Najmłodsi prześcigali się z rodzicami, kto szybciej wstanie i jako pierwszy wypełni tradycję wielkanocnego poniedziałku. Zwyczaj ludowy, wywodzący się z czasów słowiańskich - po raz pierwszy wzmiankowany na piśmie w XIV wieku przez czeskiego kronikarza. Pierwsza polska wzmianka pochodzi z 1420 r. i można ją znaleźć w ustawach synodu diecezji poznańskiej, gdzie przestrzegano przed grzechem, do którego prowokuje śmigus-dyngus i niechrześcijańskimi jego korzeniami: Zabraniajcie, aby w drugie i trzecie święto wielkanocne mężczyźni kobiet a kobiety mężczyzn nie ważyli się napastować o jaja i inne podarunki, co pospolicie się nazywa dyngować (...), ani do wody ciągnąć, bo swawole i dręczenia takie nie odbywają się bez grzechu śmiertelnego i obrazy imienia Boskiego).
Jak widać więc, należało zażądać od upatrzonej osoby, by się wykupiła poprzez podarowanie jajek lub innych “prezentów”. Jeśli tego nie zrobiła - polewano ją wodą. Przy okazji niejednokrotnie nabierało to zapewne podtekstu erotycznego, pogańskiego - i siłą rzeczy musiało przerażać księży.
Z czasem śmigus-dyngus zamienił się w polewanie dla samego polewania. Jeszcze 10 i 20 lat temu tradycja wynaturzyła się do tego stopnia, że grupy nastolatków w śmigus-dyngus biegały po osiedlach z wiadrami i oblewały przypadkowe osoby, bez względu na wiek i okoliczności. Trzeba było zaangażować do zwalczania tego procederu policję, a także straże gminne i miejskie. Poradzono sobie w ten sposób z problemem. Jeśli dziś po osiedlu biegają chłopcy, to z plastikowymi “karabinami” na pompkę i z nich polewają się wzajemnie. Dyngus stał się jeszcze jedną chłopięcą zabawą.
Polać drugą osobę odrobiną wody, a nawet… perfumami. Czy w naszych rodzinach nadal możemy mówić o tradycji lanego poniedziałku? O to zapytaliśmy gdańszczan w naszej sondzie ulicznej: