Marek Krześniak: Spotykamy się w trakcie przygotowań do obchodów 15-lecia Domu Sąsiedzkiego „Gościnna Przystań”. Widzę, że macie ręce pełne roboty. A jak jest na co dzień? Więcej pracy było 15 lat temu, czy jest teraz?
Przemysław Kluz, menedżer Domu Sąsiedzkiego „Gościnna Przystań”: U nas nigdy nie było spokojnie. Zawsze było wariactwo i chyba sami jesteśmy tego przyczyną, bo łapiemy się za różne sprawy i jest w tym dużo spontaniczności. Żywiołowo reagujemy na różne potrzeby i chyba o to chodzi. Tak więc na początku wcale nie było spokojniej – prowadziliśmy mniej działań, ale było też mniej ludzi.
Ile teraz osób działa w domu sąsiedzkim?
Zaczynaliśmy w kilka osób, a dzisiaj – licząc trenerów z Grandy 77 – pracuje tu około 30 osób plus jest jeszcze sporo dochodzących. A 15 lat temu w działania zaangażowane były 3, może 4 osoby.
Cofnijmy się więc o te 15 lat. Skąd w ogóle wziął się pomysł stworzenia domu sąsiedzkiego na Oruni?
Na ten pomysł składały się trzy elementy. Pierwszym z nich było partnerstwo, czyli Stowarzyszenie Inicjatyw Lokalnych Orunia, które od ponad 20 lat zrzesza różne organizacje i instytucje działające na rzecz Oruni. W ramach tego partnerstwa udzielali się również Piotr i Marianna Wróblewscy, czyli założyciele Gdańskiej Fundacji Innowacji Społecznej (GFIS). Okazało się, że dobrze by było, gdyby powstało miejsce, w którym te wszystkie lokalne projekty by się krzyżowały. Naturalnym i ważnymi partnerem jest i było dla nas Miasto Gdańsk. Sięgnęliśmy po inspiracje z Zachodniej Europy, miejsca zwane community centers, które trochę przypominają znane u nas domy kultury pełniące kiedyś właśnie taką funkcję społeczną w miastach, czy remizy strażackie na wsiach. Chodziło więc o stworzenie przestrzeni na różne usługi społeczne, umożliwiającej wykorzystanie potencjału ludzi. Co więcej, 15 lat temu widać było, że brakuje miejsca, które da trwałość projektom.
Co to znaczy?
Mieliśmy doświadczenie, że półroczne czy roczne projekty, realizowane z lokalną społecznością, często rozwijają jakiś potencjał ludzi, ale potem projekt się kończył, organizacja odchodziła, a ci nowi liderzy społeczności i inne zaangażowane osoby zniechęcały się do dalszego działania, bo nie miały miejsca, gdzie mogły je kontynuować. A dom sąsiedzki to takie miejsce, gdzie można dać trwałość także tym projektom, które się kończą. Tu spotykają się ludzie, by szukać nowych możliwości i rozwiązań.
Było więc partnerstwo, była potrzeba trwałości projektów. Co było trzecim elementem?
Myślenie o Oruni, o tym, że ta dzielnica i Oruniacy zasługują na to, żeby Orunia rosła i rozwijała się. Chcieliśmy więc zrobić „zaczyn” także od tej strony.
Ty od początku byłeś menedżerem Domu Sąsiedzkiego „Gościnna Przystań”?
Tak. Zacząłem pracować na początku 2009 r. w GFIS. Wtedy księża Salezjanie użyczyli nam budynek przy ul. Gościnnej 14. W ramach partnerstwa zaczęliśmy go remontować. GFIS pozyskał środki z fundacji Velux na dwuletni program społeczny i – co wtedy było najważniejsze – na wyremontowanie siedziby.
Czy to był pierwszy dom sąsiedzki w Gdańsku?
