• Start
  • Wiadomości
  • Gabrysia i Kuba jadą na Pogorię. Opowieść przedwigilijna

Gabrysia i Kuba jadą na Pogorię. Opowieść przedwigilijna

Kuba rozpłakał się ze szczęścia, gdy powiedziano mu, że pojedzie do Włoch i na tydzień zamieszka na żaglowcu Pogoria. Będzie tam z czternaściorgiem innych nastolatków. Wszystkich łączą dwie rzeczy: są z Gdańska i nie mieszkają w rodzinnym domu, ponieważ ich mamy i ojcowie słabo radzą sobie w życiu.
06.12.2015
Więcej artykułów poświęconych Gdańskowi znajdziesz na stronie głównej gdansk.pl

Prezydent Gdańska Paweł Adamowicz wśród uczestników wyjazdu. Obok prezydenta - po prawej - siedzi Gabrysia. Nieśmiały Kuba jest dwa rzędy nad Gabrysią, w bluzie w poprzeczne paski.

Czasu do wyjazdu nie zostało wiele. 18 grudnia wsiądą w Gdańsku do autokaru i po około dwudziestu dwóch godzinach jazdy wysiądą w Civitavecchia - niewielkim mieście na zachodnim wybrzeżu Włoch. Jest tam port, do którego na okres świąteczny zawinął polski żaglowiec Pogoria. Młodzi wysiądą z autokaru i pójdą na pokład statku. Po drodze miną się z załogą żaglowca, która tym samym autokarem pojedzie do Polski na Boże Narodzenie. Na Pogorii, prócz gromadki przybyłej z Gdańska, zostanie tylko kapitan i trzech członków stałej załogi.

Z Civitavecchia jest zaledwie 70 km do Rzymu - godzina jazdy pociągiem.

- To są dzieciaki, które w zdecydowanej większości nigdy nie były za granicą - mówi Anna Górska-Rutkowska, która jest opiekunką całej grupy. - Żadne jeszcze nie widziało Włoch. Aż chciałoby się zrobić wypad do Rzymu, zobaczyć Watykan. Tylko skąd wziąć na to pieniądze?

Całodzienny bilet regionalny na jedną osobę kosztuje 12 euro, a jeszcze trzeba by coś zjeść, kupić lody przy Fontanna di Trevi, może odwiedzić jakieś muzeum. Dla piętnastoosobowej grupy trzeba mieć co najmniej 500 euro. Tysiąc to byłby już szczyt marzeń.

- Nie mamy tych pieniędzy - przyznaje z żalem Anna Górska-Rutkowska. - Chciałabym więc zaapelować: może zgłosi się ktoś o wielkim sercu, kto zafunduje nam taki wyjazd do Rzymu?

 

Sobota w Domu na Wzgórzu

Rodzice nie udzielą tej młodzieży żadnego wsparcia. Życie złamało ich w taki lub inny sposób: ktoś nie radzi sobie z alkoholem albo narkotykami, ktoś inny przeszedł przez zakład dla nerwowo chorych, ktoś - przez więzienie.

Są i tacy, którzy po rozwodzie założyli nowe rodziny - dla dzieci z pierwszego małżeństwa zabrakło miejsca.

Uczestnicy wyjazdu na Pogorię są bardzo młodzi i już po przejściach: z domową przemocą, brakiem należytej opieki rodzicielskiej, ciągłą niepewnością, biedą. Mimo to nie sprawiają kłopotów wychowawczych. Są po prostu normalnymi dzieciakami, które z powodu opuszczenia przez rodziców mają gorszy życiowy start niż inne.

W niektórych przypadkach sytuację próbowali ratować dziadkowie, ale nieskutecznie.

W końcu losem dzieci zajął się sąd. Pozbawił rodziców praw do opieki. Pieczę nad losem młodych przejęło państwo, a dokładniej samorząd. W Gdańsku jest kilkanaście domów opiekuńczo-wychowawczych, gdzie mogą mieszkać. Każdy ma ładną nazwę: Dom nad Jarem, Dom na Wzgórzu... Warunki życia: więcej niż przyzwoite - dwójka lokatorów w każdym pokoju. W całym domu żyje maksymalnie 14 młodych mieszkańców. Jedyne co może doskwierać, to brak mamy lub taty. Rodziców zastępują wychowawcy, którzy pracują na zmiany.

Od prawej: Sylwia Mrowińska z MOPR (pomysłodawczyni i organizatorka akcji), Anna Górska-Rutkowska (opiekunka grupy, która jedzie do Włoch) i Iwona Poniatowska-Olejniczak (dyrektorka Domu na Wzgórzu).

W sobotę, 5 grudnia, uczestnicy wyjazdu na Pogorię zebrali się w Domu na Wzgórzu, przy Świętokrzyskiej. Cała piętnastka - wybrana z różnych placówek opiekuńczo-wychowawczych Gdańska. Okazja szczególna, bo wizytę zapowiedział Paweł Adamowicz, prezydenta miasta. Przyjechał, zrobiło się trochę sztywno, ale wystarczyło kilka żartów i zapanowała przyjemna atmosfera. Miasto postanowiło wyekwipować swoich młodych obywateli w tę podróż. Prezydent Adamowicz wręczył każdemu identyczną czarną torbę sportową ze znakiem firmowym Pumy. W środku - zestaw upominków: tablet, dwie pary skarpetek, trochę słodyczy, rękawiczki, biała czapka z daszkiem, a do tego jakiś tajemniczy szalik, który podobno może też służyć jako czapka.

