ghobadiego tętni humorem i radością. Być może radość to złe słowo - "Półksiężyc" jest euforyczny. Siedem miesięcy pracy i przygotowań rodzi w czasie podróży pulsujące poczucie szczęścia, cel wydaje się wreszcie osiągalny. Paradoksalnie zbliżająca się śmierć Mamo nadaje entuzjazmowi wyprawy dodatkowy ton: zachwytu nad światem. I nie jest to prosta pochwała życia, ale spotęgowane przez przejmujące zdjęcia górzystych krajobrazów poczucie harmonii, której nie może zakłócić żaden międzyludzki konflikt. W rzeczywistość Mamo ingerują raz po raz niezauważalne nadprzyrodzone siły, dzięki którym umarli mogą się ocknąć, a śpiew ratuje życie. To dziwny świat, niezgłębiony i niejasny, pozostawiający niezatarte wrażenie.
Opowieść o człowieku stojącym na granicy między życiem a śmiercią, który chce sprostać ostatniemu zadaniu: temat wpisujący się w wielowiekową tradycję sztuki. Nie zmienią tego telefony komórkowe i laptopy, używane przez synów Mamo, i właściwie chyba nie mają tego zmieniać. Naród i rodzina pozostają jednością, mimo przemian cywilizacyjnych, kulturowych i politycznych. Można odnieść wrażenie, że Ghobadi zdecydował się na sfilmowanie współczesnego eposu, by uniknąć pytań o możliwość zachowania obecnego kształtu kurdyjskiej kultury. I jeśli tematem "Półksiężyca" jest ostatnia droga Mamo, to po to, żeby wzniosłość stała się jeszcze wznioślejsza. Szkoda, że Bahman Ghobadi nie zdecydował się pokazać, jak kres jednej drogi przemienia się w początek następnej.” (Agnieszka Jakimiak – KINO)
21.02 – 3.03 – g.18.45
Persepolis
scen. wg komiksu Marjane Satrapi i reż.: Vincent Paronnaud, Marjane Strapi.
muz.: Olivier Bernet.
głosy: Chiara Mastroianni (Marjane), Catherine Deneuve (matka Marjane), Danielle Darrieux (babcia Marjane), Simon Abkarian (ojciec Marjane) i inni
Francja-USA 2007 r., 95 min.
„Ekranizacja komiksu Marjane Satrapi mogła grozić wielką katastrofą. Autobiografia dziewczyny dorastającej w Teheranie podczas rewolucji islamskiej opowiedziana surowym, czarno-białym rysunkiem to trudny temat dla animacji. A jednak film okazał się wielkim sukcesem i artystycznie przerósł pierwowzór. Władze irańskie oprotestowały pokaz filmu w Cannes. Uznany za "akt polityczny i antykulturalny" został w Iranie zakazany.
"Persepolis" jest filmowym debiutem pary: Satrapi i Vincenta Paronnauda (autora komiksów, który ma na swoim koncie także dwa krótkie metraże animowane i dokument). Graficzna powieść ukazywała się w latach 2000-2004 i zyskała ogromne uznanie na całym świecie. Jej ekranizacja zdążyła już przynieść autorce tyle nagród, co książka. Choć oba dzieła zasadniczo się różnią: komiks uderza prostotą i surowością, a film dekoracyjnością, i różnorodnością. Animowane postaci nakreślone są pełniej, bardziej wyraziście. Pomagają zapewne głosy aktorów - Chiara Mastroianni jako dorosła, a Gabrielle Lopes jako mała Marjane, Catherine Deneuve jako matka, Danielle Darrieux jako babka i Simon Abkarian jako ojciec tworzą wiarygodną, żywą rodzinę, ukazaną z ogromną czułością.
Komiks zawiera wiele szczegółów z życia bohaterów i zdecydowanie więcej miejsca poświęca historii Iranu. A jednak film działa mocniej, jest bardziej uniwersalny. Przez uproszczenie scenariusza, psychologiczne pogłębienie postaci, "refreny" opowieści i przenikanie się humoru z dramatyzmem zyskuje na sile wyrazu. Opowieść ma coś z Almodovara: pomieszanie tkliwości i rubasznego humoru, może także przesłanie, że w momencie kryzysu trzeba wrócić do korzeni, żeby siebie odnaleźć. Miejscem dramatu jest Iran, wyniszczony przez długie lata wojen niczym starożytne Persepolis - stolica imperium perskiego zmieciona z powierzchni ziemi przez Aleksandra Wielkiego. Historia rewolucji i wojny ukazana jest z perspektywy Marjane i jej rodziny. Dziewczynka ma dwa marzenia: by zostać ostatnią prorokinią i kiedyś ogolić sobie nogi. W jej wyobrażonym świecie wyprowadzonym z pop-kultury Bruce Lee, Marks i Pan Bóg mogą ze sobą dyskutować. (…)
Ukazanie wydarzeń oczami protagonisty bywa zabiegiem ryzykownym. Grozi brakiem dystansu. Lecz kinowe "Persepolis" znajduje dla tej bardzo osobistej historii nową estetykę: połączenie surowej, płaskiej, konturowej kreski komiksowej z miękkim, cieniowanym, perspektywicznym rysunkiem. Do tego dochodzi jeszcze orientalna ornamentyka i elementy stylizowanego pejzażu bliskie japońskim drzeworytom. Animacja rysunkowa doprowadzona została do perfekcji. Operuje też konwencjami: opowieść ojca o objęciu rządów przez szacha jest teatrzykiem płaskich kukiełek. Sceną stworzoną wręcz do animacji jest nagłe fizyczne dojrzewanie bohaterki: naraz wydłuża się jej lewa ręka, powiększa stopa, jedno oko staje się bardziej wypukłe.
