Zdjęcia do artykułu powstały podczas rejsu technicznego Generała Zaruskiego do Nexø, który odbył się w dniach 26 kwietnia - 4 maja 2025 i był częścią przygotowań do polarnej wyprawy.

Ten pierwszy rejs
Kiedy latem 1975 roku Generał Zaruski wypłynął na Spitsbergen pod dowództwem kpt. Andrzeja Rościszewskiego, załogę 56-dniowej wyprawy stanowili młodzi żeglarze z Pałacu Młodzieży w Warszawie. “Generał” jako pierwszy jacht w historii dotarł wtedy do Polskiej Stacji Badawczej w Hornsundzie.
Kpt. Rościszewski, zapytany po latach, dlaczego wybierał polarne kierunki (rejsów na północ miał na koncie kilka), odpowiedział: - Tam się człowiek czuł nieskrępowany, a po drugie dlatego, że łatwiej było w Polsce uzyskać możliwość pływania tam, niż do Londynu, czy innych zachodnich portów. Szczególna była chęć opłynięcia Spitsbergenu, który od tysięcy lat się nie zmienił. Myśmy na “Zaruskim”, z młodymi ludźmi, nagle się tam znaleźli. To było duże przeżycie.*
Opłynięcie arktycznej wyspy nie było wtedy możliwe ze względu na warunki lodowe w cieśninie Hinlopen. Czy uda się tym razem?
Pamiątka ze Spitsbergenu
50 lat później, po “duże przeżycie” na Spitsbergen popłynie młodzież w ramach Gdańskiej Szkoły pod Żaglami. Jednostkę u arktycznego celu przejmą naukowcy i studenci, a do domu wróci z uczestnikami wolnego naboru.
Wyprawa odbędzie się pod banderą Miasta Gdańska, które w 2008 roku odkupiło od Ligi Obrony Krajów 69-letni, dogorywający we Władysławowie żaglowiec i przywróciło go do służby po kapitalnym remoncie trwającym cztery lata. Jednym ze świadków uroczystego podniesienia bandery na Generale Zaruskim 30 października 2012 roku był kpt. Rościszewski. Przekazana wówczas przez niego tabliczka pamiątkowa ze Spitsbergenu zawisła na ścianie w biurze armatorskim Gdańskiego Ośrodka Sportu, przypominając pływającej głównie po Bałtyku stałej załodze “Generała” o zbliżającej się okrągłej rocznicy tamtej podróży.

Wszyscy ludzie “Generała”
Trwającą ponad trzy miesiące wyprawę na Spitsbergen poprowadzą kapitanowie i oficerowie w większości od początku związani z gdańską historią jednostki. Przygotowanie rejsu - który mimo ogromnego postępu technicznego, łagodniejącego klimatu i otwartych granic, wciąż jest wyzwaniem (choć dziś już z innych powodów, który to wątek rozwiniemy) - to dzieło całego zespołu związanego z organizowaniem życia na pokładzie i dbaniem o kondycję jednostki.

W stałej ofercie pięknego żaglowca jest m. in. rejs “Poznaj Generała”. My przy okazji polarnej wyprawy zachęcamy - poznaj ludzi Generała. W jaki sposób związali się z pięknym, drewnianym żaglowcem i dlaczego? Co znaczy dla nich rocznicowa wyprawa?
Zasuwaj na reję
Bez kpt. Jerzego Jaszczuka i jego uporu w dążeniu do ratowania Generała Zaruskiego, prawdopodobne nie byłoby o czym dziś pisać. Zadecydowała wiara w moc pływania z młodzieżą. Kiedy zaczął ją wyznawać?
“Kiedy w latach 90-tych pływałem jako kapitan na Pogorii, szybko zorientowałem się, że prawdziwie gęste pływanie na żaglowcu jest wtedy, kiedy się pływa z młodzieżą. Przestraszona 17-latka wchodząc po trapie na pokład nie ma w głowie tego, że za dosłownie pół godziny będzie zasuwała na reję, na wysokość 35 m. To tak, jakby stanąć na 11 piętrze, ale nie na parapecie, tylko na linie, to jest taka skala wyzwania. Ale jak już się młodzi przyzwyczają, to statek płynie i mają z tego ogromną satysfakcję. Wchodzą gładko w ten proces wychowawczy związany z obsługą jachtu, nabierają sense of duty i wszystko gra.