Często toczy się na ten temat dyskusja. Wcześniej powstał w Oliwie Dom Zarazy śp. pani Danuty Rolke-Poczman. Jednak wydaje mi się, że był bardziej społecznym, dzielnicowym domem kultury, miał więc trochę inny rys. Nasz charakter jest i był bardziej obywatelski i rozwijający demokrację lokalną. Sięgaliśmy też do zachodnich inspiracji, rozpoczęliśmy współpracę z Wydziałem Rozwoju Społecznego UMG. Pojawiły się pierwsze projekty i dofinansowania. Potem ta idea domów sąsiedzkich dość mocno się w Gdańsku rozwinęła i pomysł był skutecznie rozwijany, bo dzisiaj podobnych domów i klubów jest w mieście ponad trzydzieści. Domy sąsiedzkie są też w Gdyni i w innych miastach Polski.
Kiedy zaczynaliście, to pracowaliście z dziećmi?
Tak, startowaliśmy od działań z dzieciakami. To była pierwsza grupa. Zajęcia zaczęliśmy w sposób taki... „nieuczesany”, a dopiero potem przerodziło się to w świetlicę, a później wyłonił się z tego Klub Młodych.
Czy w takim razie jest ktoś, kto wtedy do was przychodził, a dziś tu pracuje?
Nie wychowaliśmy sobie takiej osoby, ale są tacy, którzy na początku byli w świetlicy albo działali w Klubie Młodych, a dziś sami są rodzicami i przyprowadzają swoje dzieci do naszego przedszkola. Tak więc krzyżują się tutaj te drogi Oruniaków. Są też osoby, które do nas chodziły, potem gdzieś wyjeżdżały, robiły inne rzeczy i znów wracały do nas. Mam więc wrażenie, że od początku budowaliśmy wzajemne zaufanie i dobre relacje. Na tym opiera się nasz dom sąsiedzki.
Skąd wzięła się nazwa „Gościnna Przystań”? Muszę przyznać, że bardzo pasuje do tego, co robicie.
Rozmawialiśmy o tym w ramach szerszego partnerstwa, a w dyskusji brał też udział śp. profesor Jerzy Samp, który był historykiem oruńskim. Z tego, co pamiętam, ta nazwa to był chyba jego pomysł. Z jednej strony szukaliśmy czegoś lokalnego, mocno tu umiejscowionego, a ponieważ przez większość lat byliśmy przy ulicy Gościnnej, więc stąd ta „Gościnna”. A „Przystań”, bo jesteśmy miastem portowym i to słowo sugeruje, że można albo przystanąć, albo przybić właśnie do takiej gościnnej, bezpiecznej przystani. Można powiedzieć, że w takiej marynistycznej metaforze nasze życie to są ciągłe rejsy i dobrze czasami zawinąć do portu albo właśnie do przystani, gdzie spotykamy serdecznych ludzi.
Czy dla ciebie te 15 lat to też osobisty powód do świętowania? Czy czujesz, że to także twój jubileusz?
Zdecydowanie tak. Dom sąsiedzki jest mi bardzo bliski. Jestem z nim związany od początku i nie wiem, kiedy minęło te 15 lat. A nawet więcej, bo wystartowaliśmy w marcu 2010 r., więc właściwie za chwilę minie 16 lat, a remont przy ul. Gościnnej 14 zaczęliśmy we wrześniu 2009 r., więc to nawet jeszcze więcej. Gdy zacząłem działać w GFIS, to pojawiła się idea domu sąsiedzkiego. Pracowały nad tym Marianna Sitek-Wróblewska z Gosią Gojło-Kaligowską i to one napisały ten projekt. Ja dołączyłem do GFIS jako oruniak mieszkający na Oruni i wychowany na Oruni. Zacząłem od portalu mojaorunia.pl, który powstał w 2009 r., a potem stworzyliśmy dom sąsiedzki. To były dwie rzeczy, za które byłem odpowiedzialny i które rozwijałem. Potem robiłem to z zespołem, więc to nie jest moja samodzielna praca, ale jestem od początku i naprawdę czuję się z tym mocno związany. Dom sąsiedzki to wyjątkowe i bliskie mi miejsce. To o wiele więcej niż praca i zawsze tak było.
Kiedy patrzysz z perspektywy tych 15 lat, co postrzegasz za największy sukces? Z czego najbardziej się cieszysz, co się najlepiej udało?