Istnieje pewien rzadki fenomen filmu rysunkowego, gdy operując umownym, a zarazem bardzo konkretnym językiem, zyskuje wymiar uniwersalny, zachowując zapadające w pamięć szczegóły - takie jak wkładanie płatków jaśminu pod biustonosz. Dystans przemienia się w bliskość. To cud, który się udał. Pauzy, liczne wyciemnienia budują nastrój - jak w narracji osoby coś sobie przypominającej. Dominuje czerń. Tła są jak z zastygłego dymu. Poruszają się na nich graficzne, płaskie postacie. Często pierwszy plan stanowi smolistą sylwetę w dużym kontraście do dalszych planów. Bardzo istotną rolę gra skoncentrowane w każdej scenie światło. Pojawiają się jego ruchome źródła: latarka, łuna, reflektor, pociski, świecące oczy.
Wizualnie "Persepolis" przypomina filmy ekspresjonistyczne, od "Gabinetu doktora Caligari" po filmy Lotty Reiniger albo "Ideę" Bartholda Bartoscha wg rysunków Masereela. Sceny monologów w okolonych mrokiem oknach wskazują na komiksowy rodowód filmu. Obrazy manifestacji, ulicznych zamieszek i egzekucji uderzają czarnym konturem, dynamiczną formą. Przemoc ukazano bez drastycznych, pełnych krwi scen: surowość rysunku i oszczędny ruch zwiększają dramatyzm i heroizm tych obrazów. Film opowiada o okrucieństwie wojny zwięźle, uniwersalnie i bez epatowania horrorem. Ręka wystająca z gruzów zbombardowanego domu przeraża Marjane. Widzimy jej niemy krzyk. Lecz w czasie wojny nie ma czasu na kontemplację cierpienia. Odreagowanie nastąpi później, gdy bohaterka trafi na kozetkę u terapeuty. Kiedy załamanie nerwowe przechodzi, Bóg znów rozmawia z Marjane, a Marks zagrzewa do działania. Walka wciąż trwa!
Gdy na lekcji rysunku studentom pozuje modelka zakryta od stóp do głów obszernym czadorem, Marjane żartuje, że można tylko rysować jej nos wystający z draperii. Ma odwagę walczyć o normalność, godność, wolność. Dziś czyni to dalej swoim komiksem i swoim filmem.” (Adriana Prodeus – KINO)
27.02 – 1.03 – g.20.30
2.03 – g.18.15
3 – 5.03 – g.17.00
Trzy kobiety w różnym wieku
Ise zan
reż: Manijeh Hekmat
wyst.:: Niki Karimi, Pegah Ahangarani, Babak Hamidian.
Iran, 2008 r., 94 min.
„Obraz intrygujący, pełen subtelnych obserwacji islamskiego świata, który otwiera się na nowoczesność. Jego bohaterki szukają własnej drogi w zdominowanej przez mężczyzn społeczności.
Kino irańskie jest w Polsce niemal nieznane, ale na festiwalach filmowych robi furorę od lat. Nazwiska Abbasa Kiarostamiego, Jafara Panahiego czy Mohsena Makhmalbafa są ozdobą każdego konkursu.
Szczególne miejsce zajmują w tej kinematografii panie. Merzieh Meshkini („Dzień, w którym stałam się kobietą”) czy Samira Makhmalbaf („Jabłko”, „O piątej po południu”) niezmiennie opowiadają o sytuacji kobiet w kulturze islamu, o ich marzeniach i wyzwalaniu się z pęt tradycji. 45-letnia Manijeh Hekmat zadebiutowała w 2002 roku filmem o kobiecym więzieniu, teraz zaś pokazuje „Trzy kobiety w różnym wieku”. Film szczególny, bo... mało egzotyczny.
