• Start
  • Wiadomości
  • Zwiedzaj ruiny na Pomorzu. Gdańscy entuzjaści urbexu wydali przewodnik po ginących zabytkach

Zwiedzaj ruiny na Pomorzu. Gdańscy entuzjaści urbexu wydali przewodnik po ginących zabytkach

Dokąd na wypad za miasto? Najlepiej do zrujnowanych dworów i pałacyków w Pomorskiem - radzą Michał Piotrowski i Marcin Tymiński, autorzy przewodnika “Zapomniane miejsca - Pomorskie”, w którym pieczołowicie opisali i sfotografowali ponad 250 takich miejsc.
06.08.2021
Więcej artykułów poświęconych Gdańskowi znajdziesz na stronie głównej gdansk.pl
Od lewej: Marcin Tymiński i Michał Piotrowski podczas jednej z wypraw śladami zapomnianych miejsc
Od lewej: Marcin Tymiński i Michał Piotrowski podczas jednej z wypraw śladami zapomnianych miejsc
Fot. Marcin Tymiński

 

Podstawowa zasada urbexu, czyli zwiedzania opuszczonych miejsc będących wytworem działalności człowieka, brzmi - zabierz tylko zdjęcie, zostaw wyłącznie ślady stóp. Po wizytach Michała Piotrowskiego i Marcina Tymińskiego w ponad 250 zrujnowanych dworach, zamkach, pałacach, bunkrach, fabrykach został jeszcze przewodnik “Zapomniane miejsca - Pomorskie”. Dwutomowe wydawnictwo pełne jest zdjęć i opisów miejsc, “których “się nie zwiedza” i “się nie opisuje”” (cytat ze wstępu). Autorzy przekonują, że warto podjąć się podróży pomorskim szlakiem miejsc zrujnowanych, zaniedbanych, na pierwszy rzut oka niedostępnych.

Na początku było wnętrze Gertrudy

Początki eksploracyjnej pasji u Michała Piotrowskiego sięgają lat szkoły podstawowej i liceum. Kiedy na studiach zaprzyjaźnił się z Marcinem Tymińskim i razem trafili na staż dziennikarski (a później do pracy) w Dzienniku Bałtyckim, powstał ich pierwszy “urbexowy” (czy wtedy istniało już to pojęcie?) reportaż z wnętrza gdańskiego Bastionu Św. Gertrudy. 

- W tamtych czasach, pod koniec lat 90-tych mnóstwo miejsc było jeszcze pootwieranych w Gdańsku, trzeba było wiedzieć tylko, którą kratę odgiąć, albo gdzie się wcisnąć, ale dało się wejść do bastionów, pod budynek Solidarności, do schronu przeciwlotniczego pod Błędnikiem. Do kościoła św. Jana wchodziło się skacząc przez płot i wciskając się w wybite okienko, a jak stróż nie patrzył, to przez drzwi do schodów wprost na dach - wylicza Michał Piotrowski. - Hobbystycznie obaj zwiedzaliśmy wtedy takie miejsca, raczej jeszcze osobno. 

W międzyczasie obaj przestali być dziennikarzami. Dziś Marcin Tymiński jest rzecznikiem prasowym wojewódzkiego konserwatora zabytków, a Michał Piotrowski - marszałka województwa.

Pomysł na wspólne napisanie książki pojawił się kilka lat temu, gdy Michał Piotrowski odkrył serię wydawniczą Zapomniane Miejsca (potrzebował ciekawych ruin na wakacje w Kotlinie Kłodzkiej) i zobaczył, że opisania takich pomorskich zabytków, których “normalne przewodniki” nie przewidują, nikt się jeszcze nie podjął. Zaproponował więc Marcinowi Tymińskiemu zebranie w książce dotychczasowych wypraw, podjęcie ich tym razem wspólnie, powierzając przyjacielowi dokumentację fotograficzną, sam zajął się przygotowaniem tekstów.

Mimo wielu lat eksplorowania ruin w regionie, wcale nie byli pewni, czy zbiorą materiał choćby na jedną książkę.

- Zaczęliśmy przypominać sobie poszczególne miejsca, przeglądać fora internetowe. Jedno wspomnienie przywoływało kolejne w okolicy, a z nich szły następne ciekawe tropy. To było jak domino - wspomina Marcin Tymiński. 

Szaniec Jezuicki w Gdańsku
Szaniec Jezuicki w Gdańsku. Znacie to miejsce?
Fot. Marcin Tymiński

Nie każdy miał tyle szczęścia

Mapa robocza, którą układali w Google szybko nabierała czerwonych punktów - lokalizacji wartych sprawdzenia. Podczas całodniowych wypadów za każdym razem odwiedzali kilkanaście miejsc. Zaczęli od pasa nadmorskiego, w którym jest mnóstwo pałaców junkrów pruskich. Między znanymi powszechnie pałacem w Krokowej a zamkiem w Rzucewie jest jeszcze siedem innych, które nie miały tyle szczęścia i nie znalazły nowych gospodarzy po przełomie lat 90-tych, gdy przestały być siedzibą PGR-ów i zostały przejęte głównie przez ówczesne agencje rolne.

 

Ruiny pałacu Karzniczka
Ruiny pałacu Karzniczka
Fot. Marcin Tymiński

 

- Kiedy działały PGRy to wszystko jeszcze żyło. Wykorzystywano potencjał rolniczy otoczenia, a w pałacu były biura lub mieszkania służbowe. Teraz czasem jest tak, że zabudowania gospodarcze ktoś kupił i wyremontował, a pałac, który otrzymał w pakiecie, stoi i dogorywa. Część zabytków się spaliła, albo zawaliła, albo wciąż jeszcze mieszkają w nich ostatni emerytowani pracownicy PGRów - mówi Marcin Tymiński. - Są też takie, które ktoś wykupił w latach 90-tych i nawet zaczął robić biznes, ale go porzucił. Takim miejscem jest na przykład niegdyś piękny pałac na wodzie w Karzniczce, który po dwóch pożarach zamienił się w wypalone ruiny.

 

Dwór w Wytownie - klatka schodowa przed pożarem
Dwór w Wytownie - klatka schodowa przed pożarem
Fot. Marcin Tymiński

 

Ruiny w Karzniczce już zastali, ale dwór w Wytownie spłonął tuż po ich wizycie latem ubiegłego roku.

- Dwór był mega zaniedbany, ale gdy weszliśmy do środka zobaczyliśmy imponującą, drewnianą klatkę schodową. Robiąc zdjęcia, rozmawialiśmy wtedy z Michałem, że trzeba to miejsce zabezpieczyć, bo się spali, ale ponieważ stan prawny zabytku był skomplikowany, konserwator miałby problemy z tzw. wykonaniem zastępczym - tłumaczy Marcin Tymiński. - I dwór zginął prawie dosłownie na naszych oczach. Pożar strawił go dwa tygodnie po naszej wizycie. Byliśmy później na zgliszczach. 

- Zostały gołe mury, klatka schodowa przestała istnieć, ale spod wypalonych wierzchnich tynków wyszły pierwotne malunki przedstawiające pruskie orły - dodaje Michał Piotrowski.

 

Dwór w Wytownie - po pożarze spod tynków ukazał się orzeł pruski
Dwór w Wytownie - po pożarze spod tynków ukazały się pruskie orły...
Fot. Marcin Tymiński

 

Byle wytrwać do 20 odsłony

- Oprócz walorów przewodnikowych, nasza książka jest także syntetyczną dokumentacją obecnego stanu prawie wszystkich zaniedbanych zabytków Pomorza. Wiedza na ten temat jest gdzieś w sieci, ale bardzo rozrzucona, często też ta sama zdawkowa informacja jest powielana przez wszystkich. Po mozolnych poszukiwaniach Michała okazało się, że często o danym miejscu i jego historii można napisać znacznie więcej - zaznacza Marcin Tymiński.

- Jeśli dobrze wpiszesz hasło kluczowe i wytrwasz do dwudziestej odsłony w wyszukiwarce, zagłębisz się w strony genealogiczne i przeanalizujesz dostępne skany niemieckich książek adresowo - majątkowych, a przy tym zarwiesz połowę nocy, dokopiesz się do wielu ciekawych informacji. Staraliśmy się dawać maks tego co udało się w ten sposób wyciągnąć. Nie ma współczesnych publikacji o dworach i pałacach. Książkę o pałacykach okolic Starogardu wydano w latach 90-tych, a dwadzieścia lat wcześniej o dworkach, też na Kociewiu - dodaje Michał Piotrowski. - Połowy tych dworków już nie ma. Historię jednego z nich, w Zblewie, obserwowałem od dziecka, bo jeździłem tam do rodziny. Za czasów PGR jeszcze jakoś wyglądał, później teren gospodarstwa zarastał, ale w pałacu wciąż mieszkali lokatorzy. Kiedy pojechaliśmy tam w zeszły roku, widać było, że dworek jest rozbierany cegła po cegle i ktoś ją stamtąd wywozi. Jego konstrukcja się zapadła, a z zabudowań gospodarczych zostały tylko wrota. Ślad po nim stopniowo ginie.

 

Stacja radarowa w Łężycach
Stacja radarowa w Łężycach
Fot. Marcin Tymiński

 

Śmiertelny wypadek sprzed lat

Trafiają też w takie miejsca, w których, jak ktoś w latach 90-tych zamknął za sobą drzwi, tak zostało do dzisiaj. Tak było m.in. w dworku w Wierzchucinie - na podłogach wykładziny biurowe z epoki, na biurkach starodawne komputery (nikt ich nawet nie rozbebeszył), w szafach pełna dokumentacja firmowa.

- W starej gorzelni w Jasieniu było to samo. Przeglądając pobieżnie dokumenty, trafiliśmy na opis śmiertelnego wypadku pracownika, który wpadł do kadzi i się utopił. To wszystko leży, rozgrzebane. Te częściowo zawilgocone papiery nikogo już nie obchodzą.

 

pokój z rozsypanymi na całej podłodze papierami
Wnętrze dworu w Wierzchucinie - w końcu ktoś jednak wywalił dokumenty z szaf...
Fot. Marcin Tymiński

 

Na szlaku zastali również kilka modelowych przypadków, gdzie Agencja Restrukturyzacji położyła nowy dach, zabiła okna deskami i zamknęła. Te zabytki czekają na kupców, jak np. pałacyk z wieżą w Stążkach. Ponoć całkiem niedawno ktoś chciał go kupić, ale ostatecznie zrezygnował, uznając, że głupio by się czuł mieszkając w “czymś takim”. 

- Zabezpieczone dwory i pałace są rozsiane po całym województwie. Pod Pelplinem też jest fajny. Każdy kosztuje około miliona złotych, ale dziesięć razy tyle pewnie trzeba wydać na remont, wymianę zarwanych tropów, przegniłych ścian. Koszty zwiększa fakt, że zabytki trzeba remontować według wskazań konserwatorskich - zaznacza Michał Piotrowski.

 

Stążki - zabezpieczony pałacyk z wieżą czeka na kupca
Stążki - zabezpieczony pałacyk z wieżą czeka na kupca
Fot. Marcin Tymiński

 

Zamknięte tylko z pozoru

A właściwie - jak się wchodzi do takich miejsc, czy - przynajmniej teoretycznie - nie są zamknięte?

Marcin Tymiński: - Nie, mało które. Nawet jeśli ktoś je kiedyś zamknął, to ktoś je już przed nami otworzył.

Michał Piotrowski: - Kilka razy było tak, że z przodu zastaliśmy zamkniętą na łańcuch bramę i drzwi na kłódkę, ale wystarczyło rozejrzeć się dookoła - kilka metrów dalej płot się kończył, a od tyłu okna były wybite, czyli: można wchodzić. 

W takich miejscach wypatruje się mocno już zatartych, skradzionych, zdewastowanych, śladów dawnej świetności, stłamszonych śladami współczesności.

Jeśli wejdzie się do zabytków zamieszkanych dziś przez lokatorów z kwaterunku, w holu z reprezentacyjną klatką schodową zobaczyć można np. suszące się pranie. Albo po prawej i lewej stronie holu podziw wzbudzą piękne historyczne drzwi, a między nimi zaskoczenie - wmurowane drzwi z marketu z wizjerem. Swoisty eklektyzm.

 

Pałac na wodzie w Karzniczce
Pałac na wodzie w Karzniczce
Fot. Marcin Tymiński

 

- Dosłownie w każdym obiekcie, który zwiedziliśmy był na przykład co najmniej jeden sedes - mówi Marcin Tymiński. 

Michał Piotrowski : - W każdym, w bunkrach też. Nawet jeśli ich tam nie było oryginalnie, to ktoś je tam przywiózł i wyrzucił. Przedtem tłukąc. Zawsze nas dziwiło, komu się chciało jechać z takim sedesem tak daleko. A na przykład fortyfikacje, czy stare bazy wojskowe na odludziu to miejsca, w których rozbiera się na części samochody i zostawia elementy niepotrzebne. 

Marcin Tymiński: - W jednym schronie zderzaków i różnych części samochodowych było po pas.

 

Michał Piotrowski wchodzi do schronu pod Malborkiem
Michał Piotrowski wchodzi do schronu pod Malborkiem
Fot. Marcin Tymiński

 

Po zachodzie słońca w pałacu

Kilka zabytków przyniosło im zawód, bo choć w opisach określano je jako ruinę, na miejscu okazywało się, że są w trakcie zaawansowanego remontu.

- Przyjeżdżamy, a tu wita nas nowa elewacja... Trochę rozczarowanie, ale w okolicy wciąż było pod dostatkiem miejsc w naszym klimacie - komentuje Michał Piotrowski. 

- Polecamy iść śladem naszych wypraw. To tania i bardzo fajna turystyka, zwłaszcza po zmroku ma niesamowity klimat - uważa Marcin Tymiński. - Byliśmy w pałacu w Klecewie pod Kwidzynem, w którym podobno straszy, Michał w życiu tak szybko nie zwiedzał.

- Córka właścicieli Klecewa utopiła się ponoć w jeziorze. Ludzie piszą na forach, że słyszeli w pałacu szepty, dziwne odgłosy. Do środka weszliśmy tuż po zachodzie słońca. Część okiennic była zamknięta, część otwarta, z rozwianymi przez wiatr firankami. Chodząc, miałem wrażenie, że słyszę znacznie więcej kroków niż naszych czterech stóp. W dodatku Marcinowi zepsuła się latarka, a ja miałem tylko jedną, no.... szybko zwiedziliśmy ten pałac - odmalowuje klimat tamtej wizyty Michał Piotrowski.

 

Klecewo - dwór w którym straszy
Klecewo - dwór w którym straszy
Fot. Marcin Tymiński

 

Marcin zawsze wchodzi pierwszy

Czy zwiedzanie takich zapomnianych miejsc jest bezpieczne?

Marcin Tymiński: - Nie zawsze. Teraz jesteśmy trochę starsi i wielu rzeczy, których podejmowaliśmy się na studiach, byśmy już nie zrobili. Czasem rezygnowaliśmy z wejścia na strych, bo było widać, że jak mocniej stąpniesz, to zlecisz.

- Prosta zasada jest taka, że Marcin zawsze wchodzi pierwszy, bo jest lżejszy. Skoro pod nim nic się nie zawaliło, jest szansa, że mnie też się uda - śmieje się Michał Piotrowski. - Zawsze jeździmy we dwóch i nie rekomendujemy takich wypraw w pojedynkę. Jakby co, zawsze jest ta druga osoba, która może pomóc. Nasi najbliżsi też wiedzą dokąd mniej więcej się udajemy.

W przewodniku zaznaczyli miejsca, gdzie było groźnie - kto się zdecyduje, wchodzi na własną odpowiedzialność. Dodatkowy dopisek widnieje także przy prywatnych zabytkach, które zwiedzili za zgodą właścicieli.

Radzą, by na wyprawę zakładać buty za kostkę (żeby nie skręcić nogi na gruzach), mocne rękawiczki (żeby zadra, odłamek szkła, czy drut nie przebiły dłoni). Warto także mieć kask (by nie zranić głowy przy przeciskaniu się przez częściowo zawalone piwnice). No i - koniecznie - latarki i dodatkowe baterie.

 

Most w Wartulach
Most w Wartulach
Fot. Marcin Tymiński

 

Lokalsi chętnie pomagali

Autorzy podkreślają, że gdyby nie lokalni pasjonaci historii, to pewnie pisaliby swoje książki przez dekadę. Miejscowi dzielą się informacjami w internecie i chętnie nawiązują kontakt. Pomogli im w Człuchowie, pod Lęborkiem, pod Sztumem. Kiedy szukali pamiątkowego kamienia po defiladzie z czasów pruskich w okolicach Grzępy, dostali pinezkę w GPS od miejscowego miłośnika historii i nie musieli czesać całego lasu, by ten kamień znaleźć.

- Pisząc przewodnik, nie chcieliśmy dorabiać do niego ideologii, dlaczego stało się tak a nie inaczej, ale z obserwacji w terenie widać, że lata przełomu dla tych zabytków były totalną masakrą. To smutna refleksja, ale 90 procent dworów i pałaców albo się zaraz zawali, albo już się zawaliło. Może kilkanaście z nich jest dziś zadbanych. To dychotomiczne uczucie, pracuję przecież w urzędzie ochrony zabytków: widzę zabytek i dobrze żeby był zadbany, ale jest ruiną, która jest fajna właśnie dlatego, że nią jest - przyznaje Marcin Tymiński.

- Rozum mówi jedno, serce - drugie. Jak jest spalone i zarośnięte mchem to jest super - dodaje Michał Piotrowski. - Jest to mega przygoda i przyzwyczaiłem się do tych naszych weekendowych wypraw, ale na Pomorzu kończą się już miejsca, których jeszcze nie widzieliśmy. Czas na ościenne województwa.

Dwutomowy przewodnik nie wyczerpuje jeszcze tematu opuszczonych miejsc na Pomorzu. Duet eksploratorów ma materiał na kolejny tom z opisem i zdjęciami około 100 miejsc, tych najtrudniejszych do odnalezienia i wymagających największego zaangażowania w “szperanie” w historycznych dokumentach. Jest duża szansa, że wkrótce się ukaże. 

 

Marcin Tymiński i Michał Piotrowski na cmentarzu w Warcinie
Marcin Tymiński i Michał Piotrowski na cmentarzu w Warcinie
Fot. Marcin Tymiński

 

Barwnych opowieści Michała Piotrowskiego i Marcina Tymińskiego wysłuchać będzie można 13 sierpnia (piątek), o godz. 17 w Filii Gdańskiej Wojewódzkiej i Miejskiej Biblioteki Publicznej w Gdańsku przy ul. Mariackiej 42 - wrażenia gwarantowane!

 

TV

Światowa stolica bursztynu