![]() |
Piotr Mirowicz: Chciałbym porozmawiać o muralu, który stworzyła Pani w przejściu podziemnym na gdańskiej Oruni. Skąd pomysł na malowidło w takiej przestrzeni?
Anna Taut: – Pomysł, żeby zrobić coś w tym miejscu, wyszedł od osób prowadzących Dom Sąsiedzki przy ulicy Gościnnej na Oruni. Oni znają problemy dzielnicy. Uznali, że tunel pod torami kolejowymi między ulicami Junacką i Związkową wymaga zmian. Zgłosili się do mnie z prośbą, żebym pomogła im znaleźć jakieś dobre rozwiązanie.
Jakie było Pani pierwsze wrażenie, kiedy zobaczyła Pani swoje przyszłe miejsce pracy?
– Wyglądało dramatycznie. Przyznam szczerze, że zastanawiam się, dla kogo budowano ten tunel, bo raczej nie z myślą o mieszkańcach. Nie jest ani funkcjonalny, ani estetyczny. Jest przerażający. Mieszkańcy porównują to miejsce do bunkra. Sama miałam to odczucie, a potęgował je jeszcze łoskot przejeżdżających pociągów.
Jak długo przygotowywała się Pani do namalowania muralu?
– Nad projektem pracowałam bardzo krótko. Mural miałam zrealizować w sierpniu, bo było to związane z akcją Europejskiego Centrum Solidarności „Zrozumieć Sierpień”. Projekt był wynikiem mojej dwudniowej wycieczki po Oruni. Odwiedzałam mieszkańców w ich domach – część spotkań miałam umówionych, część wyszła spontanicznie. Miałam swoich zaprzyjaźnionych przewodników, którzy oprowadzili mnie po różnych zakamarkach i podwórkach. To były dla mnie korzenie – podstawa, na której potem mogłam pracować i ułożyć projekt. Miałam też bardzo mało czasu na samo malowanie. Prace były o tyle trudne, że wszystko robiłam właściwie sama. Pomagali mi, oczywiście, pracownicy Domu Sąsiedzkiego na Oruni i Europejskiego Centrum Solidarności, ale samo malowanie, przygotowanie farb i miejsca należało do mnie. Codziennie rano i wieczorem musiałam wnosić farby do tunelu i na koniec dnia je wynosić. Robiłam to przez 10 dni.
Dużo rozmawiała Pani z mieszkańcami Oruni.
– Tak, bo chciałam zaangażować ich do współudziału w tym projekcie. Może nie do malowania, ale żeby mimo to mieli poczucie, że są współtwórcami muralu. Pomyślałam, że byłoby dobrze wykorzystać przedmioty należące do nich – codziennego użytku, pamiątki, rzeczy mniej lub bardziej dla nich istotne.
Jak Panią przyjmowali?
– Bardzo miło – częstowali mnie kawą, ciastem, zaczynali opowiadać mi swoje historie, pomału przekonywali się do mnie, wyciągali swoje pamiątki. Pytałam ich o losy tych przedmiotów – skąd się wzięły w ich domach, jaką mają wartość dla gospodarzy... Fotografowałam te rzeczy, a potem wykorzystałam je przy tworzeniu muralu.
Jakiś przedmiot zwrócił Pani szczególną uwagę?
– Było ich bardzo dużo. Od ulubionej maskotki synka jednej z mieszkanek po pamiątki ślubne. W jednym z mieszkań zainteresował mnie wzór płytek PCV. Jedna z rodzin miała wręcz swoisty skansen – znajomi i przyjaciele przynosili im starocie, a oni układali je w szopie przy swoim domu.
W tunelu zauważyłem namalowane przez Panią ptaki. One też są z Oruni?
– Ten fragment muralu jest oparty na ogrodzeniach. Większość płotów w tej dzielnicy była niegdyś wykuwana przez oruńskie kuźnie. To był dla mnie punkt wyjściowy do stworzenia na ścianie małego ogrodu. Zainspirowały mnie też drewniane ptaki – stare zabawki, które pokazała mi jedna z mieszkanek.
Jak reagowali mieszkańcy, widząc Panią przy pracy?