Tych sukcesów jest bardzo dużo i trudno je zmierzyć. To, co mi się najbardziej podoba to, że na przestrzeni tych lat nie utraciliśmy elastyczności podejścia i otwarcia na całą dzielnicę. Tak było od początku i cieszę się, że nadal tak jest. Mam dużo przykładów pokazujących, jak reagowaliśmy na różne zmiany, choćby historię powstania Klubu Rodzica. Najpierw zrobiliśmy plac zabaw przy domu sąsiedzkim. Był zawsze otwarty, przez całą dobę. To wiązało się z różnymi problemami, ale też dawało możliwość poznawania tam ludzi. I któregoś jesiennego dnia w pierwszym roku naszej działalności Ewa Patyk, wówczas kierowniczka świetlicy i animatorka, rozmawiała tam z mamami, które były przy piaskownicy ze swoimi dzieciakami. Stwierdziły: „Szkoda, że jest coraz gorsza pogoda, bo ta piaskownica, to takie miejsce, gdzie spotykamy inne mamy, a jak się jest na macierzyńskim, to nie ma nawet z kim pogadać”. Zaproponowała więc, aby panie spotykały się pod dachem – w domu sąsiedzkim, w formule klubu. I od tego się zaczęło, od Klubu Rodzica, który istnieje do dzisiaj. Gdy dzieciaki dorastały, pojawił się Klub Malucha, z Klubu Malucha powstał punkt przedszkolny, a z punktu przedszkolnego – przedszkole, które dzisiaj jest dwuoddziałową placówką. To wszystko rosło z realnych potrzeb. To nie tak, że zaplanowaliśmy sobie, że chcemy mieć przedszkole. To potoczyło się od tej jednej rozmowy Ewy przy piaskownicy. Tak samo powstawały kluby seniora. Był jeden, potem zanikał, pojawiał się inny. Dzisiaj mamy 5 klubów seniora, dla osób o rożnych zainteresowaniach preferujących różne aktywności. Mamy też młodych ludzi. Przy projektach dla nich współpracowaliśmy z Uniwersytetem Gdańskim i Politechniką Gdańską. Pracujemy z ekspertami, by wzmacniać lokalną społeczność i samą Orunię. Nie jesteśmy tylko instytucją, murami, za którymi nic się nie dzieje, ale jesteśmy zainteresowani całą Orunią. Dlatego też jesteśmy mocno włączeni w rewitalizację. Lobowaliśmy o nią od lat. Organizowałem też pierwsze spotkania, które doprowadziły do powstania Rady Dzielnicy. Zawsze byliśmy liderami zmian społecznych. Nie byliśmy tylko miejscem, gdzie prowadzimy świetlicę, ale nasze działania miały szerszy wymiar obywatelski. Z jednej strony mieliśmy dzieciaki, młodzież, osoby starsze, czasami też uboższe, które wspieraliśmy, z drugiej strony – liderów i liderki, ludzi, którzy chcieli coś zmienić. To były zawsze nasze dwa filary. Prowadziliśmy też mnóstwo akcji: zagospodarowaliśmy ponad 10 podwórek, skwery w dzielnicy, organizowaliśmy konsultacje społeczne – czasami oddolnie. Włączaliśmy się w różne dyskusje na temat miejscowych planów zagospodarowania przestrzennego – konsultacje z Biurem Rozwoju Gdańska odbywały się w domu sąsiedzkim.
„Gościnna Przystań” zajmuje się więc wszelkimi aspektami życia na Oruni.
Ktoś mnie nawet zapytał: „Ale czemu wy interesujecie się sprawami infrastrukturalnymi, a nie tylko społecznymi?”. A ja zawsze mówiłem, że zajmujemy się kwestiami, które dotyczą społeczności. Jeśli ludzi dotyka to, że nie ma przejazdu przez tory albo nie ma odpowiedniego przejścia dla pieszych, albo że walą się budynki, to trzeba się tym zainteresować. To nie jest podział na sprawy społeczne i infrastrukturalne, to jest kwestia życia dzielnicy. Dlatego w naszej misji zapisaliśmy, że dom sąsiedzki ma być sercem dzielnicy. I dla mnie to ważne, że różne ścieżki się tu przecinają.
Jesteście bardzo mocno zakorzeni w społeczności Oruni.