- Słodycze w umiarkowanej ilości - zauważył z satysfakcją Paweł Adamowicz, który uważa, że cukier szkodzi.

W odpowiedzi młodzież grzecznie się uśmiechnęła. Prezenty były szczodre, kto by narzekał?


Zachwyt i obieranie ziemniaków

Nie byłoby tego wyjazdu do Włoch, gdyby nie Sylwia Mrowińska z Miejskiego Ośrodka Pomocy Rodzinie w Gdańsku. Zapalona żeglarka, członkini zarządu stowarzyszenia, które zarządza Pogorią. Pięć lat temu wpadła na pomysł, by wykorzystać swoje kontakty dla dobra podopiecznych gdańskiego MOPR. Niedawno za tę działalność dostała dwie prestiżowe nagrody: Ministerstwa Edukacji Narodowej i marszałka województwa pomorskiego.

Młodzież jeździ tak od pięciu lat. Na Pogorii było już 50 podopiecznych, dwóch kończy właśnie rejs i wkrótce wraca do kraju. Gdańsk jest jedynym miastem w Polsce, które ma taki program dla młodzieży z placówek opiekuńczo-wychowawczych. Pogoria pływa głównie po Morzu Śródziemnym, dlatego też wyjazdy są głównie do Włoch lub Francji.

- To nic, że statek stoi w porcie - mówi Sylwia Mrowińska. - I tak uczą się dyscypliny, odpowiedzialności za pozostałych uczestników wyprawy. Mają normalne wachty na pokładzie, także nocne. Przed wyjazdem każdej grupy zapowiadamy: będziecie musieli obierać ziemniaki, utrzymywać porządek na pokładzie, będzie dużo zajęć. Nieraz znajdą się dziewczyny, które wygłoszą zdanie w rodzaju: „Chyba nie wyobraża sobie pani, że ja będę obierać ziemniaki”. Potem wracają, i okazuje się, że obierały ziemniaki, i sprzątały pokład, i bije od nich poczucie wielkiej satysfakcji...

Któryś z oficerów Pogorii uczy ich podstaw morskiej wiedzy, a oni wpatrują się w niego z zachwytem - tak bardzo są wdzięczni, że ktoś ma dla nich czas i coś ciekawego do powiedzenia.

Początkowo jeździła również starsza młodzież, po 18-ym roku życia. Skończyło się, bo to niebezpieczny wiek, taki „głupio-mądry”: ktoś ma w kieszeni dowód osobisty i poczucie dorosłości, choć w głowie hula młody wiatr.

- Umawialiśmy się, że nie ma żadnego palenia papierosów, szczególnie na pokładzie - relacjonuje Sylwia Mrowińska. - A potem okazywało się, że niektórzy palą. Pytałam, jak mogą łamać naszą umowę, przecież to grozi pożarem na żaglowcu, gdzie jest tyle drewna. Odpowiedź była taka, że są pełnoletni i mają prawo robić co chcą.

Teraz jeździ młodzież w wieku 15-17 lat. 

Prezydent Adamowicz wręcza Arkowi torbę z prezentami. Cała ekipa pojedzie do Włoch identycznie wyposażona. Torby są nieduże i miękkie, by łatwo mieściły się w części mieszkalnej żaglowca.

 

Fajnie, że są tacy ludzie

Kuba bał się, że go nie wezmą na Pogorię, ponieważ jest już 19-latkiem. Wygląda na dużo mniej, ale zasady to zasady. Chodził, prosił: „Weźcie mnie, przecież nie sprawiam kłopotów. No i uczę się do tego w szkole gastronomicznej, będę wam gotował”. Wychowawcy nie mieli serca odmówić. Gdy powiedzieli mu, że jedzie - rozpłakał się jak dzieciak.

Rzeczywiście, Kuba przyda się na pokładzie jako drugi kucharz. Cała ekipa będzie na Pogorii do 27 grudnia. Spędzą tak całe Boże Narodzenie, będzie normalna Wigilia, opłatek, kryte na biało stoły i mała choinka.

Kuba zapowiada, że świąteczne menu ma już w głowie.

Prawdziwą gwiazdą jest w tej ekipie Gabrysia - uczennica renomowanego liceum Gdańsku, klasa biologiczno-chemiczna. Urodziła się za granicą, jej mama nie jest Polką. Jako małe dziecko przyjechała do Gdańska. Wiodło się różnie - Gabrysia znalazła się w jednym z domów opiekuńczo-wychowawczych, prowadzonych przez miejski samorząd.

Uczy się świetnie, została laureatką kuratoryjnego konkursu z języka niemieckiego.

- Dlaczego właśnie niemiecki?

- Jak byłam mała, na okrągło oglądałam bajki po niemiecku, jakoś tak we mnie wsiąkły te słowa - odpowiada Gabrysia. - Chyba jestem uzdolniona językowo.

Nigdy nie była za granicą, nawet tam, gdzie mieszka jej matka. Nigdy nie była też na pokładzie prawdziwego statku.

- Spodziewam się, że ten wyjazd wniesie w moje życie dużo nowych i ciekawych rzeczy - mówi Gabrysia. - Trochę się boję, czuję stres, ale na pewno będzie dobrze. I myślę, że to bardzo fajnie, że na świecie są tacy ludzie, którym się chce organizować coś dla innych.

Wszystko odbyło się niemal w domowej atmosferze. Nieco zdeprymowany i zawstydzony Adrian dopiero co dostał swoją torbę z prezentami.

TV

Nowi mieszkańcy na Ujeścisku