– Niemal każdy, kto przechodził tunelem, komentował i zadawał pytania. Stałam się takim oruńskim barmanem, któremu opowiada się swoje życiowe historie. Przy tworzeniu muralu artysta przestaje być osobą prywatną i staje się osobą publiczną. Łatwiej go zaczepić bez żadnych oporów i wstydu. Przechodnie pytali, co się dzieje, a ja wszystkim odpowiadałam tak samo – że powstaje mural o Oruni i o nich. Przyjmowali to bardzo ciepło. Właściwie jeszcze nigdy nie spotkałam się z takim przyjęciem, a maluję na ulicy od wielu lat. Moja praca podobała się i dzieciakom, i młodzieży, i starszym. Wszyscy się cieszyli, że ktoś o nich zadbał i że coś się dzieje w tym tunelu. Byli po prostu wdzięczni. Przynosili mi obiady, drożdżówki, kawę. Byli ciekawi, kto to finansuje, kto mi za moją pracę zapłaci. Życzliwość ludzi była niesłychana.
Nie boi się Pani, że to miejsce zostanie zniszczone?
– Jestem szczęśliwa, że mural podobał się mieszkańcom już w trakcie tworzenia i że nadal im się podoba. Wychodzę z założenia, że warto robić ładne rzeczy nawet w takich miejscach, jak ten brzydki tunel na Oruni. Każdy mural może zostać zniszczony w każdym miejscu, gdziekolwiek bym go umieściła. Warto to jednak robić dla samego działania, dla zmiany, a przede wszystkim dla ludzi. Osiągnęłam swój najważniejszy cel: mieszkańcy identyfikują się z tą pracą, odbierają ją jako własną. Mówili, że czują się tu jak w domu, że teraz w przejściu podziemnym mogliby postawić stolik i wypić kawę.
To pierwszy mural, który wykonała Pani w Gdańsku?
– Nie, trochę moich rzeczy pozostało w Gdańsku. Między innymi „Nowa Szeroka”, nad którą pracowałam w ubiegłym roku z Adamem Kłodeckim. Projekt obejmował pomalowanie elewacji piętnastu fasad kamienic przy ulicach: Szerokiej, Tandeta i Ogarnej. Współrealizowałam również wiele murali na Zaspie wraz z Gdańską Szkołą Muralu. Byłam także współautorką sgraffito „Mapa nieba Heweliusza” na elewacji kamienicy przy skwerze Heweliusza w Gdańsku.
Dlaczego wyjechała Pani z Gdańska do Berlina?
– Przychodzi taki moment, w którym trzeba szukać kolejnego miejsca i kolejnych inspiracji. Po ośmioletnim pobycie w Gdańsku wróciłam na chwilę do Warszawy, później nieoczekiwanie pojawił się Berlin. Jestem taką osobą, która jeździ i szuka. Nie umiem wytrzymać w jednym miejscu zbyt długo.
Gdańsk jest dobrym miastem dla artystów?
– Dla młodego człowieka, studenta Akademii Sztuk Pięknych, jest to bardzo dobre miejsce, bo pozwala na wymianę doświadczeń i myśli.
A dla doświadczonego artysty?
– Doskonalenie warsztatu zależy już od niego samego. Każdy jest inny i każdy szuka czegoś innego. Na pewno byłoby dobrze, gdyby w Gdańsku pojawiło się więcej galerii niekomercyjnych i przestrzeni wystawienniczej. Kiedy mieszkałam w Gdańsku, odczuwałam ten brak.
Przy następnej wizycie w Gdańsku zamierza pani odwiedzić tunel na Oruni?
– Tak, na pewno przyjadę na ulicę Gościną i odwiedzę przyjaznych mi ludzi. Zejdę także do tunelu i zobaczę co się tam dzieje. Już teraz jestem ciekawa co słychać u moich nowych znajomych, z którymi przez 10 dni mojej pracy bardzo się zżyłam.
Co dalej? Czy jakieś kolejne artystyczne plany są związane z Gdańskiem?
– Za kilka dni wyjeżdżam malować mural do Holandii. Być może jesienią będę realizowała w Gdańsku kolejny projekt, ale nie mogę jeszcze zdradzić, co to będzie. Czy coś jeszcze w tym roku? Przyznam szczerze, że nie wiem. Może jakaś propozycja mnie jeszcze zaskoczy?
Zobacz także: Oruńska galeria sztuki pod... torami