Irańczycy zwykle rejestrowali na taśmie filmowej świat, który z ogromnym trudem wyzwalał się z tradycji. Pokazywali ciężki los kobiet zarówno w brudnych slumsach Teheranu czy Kabulu, jak i w wioskach zagubionych na rozprażonej pustyni.
W „Kandaharze” Mohsena Makhmalbafa stary mułła mówił do żony: „Zakryj twarz, bo mój honor ucierpi, gdy ktokolwiek inny cię zobaczy”. W „Jabłku” Samiry Makhmalbaf dwie córki zostały odizolowane od normalnego życia przez ojca, ale w „O piątej po południu” pojawiły się marzenia i bunt: dziewczyna z kabulskiej szkoły chciała zostać prezydentem Afganistanu. Bohaterka „Trzech kobiet” Minou już jest kobietą wyzwoloną. To 40-letnia konserwatorka dywanów, rozwiedziona, samodzielna, wiecznie zapracowana. Film nie potępia przeszłości, ale też nie gloryfikuje teraźniejszości zapatrzonej w zachodnie wzory.
Poznajemy ją w chwili, gdy przeżywa poważny kryzys. Walczy, by dywan będący skarbem narodowej kultury wrócił do muzeum i nie został wywieziony przez nabywcę biznesmena za granicę. A jednocześnie ma problemy z córką, niepokazującą się w domu od kilku dni i z cierpiącą na amnezję matką, która również nagle zniknęła. Szukając ich, Minou odkrywa to, co dotąd w życiowym pędzie uchodziło jej uwagi. Dowiaduje się, że córka rzuciła studia i pracuje jako fotografik, natomiast w przeszłości matki odnajduje zupełnie nieznane sobie fakty i zdarzenia.
Hekmat towarzyszy z kamerą nie tylko Minou. Podąża także za młodszą Pegah, która wyrusza przed siebie, na pustynię, gdzie zetknie się z ludźmi biorącymi z tradycji to, co najlepsze, by czerpać z niej spokój i siłę. Pójdzie też za starą kobietą, która odrzuca gwar współczesności i wraca do własnych korzeni.
„Trzy kobiety...” stają się dzięki temu filmem o poszukiwaniu tożsamości, o wartości i znaczeniu macierzyństwa, a także o granicach wolności. Ten film zaskoczy widzów uniwersalnością. Podobnie jak niedawno „Persepolis” Marjane Satrapi. Kobiety, które widywaliśmy głównie w długich burkach, zakwefione, uległe, całkowicie podporządkowane mężczyznom, w obu tych tytułach są nowoczesne. Walczą z tymi samymi demonami co Europejki czy Amerykanki. Próbują pogodzić życie zawodowe z prywatnym, pokonać własną samotność, zbudować relacje z bliskimi na zasadach, które nie będą gwałcić ich poczucia wolności. Ich świat, ich niepokoje i radości są podobne do naszych.
Jednocześnie jest w „3 kobietach w różnym wieku” rys bardzo indywidualny. Hekmat zderza tradycję z nowoczesnością, hałaśliwy, nerwowy rytm miasta – ze spokojem pustyni, wolność – z wartościami rodzinnymi. I nie proponuje łatwych recept. Nie potępia przeszłości, nie gloryfikuje teraźniejszości coraz bardziej zapatrzonej w zachodnie wzory. Pyta, ale nie daje odpowiedzi.
Jej film nie ma jednoznacznego zakończenia. Każda z kobiet idzie własną drogą. Taką, jaka jej najbardziej odpowiada. Czy ich ścieżki się skrzyżują? Pewnie tak, są przecież sobie bliskie. Jednak, gdy znów się spotkają, będą mądrzejsze, bardziej tolerancyjne i otwarte na siebie.” (Barbara Hollender – Rzeczpospolita)
6 – 8.03 – g.19.00
9.03 – g.18.15
10 – 12.03 – g.18.00
DESZCZ
Baran
scen i reż.: Majid Majidi („Dzieci niebios”)
zdj.: Mohammad Davudi,
muz.: Ahmad Pezhman,
wyst.: Hossein Abedim, Zahar Bahrami i inni
Iran, 2001 r., 94 min.