Dlatego zacząłem robić szkoły pod żaglami, pierwszą, w 2000 roku, w oparciu o moją córkę Magdę i jej liceum. Ten rejs (Neapol - Tel Awiw) był ogromnym sukcesem. Uznaliśmy w oficerskim gronie, że trzeba to kontynuować i tak powstało Stowarzyszenie Edukacja pod Żaglami, w którym zaczynali Piotr Królak i Marcin Dobrowolski, dziś kapitanowie “Generała” i stare konie, a wtedy młode chłopaki.
Ponieważ Pogoria była dostępna z doskoku, uznałem, że trzeba szukać innej jednostki, że może uda się wyremontować w tym celu właśnie Generała Zaruskiego. A później może, z czasem zbudować nowy, większy żaglowiec.

Fundacja Polskie Żagle, której LOK przekazał jacht (w 2003 roku - red.) nie radziła sobie z remontem. W 2006 roku straciła głównego sponsora i w tym samy czasie Waldemar Heisler, właściciel Bryzy H, który jak wszyscy wiedział, że szukam sposobu na uratowanie żaglowca, powiedział: “Jest taki nowy dyrektor MOSiR-u (poprzednia nazwa Gdańskiego Ośrodka Sportu - red.), Leszek Paszkowski. On się bardzo interesuje żeglarstwem, nawet incognito pływał na Pogorii, żeby poznać środowisko. Zagadaj z nim o tym”.
Zagadałem, mówiąc, że jest taki żaglowiec z historią do uratowania przez Miasto, ale za chwilę już go nie będzie. Występowałem jako prezes stowarzyszenia Edukacja pod Żaglami, dając wsad programowy do projektu przejęcia jednostki.
Dyrektor Paszkowski przekonał prezydenta Gdańska Pawła Adamowicza, przekonaliśmy też Piotra Sojkę, prezesa Gdańskiej Stoczni “Remontowa”, żeby użyczył miejsca na remont.
Byłem kapitanem w pierwszym rejsie, byłem nim bez przerwy przez pierwszych osiem lat, a później już nie zawsze. Po to ściągnąłem chłopaków ze stowarzyszenia, żeby mieć załogę, która wie, co robi, której mogę zaufać.

A Spitsbergen? Trzeba od czasu do czasu popłynąć, gdzieś dalej. Udowodnić, że na żaglowcu można robić coś więcej niż śpiewać szanty. Taki przynajmniej ja mam w tym interes. Tylko, że te 50 lat później to nie mogło być tak, jak za kpt. Rościszewskiego, bo to jest inna epoka. Nie mogliśmy zabrać statku tak jak on na dwa miesiące z jedną załogą.
Od 10 lat już robimy Gdańską Szkołę pod Żaglami, a rok temu mieliśmy pierwszy badawczy rejs po Bałtyku z geologami - wykładowcami i studentami Uniwersytetu Wrocławskiego, z udziałem dziennikarza naukowego Tomka Rożka. Płyną z nami na Spitsbergen, a Tomek będzie jednym z wykładowców Szkoły. A po naukowcach, dajemy szansę dalekiej podróży chętnym z wolnego naboru. Dla mnie program tego rejsu to świadectwo, że na tym statku wciąż wiele może się wydarzyć”.

Szum morza w oczach
Bosman Mirosław Bielecki odpowiadał za nadzór techniczny odbudowy “Generała” i wraz załogą stałą dba o jego ciągłą dobrą kondycję. Nikt nie zna żaglowca tak, jak on.
“Generała Zaruskiego zobaczyłem po raz pierwszy jeszcze w moich latach licealnych. To było w czasach gdy prowadził go kpt. Michał Sumiński (ten od telewizyjnego “Zwierzyńca”, przyjaciel Mariusza Zaruskiego). Nie pływałem na tym statku, ale był znany wszystkim żeglującym po Bałtyku.
W 2008 roku przeszedłem na emeryturę w straży granicznej. To się pokryło z ogłoszeniem, że Gdańsk kupuje "Generała" i potrzebny jest ktoś do technicznego nadzoru remontu ze strony armatora. Zgłosiłem się. Jestem z zawodu mechanikiem okrętowym, pracowałem w różnych stoczniach, a żeglarstwo uprawiam od zawsze, czyli od czasów gdy nie było jeszcze statków z laminatów, więc z drewnem miałem do czynienia.

Remont drewnianego kadłuba to wymiana sztuka za sztukę, nie można go rozebrać do cna i złożyć na powrót. Wymienia się np. co drugi wręg i jak już mamy nowe ułożone, dopiero wymieniamy sąsiednie. To metoda bardzo praco i czasochłonna, tym bardziej że staraliśmy się, by łódka była na wieki wieków amen (czyli żeby służyła przez 60, 70 lat bez większych remontów), więc i poziom konserwacji był maksymalny.
Założeniem projektu było przywrócenie statkowi jak najbardziej pierwotnego wyglądu, ale żeby spełniał współczesne kryteria stateczności i żeglugi oceanicznej, musieliśmy go odchudzić. Pokład jest 1,5 cm cieńszy niż pierwotnie, a pokładniki nie są dębowe lecz z klejonej sosny. Dzięki temu żaglowiec ze 115 ton zszedł do 89.
Wnętrze także staraliśmy się odtworzyć, z dostosowaniem do dzisiejszych standardów. Skrajny przykład udoskonalenia to kuchnia, która pierwotnie była węglowa. Jak się robiło zwrot, trzeba było wyjąć komin, a po zwrocie zakładało się go ponownie. Z kolei oświetlenie było naftowe, a prąd służył wyłącznie do rozruchu silników. Ale na pokładzie wciąż wszystko jest obsługiwane ręcznie.

Póki jestem w stanie odpowiadać za stan techniczny statku, będę się tym zajmował, ale następca się znajdzie. Nie mam co do tego wątpliwości.
Czasem, gdy jestem zmęczony dłuższym pływaniem, myślę, czy nie dać już sobie spokoju, ale moja żona mówi, że na początku lutego, przed zbliżającym się sezonem, szum morza widać już w moich oczach.
Spitsbergen to też jest atrakcja dla załogi stałej. Codziennie się tam nie trafia. Nie byłem tam (jestem morsem pod warunkiem, że woda ma 28 stopni), ale zjeździłem Norwegię dwa razy samochodem. Jest obłędna pod względem przyrodniczym. Mam nadzieję, że na Spitsbergenie uda mi się zrobić zdjęcie jakiegoś misia, a szanse są bardzo duże, bo tam więcej misiów niż ludzi”.

Być tu i teraz
Piotr Królak płynąc na Spitsbergen jako koordynator Gdańskiej Szkoły pod Żaglami, szczególnie świętować będzie także dziesiątą edycję tego sztandarowego punktu programu edukacji morskiej na “Generale Zaruskim”.
“Jestem związany z “Generałem Zaruskim” od samego początku jego gdańskiej przygody, czyli od 2008 roku. Wcześniej działałem w stowarzyszeniu Edukacja pod Żaglami.
Szkoły pod żaglami na Pogorii to był czysty wolontariat łamany przez czyste szaleństwo organizacyjne. Byliśmy grupą młodych ludzi, studentów, łączyliśmy swoją pasję do żeglarstwa i podróżowania z tym, na czym się mniej więcej znaliśmy. Jestem z wykształcenia nauczycielem geografii, więc podczas szkół prowadziłem zajęcia geograficzne.
Pogoria to był wartościowy poligon doświadczalny. Na jej pokładzie zrobiliśmy 18 miesięcznych szkół pod żaglami. Z czasem zacząłem myśleć o organizowaniu takich wydarzeń jako o potencjalnej drodze zawodowej.
W czasie trzech dni remontu załoga zdołała między innymi oczyścić i pomalować kadłub. Śruby żaglowca zostały dokładnie sprawdzone i nasmarowane.
Już na etapie odbudowy “Generała” byłem zaangażowany w tworzenie koncepcji jego eksploatacji. Nasz pierwszy projekt europejski Maritime Education and Sail Training for Young People (MAST) miał na celu integrację i wychowanie morskie młodzieży zagrożonej wykluczeniem społecznym. Zabieraliśmy na pokład młodych ludzi z Polski, Litwy, Danii i Szwecji. Ale naszym popisowym numerem jest Gdańska szkoła pod żaglami, projekt bardziej edukacyjny niż wychowawczy, czyli taki jakim była szkoła pod żaglami zainicjowana przez patrona statku, Mariusza Zaruskiego.
Pierwsza wyprawa żaglowca na Spitsbergen była mi znana na długo zanim się na tym statku pojawiłem. Zawsze oddziaływały na mnie akcje typu “daleka wyprawa jachtem, czy statkiem”. A jak doszło do naszego Spitsbergenu? “Generał” to statek miejski, więc wykorzystujemy go tak, by jak najwięcej osób z Gdańska angażować i zachęcać do żeglarstwa. Z drugiej strony (górnolotnie mówiąc), jest też ambasadorem miasta na morzach i oceanach. No i fajnie by było co jakiś czas trochę dalej i trochę bardziej spektakularnie popłynąć. Zwłaszcza, że jest to statek bardzo solidny i dzielny, co wiemy już po tych kilkunastu latach pływania. W gronie załogi stałej zawsze byliśmy pod tym względem jednomyślni, a pomysł powtórzenia Spitsbergenu wydał się ciekawy także naszym szefom i włodarzom Gdańska, z zastrzeżeniem, że trzeba to wszystko dobrze policzyć. No i - 30 czerwca, w poniedziałek, płyniemy.

Bardzo zależy mi na tym (ale myślę, że całemu zespołowi), żeby ta wyprawa, nie tylko Szkoła pod żaglami, ale wszystkie etapy, okazały się wartościowe, żeby pokazać, że tego typu rejsy mają sens, nie tylko pod względem żeglarskim, ale też edukacyjnym. Że takie uważne bycie tu i teraz, w analogowym świecie, na drewnianym statku, gdzieś na środku Morza Norweskiego, z dala od wszystkiego, niesie za sobą wielką wartość”.
Polscy polarnicy są życzliwi
Duet z Biura armatorskiego Gdańskiego Ośrodka Sportu - Magda Banach (inspektorka ds. organizacji i współpracy) i Krzysztof Dębski (kierownik biura) z lądu dba o to, by na morzu wszystko grało, łącznie z menu w kambuzie na każdy ze 110 dni wyprawy.
Krzysztof: “Przyszedłem do GOS na chwilę, 16 lat temu, z zadaniem marketingowo - organizacyjnym, żeby wynieść na wyższy poziom Bieg Westerplatte. Zadanie wykonałem i niedługo później, w 2009 roku, dostałem propozycję pokierowania projektem “Gdańsk ratuje żaglowiec”. Zrobiłem kwadratowe oczy, ze statkami nie miałem wcześniej do czynienia. Jestem uzależniony od wody, ale jako kajakarz i wioślarz. To było duże wyzwanie, biorąc pod uwagę specyfikę jednostki budżetowej i obiektu, którego remontu dotyczyły przetargi.

Po zakończeniu odbudowy w naturalny sposób przeszedłem na stanowisko kierownika biura armatorskiego, powołanego, gdy “Generał” został oddany do eksploatacji. Przygotowanie rejsu na Spitsbergen to “Himalaje” wymogów formalnych, ale też wielka ranga dla nas, dla Gdańska i dla historii żaglowca”.
“Himalaje wymogów” to coś dla Magdy: “Uwielbiam organizowanie, wielozadaniowość, codzienne odhaczanie punktów na check- liście. W GOS jestem od 2017 roku, dostałam wówczas pracę przy projekcie unijnym związanym z żeglarstwem, dwa lata później trafiłam do biura armatorskiego.
Spitsbergen to przestrzeń mocno chroniona i monitorowana. Zarówno turystka, jak i działka naukowo - badawcza ma tu swoje wymogi. Wdzięczni jesteśmy za morze wsparcia i praktycznych rad ze strony Instytutu Oceanologii PAN w Sopocie, bo do nich uderzyliśmy na początek, wiedząc że ich Oceania często tam pływa.
O wyprawie musieliśmy zawiadomić szereg instytucji (na czym polega, na jakich wodach będziemy przebywać, kto z nami płynie), poczynając od naszego MSZ i ambasady RP w Norwegii, która rozesłała zgłoszenia do: Dyrektoriatu Rybołówstwa, norweskiego MSZ, straży przybrzeżnej.

Ponieważ Svalbard to obszar autonomiczny, gubernator prowincji wydać musiał dodatkową zgodę na badania naukowe, które nasze załogi będą realizować w oparciu o założenia programowe zgłoszone Research in Svalbad, czyli miejscowej instytucji odpowiedzialnej za naukę i badania. Mamy wspólny projekt z IO PAN. W ramach nauki obywatelskiej żeglarze prowadzić będą obserwacje ptaków w rejonie Svalbardu, a także dokumentację fotograficzną glonów i plastiku w przybrzeżnych strefach lądowania. Płynie z nami też typowo naukowa ekspedycja geologów z Uniwersytetu Wrocławskiego”.
Krzysztof: “Gdybyśmy byli zwykłymi turystami, wejście na wody Svalbardu byłoby bardzo trudne. Nie ryzykowaliśmy wniosku o zgodę na wizytę turystyczną, dlatego poszliśmy w kierunku współpracy z instytucjami naukowymi. Poniekąd byliśmy zmuszeni to zrobić, żeby ten remake rejsu mógł się wydarzyć”.
Magda: “Duża przychylność spotkała nas też ze strony Instytutu Geofizyki PAN w Warszawie, który zarządza Polską Stacją Polarną w Hornsund. Zapraszając nas do stacji, dali zielone światło do przeprowadzenia wcześniejszego transportu tony żywności suchej i chłodzonego mięsa, i innych niezbędnych rzeczy. Bez ich zgody nie moglibyśmy już na początku czerwca wysłać towarów na Spitsbergen. Ładunek czeka na ekipę Zaruskiego w Longyearbyen (stolica prowincji) w centrum badawczo-logistycznym BERA (wspólna inwestycja siedmiu polskich instytucji naukowych prowadzących badania polarne, w tym trzech wymienionych w tekście - red.).
Polscy polarnicy są nam życzliwi. Doradzali w kwestii doboru żywności na wyprawę i części zamiennych dla statku. Samo przygotowanie “Generała” to też fajne zdanie, wymagające pracy zespołowej i konsultacji, dobrego przemyślenia, by zasztauować (czyli zapakować) statek po brzegi ile się da”.

Miejsce do zdobycia
Adam Walczukiewicz na “Generale” przeszedł drogę od wolontariusza na zawołanie do kapitana. W jubileuszowej wyprawie spędzi na pokładzie dwa i pół miesiąca - najdłużej ze wszystkich uczestników.
“Pierwszy raz zobaczyłem “Generała Zaruskiego”, gdy stał w Jastarni (cumował tu od 2003 roku, gdy utracił klasę PRS, jednoznaczną z wyłączeniem z eksploatacji - red.). Miałem świadomość, co to za jednostka. Byłem w niej zakochany. Miała coś w liniach, coś mnie do niej przyciągało. Śledziłem zawiązanie się fundacji Polskie Żagle, wyjazd statku do stoczni we Władysławowie i rozpoczęcie remontu. Kiedy się okazało, że nic z tego nie będzie, pomyślałem: to już koniec, rozsypie się.
Nie brałem udziału w odbudowie, ale obserwowałem podniesienie bandery na “Generale” z pokładu innego jachtu, chciałem to koniecznie zobaczyć.
Miałem szczęście uczestniczyć w jednodniowym rejsie w pierwszym sezonie, poznałem wówczas Mirka, Jurka i Piotra, którego zapytałem, czy można się jakoś związać ze statkiem. Wtedy jeszcze nie było pewne, jak to będzie wyglądać, zaplecze załogi właśnie powstawało. Zaprosili mnie później na rejs dla orłów (ostatni w sezonie, październikowy - red.) i potencjalnych oficerów.

W kolejnym roku pływałem jako wolontariusz, z doskoku, jeśli była taka potrzeba. W 2015 roku poratowałem stałą załogę, kiedy kapitan Jurek miał atak wyrostka robaczkowego i musiał zostać w Szwecji w szpitalu. Piotr do mnie zadzwonił w weekend, czy nie miałbym czasu natychmiast przylecieć. Przyleciałem. Piotrek został kapitanem, ja oficerem.
Skończyliśmy ten rejs, a po drodze jeszcze, przy wyjściu z Lubeki, szkwał złamał nam stengę (drugi licząc od pokładu segment wieloczłonowego masztu - red.). Wtedy uznano, że nie możemy liczyć na oficerów od organizatorów rejsu - a na początku tak było, jeśli organizatorem nie był GOS - że ze względów bezpieczeństwa musimy mieć własnych.
W tym sezonie mamy na “Generale” 40 oficerów na różnym etapie zaawansowania. To efekt lat pracy z młodzieżą. Narybek tworzy się co parę lat, głównie z programu “Akademia Zaruskiego”. Ten pierwszy to dziś już stare konie, 25 - 26-latkowie.
U mnie to się dość wolno toczyło. Jak było miejsce i potrzeba, pływałem jako oficer edukacyjny na jednodniówach, czy w szkole pod żaglami, aż dostałem etat.

Pierwszy raz jako kapitan płynąłem w 2018 roku, chyba na trzydniówce po Zatoce. Do dziś pamiętam parkowanie na kei w Gdyni ze stadem kapitanów na lądzie, z których każdy mi mówił, co mam robić. Koszmar.
Czy myślałem kiedyś o rejsie na Spitsbergen? Pewnie. Nie jest to może żeglarski Mount Everest, bo tak raczej mówią o przylądku Horn, ale na pewno jest wysoko na liście żeglarskich miejsc do zdobycia. Był też na mojej, bo to Arktyka - północne wody, niesamowita przyroda i widoki. A co sobie obiecuję po tej wyprawie? Że wszystko się uda.

Każdy powinien spróbować
Reprezentantki wspomnianego narybku to na przykład Agnieszka Marach i Lena Mańkucka. Pierwsza (na wyprawie będzie II oficerem) podczas rejsu technicznego do Nexø bez mrugnięcia okiem wspięła się na czubek masztu wysokości 26 metrów, by zająć się wiatromierzem. Lena będzie jedną z najmłodszych na pokładzie, należy do szczęśliwej 20-stki, która załapała się na najdłuższą w historii, polarną Gdańską Szkołę pod Żaglami.
Agnieszka: “Totalnie przez przypadek popłynęłam na “Generale” na rejs stulecia Yacht Klubu Polskiego (jego założycielem i pierwszym komandorem był gen. Mariusz Zaruski - red.) jako gość w maju 2024 roku i jeszcze raz w rejsie kończącym poprzedni sezon - tylko dla Orłów, już jako II oficer i zostałam.
Trenuję żeglarstwo sportowe od dziecka, kiedyś byłam też w rejsie na Pogorii. Bardzo chciałam popłynąć na Szpicbergen. Uważam też, że ten statek jest bardzo wyjątkowy i piękny, co jeszcze dodaje tej wyprawie atrakcyjności. Chciałabym zobaczyć ten cały lodowy świat, białą krainę po drodze” .
Lena: “Mam,19 lat i jestem w żeglarstwie od zawsze. Mój tata jest trenerem windsurfingu, trenowałam tę dyscyplinę przez pięć lat. Na żaglowiec trafiłam przez przyjaciółkę, która była w Akademii Zaruskiego, popłynęłam dwa lata temu na trzydniówkę, rok temu na Szkołę tu Turku, a teraz już nie mogę bez tego. Więc znów płynę. Właściwie to chciałam płynąć gdziekolwiek, a że Szpicbergen, to też dobrze. Zawsze mnie ciągnęło na północ, fajnie że załapiemy się na dzień polarny. Jestem bardzo ciekawa, jak się wtedy żyje. Uważam, że każdy powinien spróbować żeglarstwa”.

Po co my to robimy?
Marcin Dobrowolski pracuje zawodowo na morzu, ale żeglarstwo i "Generał" wciąż go przyciągają. Jest w kapitańsko - oficerskiej obsadzie polarnego rejsu.
“Hasło “trzeba uratować ten statek” z pewnością słyszałem od Jurka Jaszczuka zanim jeszcze było w tym Miasto Gdańsk i jakieś ramy organizacyjne. A znam go od mniej więcej 2000 roku, czyli tak naprawdę całe swoje dorosłe życie.
Do załogi trafiłem przez Jurka, ale też i przez Piotrka Królaka, bo myśmy razem pływali, m. in. na szkołach pod szyldem Stowarzyszenia Edukacji pod Żaglami i przyjaźnimy się pół życia. Pewnie zaangażowałbym się też w remont “Generała Zaruskiego”, ale byłem w tym czasie w etapowym rejsie dookoła świata. Później starałem się każdego roku choć raz na nim popłynąć, ale różnie to wychodziło, bo pracuję na morzu, choć muszę podkreślić, że Piotr zawsze dba o to, żeby mnie zapytać, kiedy mam czas.
Byłem już w paru miejscach na świecie, ale Spitsbergen absolutnie jest dla mnie atrakcyjny i pociągający. Jest to jakiś wyczyn, no i ważna jest świadomość, po co my to robimy. Robimy to z różnych względów, ale chociażby dlatego, że chcemy uczcić 50 rocznicę takiego samego rejsu - w sensie trasy.

To jest bardzo ważna rocznica. Jeśli spojrzymy na historię żaglowca, zobaczymy, że po różnych zawirowaniach koniec końców przetrwał i - pod różnymi sztandarami, pod różnymi, także ideologicznymi, koncepcjami - ale cały czas służył i służy zabieraniu młodych ludzi na morze, żeby dać im wychowanie poprzez edukację morską.
Czasy nam się skomplikowały, więc tym bardziej warto jest wyjść poza strefę komfortu, zobaczyć świat, ale nie znowu z Ryanair, tylko właśnie z pokładu statku. Bywa na nim chłodno, trzeba o wszystko zadbać samemu i są wąskie, twarde koje. To nie jest luksus. Ale to nie o to chodzi, żeby wszystko było luksusowe, tylko o to, że jest to wyjątkowy sposób rozglądania się po świecie. Bardzo blisko natury, bardzo blisko wody.
Gdańsk ratując “Generała Zaruskiego” wziął na siebie opiekę nad jego dziedzictwem i zobowiązanie do wypełniania misji jego patrona, którą jest zabieranie młodzieży w morze. To jest ważne, to jest cenne i myślę, że to świętujemy tym jubileuszowym rejsem.

*Wypowiedź kpt. Andrzej Rościszewskiego pochodzi z filmu “Żeglarz Niepodległości” w reż. Krzysztofa Szczypiora / żeglarski.tv