Pani Kazimiera Sochacka urodziła się 9 lipca 1920 roku w Czortkowie koło Tarnopola (obecnie Ukraina). W 1939 roku wyszła za mąż za starszego o siedem lat Czesława Czerepaka - kolejarza. Małżeństwo w 1944 roku uciekło do rodzinnego domu Czesława, w wiosce Łączki niedaleko Ropczyc, gdzie urodziła się ich pierwsza córka - Jadwiga.
Po wojnie zamieszkali w Rzeszowie i tam urodziły się kolejne dwie córki - Krystyna i Barbara. Za sprawą tej drugiej państwo Czerepakowie w 1990 roku trafili już jako emeryci do Gdańska.
- Studiowałam na Politechnice Gliwickiej, gdzie poznałam mojego późniejszego męża Jacka Farona. Po studiach mąż dostał umowę o pracę w Gdańsku, a ja przyjechałam z nim. To było w 1974 roku - wspomina Barbara Faron.
Inżynierskie małżeństwo otrzymało zatrudnienie przy budowie Rafinerii Gdańskiej.
- To był absolutny początek Rafinerii, śmiało można powiedzieć, że byliśmy jednymi z jej budowniczych. Ja pracowałam w biurze projektowym, a mąż na terenie budowy - opowiada pani Barbara. - W 1990 roku namówiliśmy rodziców, by przenieśli się do nas. Byli sami w Rzeszowie. Jedna z moich sióstr mieszka w Holandii, druga w Katowicach.
Co ciekawe, Czesławowi Czerepakowi jako emerytowanemu kolejarzowi przysługiwała opcja przeprowadzki z wykorzystaniem wagonu towarowego, małżeństwo zapakowało więc do niego rzeszowski dobytek i przeniosło się na Piecki - Migowo w Gdańsku.
- Nigdy nie żałowali tej przeprowadzki, zresztą wszyscy kochamy Gdańsk i Trójmiasto, Rzeszów też jest piękny, ale Gdańsk to jest to - zaznacza pani Barbara.
Pan Czesław zmarł dwadzieścia lat temu, a pani Kazimiera wciąż mieszka w tym samym miejscu. Jeszcze pół roku temu sama chodziła po zakupy, teraz - już zbyt kruchą stulatkę - wspiera w tym zakresie mieszkająca niedaleko córka, która codziennie ją odwiedza.
- Zaproponowałam mamie, by przeniosła się do nas, ale ona nie chce, to absolutnie jej warunek, że chce mieszkać sama i my to szanujemy - zaznacza pani Barbara. - Obie moje siostry codziennie dzwonią do mamy, regularnie przychodzą wnuki. Nie odczuła więc izolacji podczas epidemii.
Zacna jubilatka dochowała się z mężem: trzech córek, trzech wnuczek, trzech wnuków, czterech prawnuczek i czterech prawnuków. Wciąż jest w doskonałej kondycji. Jak to się robi?
Sądzę, że to dzięki bardzo dobrym genom - uważa pani Barbara. - Mama miała pięcioro rodzeństwa i wszyscy dożyli późnego wieku. Gdyby ją zapytać o receptę na długowieczność, pewnie powiedziałaby, że to dzięki pracy. Mama całe życie ciężko pracowała, wychowała nas i dwoje wnucząt, prowadziła dom, uprawiała ogródek. Myślę też, że ważne jest jej pogodne usposobienie. Mama kocha ludzi, jest ufna, otwarta i zawsze przyjmuje spokojnie, co jej życie przynosi. Tu nie ma zbyt wielu znajomych, ale w Rzeszowie rodzice mieli spore grono przyjaciół. W Gdańsku mama ma za to bardzo dobrych sąsiadów, dużo od niej młodszych. Zawsze możemy na nich liczyć.
Impreza urodzinowa odbyła się w sobotę, 11 lipca, w domu “gdańskiej” córki pani Kazimiery, gdzie zgromadzili się najbliżsi jubilatki. Na uroczystości nie zabrakło także oficjalnego akcentu - punktualnie o godz. 16 pojawił się na niej posłaniec z Urzędu Miejskiego w Gdańsku przywożąc bukiet czerwonych róż, pamiątkowy list gratulacyjny dla bohaterki dnia i prezenty od prezydent Gdańska.