„Opowieść zaczyna się od napisu informującego, że Iran stał się schronieniem dla milionów Afgańczyków, uciekających przed wojną i terrorem talibów. Przytoczone tu liczby nie są jednak prawdziwe: napis dodano, gdy film wszedł do obiegu festiwalowego (latem 2001 roku), jeszcze przed 11 wrześniem i wojną USA z talibami. Z innych filmów, choćby "Kandaharu" Makhmalbafa wiadomo, że nie tylko liczba uchodźców jest zmienna, ale i powody tego exodusu. Owszem, talibowie, wojna i rygoryzm religijny, przy którym islam irański wydaje się oazą liberalizmu (choć nie brakuje opinii, że częste w kinie irańskim podejmowanie wątków religijnych w społeczności afgańskich uchodźców czy Kurdów jest kamuflażem rodzimych problemów i wątpliwości), nie można jednak zaprzeczyć przyczynom ekonomicznym. Inna sprawa, że Afgańczycy - przynajmniej w części - zapewne wróciliby do swych rodzin i w swoje strony, gdyby tylko zapłacono im za pracę. Sama kwestia uchodźstwa ma jednak w filmie Majidiego znaczenie drugorzędne. Tematem "Deszczu" jest bowiem miłość a właściwie: cud miłości - to wszystko, co towarzyszy narodzinom uczucia. I jeszcze jeden cud: jak do tych narodzin dochodzi.
Chłopak jest Kurdem, pracuje na budowie w Teheranie, do jego obowiązków należy gotowanie herbaty dla robotników. Codziennie pokonuje drogę między budową a sklepem w śródmieściu, gdzie pobiera potrzebne produkty - pobiera, a nie kupuje, bowiem kierownik budowy nie dysponuje gotówką. Nie płaci za herbatę, ale też nie płaci ludziom, trzymając tym samym w szachu swoją załogę, głównie nielegalnie zatrudnionych afgańskich uchodźców. Ale pewnego dnia Lateef naraża się kierownikowi i traci swoją wygodną funkcję. Aby utrzymać się na budowie, musi dźwigać worki z cementem. Jego rolę spełnia teraz afgański wyrostek, przychodzący na budowę ze swym stryjem. Lateef nie lubi chłopca, który zajął jego miejsce, próbuje utrudniać mu pracę, płata głupie figle. Ale pewnego dnia orientuje się, że to nie chłopiec, ale nastoletnia dziewczyna, która w chłopięcym przebraniu utrzymuje swego chorego ojca i resztę rodziny. Wkrótce stosunek Lateefa do Baran zmienia się diametralnie: nastolatek zakochuje się w niej bez pamięci i próbuje ze wszelkich sił jej pomóc. Nawet wówczas, gdy uniemożliwiając pościg inspektorów pracy za nielegalnie zatrudnioną Afganką, chroni tajemnicę jej płci, ale w rezultacie traci pracę. W ciągu krótkiego czasu z lekkoducha zmienia się w chłopca o wielkiej wrażliwości, zdolnego do najwyższych poświęceń. To dzięki niemu i zdobytym przez niego pieniądzom rodzina Baran będzie mogła wrócić do Afganistanu, choć oznacza to nieuchronne rozstanie z ukochaną.
Kobieta w męskim przebraniu spełniająca funkcje społeczne przypisane mężczyźnie - to archetyp zapisany w tradycji wielu kultur. Ale Baran różni się od dziesiątków wzorców osobowych: przebiera się nie po to, by walczyć z bronią w ręku, ale po to, by walczyć o byt. To trudniejsze, zwłaszcza w kulturze tak specyficznej jak islamska. Inna sprawa, że choć wzór jest powszechny, należy już do przeszłości - współcześnie chyba tylko tam, wśród muzułmanów, podobna historia może okazać się prawdopodobna.
Majid Majidi opowiada historię Lateefa i Baran jakby mówił wiersz - jego film ujmuje prostotą i poetyckim nastrojem. Speszony własnym uczuciem gadatliwy nastolatek, który dzięki tej miłości dojrzewa i szlachetnieje, i milcząca, skrywająca swoją tożsamość dziewczyna - dwoje zwykłych młodych ludzi w sytuacji niby zwyczajnej, ale jakże zarazem niezwykłej. Niezwykłe w całej swej szarej zwykłości jest tło miłosnej historii. Biedne ulice, plac budowy, gdzie wszystko robi się ręcznie, obóz uchodźców - a przecież to wszystko wygląda jakby namalowane słońcem, jak napisał jeden z recenzentów, jakby przeniesione z płócien mistrzów holenderskich, jak chce inny. A może z perskich miniatur? Takich jak ten skromny, ujmujący film.” (Kamil Rudziński – KINO)
Bilety ulgowe za okazaniem aktualnej legitymacji studenckiej, zniżkowe dla posiadaczy karty klubowej lub aktualnego biletu okresowego SKM (uwaga: 30-dniowe lub miesięczne bilety metropolitalne wyłącznie z paragonem fiskalnym potwierdzającym zakup biletu obejmującego SKM).
Sprzedaż i rezerwacja biletów - tylko w Klubie ŻAK. Kasa czynna codziennie: g.15.00 - 21.00, w sb i nd od g.16.00 (kasa@klubzak.com.pl; 58 344 05 73 w.117)