
Fot. Dawid Linkowski
John Barrymore był jednym z najwybitniejszych aktorów szekspirowskich swoich czasów; dość powiedzieć, że Orson Welles uważał go za najlepszego odtwórcę roli Hamleta.
Jaki był? Zachwycał niezwykłym talentem, charyzmą i odwagą w kreowaniu roli, a jednocześnie był człowiekiem pełnym słabości, nałogowym alkoholikiem i kobieciarzem. Właśnie to drugie oblicze Barrymore’a przedstawia reżyser Krzysztof Jasiński w przedstawieniu „Wielki John Barrymore”.
Spektakl Jasińskiego nie jest peanem na cześć aktora u szczytu kariery, lecz studium upadku człowieka. Widzom zostaje przedstawione zaledwie wspomnienie po wielkiej gwieździe. Bohaterem na niemal pustej scenie jest pijany stary człowiek, rozpaczliwie próbujący powrócić do czasów świetności. Jest w nim butna duma – jak wtedy, gdy mówi „zazdroszczę wam, bo możecie siedzieć na widowni i patrzeć, jak gram”, ale przede wszystkim ogromne rozgoryczenie i żal, że jego kariera się skończyła.
To spektakl kameralny, w którym główną rolę odgrywa intymna narracja. Utrzymany jest w konwencji teatru w teatrze – widzowie są świadkami przygotowań aktora do roli Ryszarda III w wynajętej sali teatralnej. Barrymore nie jest jednak w stanie zapamiętać jednej kwestii, co chwilę cytuje „Hamleta” – jakby podświadomie uciekał do czasów zawodowej świetności i swojej najlepszej roli – lub wplata anegdoty i reminiscencje ze swojej przeszłości. Jest w tym wszystkim bardziej śmieszny niż zabawny, tragiczny niż poważny, wzbudza współczucie i politowanie. Zamiast legendy aktorstwa, na scenie stoi samotny, zagubiony człowiek.
Największą zagadką tego przedstawienia pozostanie, jak to możliwe, że aktor tak znakomity jak Jerzy Trela w „Wielkim Johnie Barrymore” nie zdołał stworzyć porywającej kreacji. Owszem, zbudował wiarygodny obraz człowieka, który się stacza, ale nie jest to rola, która na długo mogłaby zapaść w pamięć. Pomimo doświadczenia aktorskiego Treli, nie da się także nie zauważyć monotonnego rytmu tekstu i akcji. Kwestie zamiast poruszać, są przegadane, emocje stonowane, tempo nie narasta. Zakończenie przychodzi niemal niezauważone, żadna zmiana nie zachodzi ani w bohaterach, ani tym bardziej w widzach.
Zupełnym nieporozumieniem wydaje się także kreacja partnerującego Treli, w roli zniewieściałego suflera-geja, Aleksandra Fabisiaka – przesadzona, nawiązująca do amerykańskiego sitcomu, wprowadzona chyba tylko po to, żeby ożywić monotonną akcję. To niepotrzebne wprowadzenie elementu czysto rozrywkowego do pełnej tragizmu opowieści, która mogłaby bronić się sama.
„Wielki John Barrymore” to sztuka z ogromnym potencjałem, przedstawia bowiem uniwersalny los, jaki mógłby się przydarzyć nie tylko gwieździe amerykańskiego filmu i teatru. Jednak dwóch wielkich aktorów, za jakich uznać należy Trelę i Barrymore’a, to za mało, żeby spektakl mógł zachwycić.
Festiwal Szekspirowski potrwa do 9 sierpnia 2015 roku. Program: www.festiwalszekspirowski.pl.