„Gościnnej Przystani” nie dałoby się przenieść do innej dzielnicy. Dom sąsiedzki zawsze był stąd i bez tej dzielnicy nie działa. Pracuje dla dzielnicy i z dzielnicą, więc jest mocno wrośnięty w to miejsce. Jest częścią Oruni. Co więcej, to jej ważny kawałek.
Czy dostrzegasz, jak zmieniła się dzielnica i potrzeby mieszkańców Oruni na przestrzeni tych 15 lat?
Na pewno potwierdzę statystyki, że Orunia trochę się wyludniła. Widać też proces starzenia się społeczności, jest trochę mniej osób młodych i to jest wyzwaniem i dla miasta, i dla nas – jak ich tu przyciągać. To wiąże się też z nienajlepszą sławą Oruni. Myślę, że rewitalizacja powoli to zmienia i Orunia stanie się miejscem, gdzie firmy będą chciały inwestować, a ludzie będą chcieli się budować i mieszkać. To jest dla mnie idea rewitalizacji. I z jednej strony pojawia się tu wiele ciekawych inicjatyw, usług kulturalnych i działań społecznych, a z drugiej strony poziom biznesowy i infrastrukturalny nie nadąża za tym. My mamy często dużo lepsze usługi i ciekawsze działania niż na niejednym nowym osiedlu, ale jeśli chodzi o infrastrukturę mieszkaniową jesteśmy zapóźnieni. Mam wrażenie, że ta potrzeba się nie zmieniła.
A co się zmieniło?
Ludzie inaczej myślą o swoim zdrowiu, są bardziej świadomi. Zarówno osoby starsze i młodsze szukają konkretnych działań i miejsc, by realizować swoje pasje. I w pewnym stopniu odpowiedzią na to jest sportowa część Grandy 77. Inna zmiana, którą dostrzegam, to zwiększenie liczby lokalnych liderów, osób, które rozumieją, jak działa miasto. Kiedy zaczynaliśmy 15 lat temu, to sami mieliśmy dużo mniejszą wiedzę i myślę, że dziś w naszej społeczności jest o wiele więcej osób, które potrafią lobbować i wpływać na decyzje miasta. Takim przykładem, z którego jestem bardzo dumny, jest droga Agnieszki Bartków, która zaczęła od przychodzenia na spotkania grupy inicjatywnej w domu sąsiedzkim, potem dostała się do rady dzielnicy, została przewodniczącą, była nią przez dwie albo trzy kadencje i teraz jest radną miasta. To pokazuje, jak osoba z naszej społeczności może pójść wyżej i działać na rzecz Oruni.
Podczas naszej rozmowy wokół wciąż trwają przygotowania do wtorkowego jubileuszu. Czy to będzie spotkanie otwarte dla wszystkich?
Tak, zapraszamy wszystkich, którzy kiedykolwiek byli z nami związani, tych którzy pracowali u nas i tych, którzy kiedykolwiek byli na zajęciach. Chcemy zrobić spotkanie w klimacie sąsiedzko-świątecznym, trochę powspominać, pobyć ze sobą i coś zjeść. Chcemy to zrobić na luzie, przy bigosie, barszczu i ciastach. To wszystko przygotowujemy z lokalną społecznością. Dziś kluby seniora robią bigos, pojawią się ciasta, będzie też małe ognisko i kiełbaski. Chcemy, żeby było sąsiedzko i nieformalnie – tak jak działamy. Nie planujemy więc żadnego wydarzenia z pompą. Bardziej wspólnotowo.
W takim razie pozostaje mi zapytać, czego życzyć Domowi Sąsiedzkiemu „Gościnna Przystań” na 15. urodziny?
Jak najwięcej ludzi z energią i z pomysłami, którzy będą do nas przychodzili, bo to ludzie tworzą to miejsce. Naszym zadaniem jest dbać, żeby dom sąsiedzki był miejscem jak najbardziej otwartym i dawał możliwość rozwoju osobom, które chcą spotkać tu innych. I ja bym sobie życzył, żeby pojawiały się tu ciągle nowe, zaskakujące osoby, które będą tworzyły to miejsce. Bo nie chodzi o to, żeby to zrobić w pojedynkę, tylko właśnie byśmy działali razem. I chciałbym, żeby ta nasza społeczność oruńska rosła też w domu sąsiedzkim i emanowała na całą dzielnicę. A może i nawet dalej...