• Start
  • Wiadomości
  • Wyrwani za młodu. Na cmentarzu Łostowickim uczczono Światowy Dzień Sybiraka [RELACJA I ROZMOWA]

Wyrwani za młodu. Na cmentarzu Łostowickim uczczono Światowy Dzień Sybiraka [RELACJA I ROZMOWA]

W sobotnie przedpołudnie 17 września przy pomniku “Golgoty Wschodu” na Cmentarzu Łostowickim odbyły się uroczystości z okazji Światowego Dnia Sybiraka. Święto to tradycyjnie obchodzone jest w rocznicę napaści Związku Radzieckiego na Polskę w 1939 r.
17.09.2016
Więcej artykułów poświęconych Gdańskowi znajdziesz na stronie głównej gdansk.pl

17 września 2016 r. - Pomnik Golgoty Wschodu na Cmentarzu Łostowickim.

Członkowie gdańskiego oddziału Związku Sybiraków i Rodziny Katyńskiej w Gdańsku, ich potomkowie, kombatanci, przedstawiciele władz i wojska oraz młodzież szkolna spotkali się by wspólnie wspomnieć i modlić się za Polaków wywiezionych na Syberię, na północne rubieże (koło podbiegunowe) Rosji i do Kazachstanu, a także za żołnierzy polskich poległych w walce z radzieckim okupantem i zamordowanych w sowieckich więzieniach.

Uroczystość rozpoczęła się od odegrania hymnu państwowego RP przez orkiestrę Morskiego Oddziału Straży Granicznej. Następnie chór uczniów z Gimnazjum nr 3 w Gdańsku odśpiewał “Hymn Sybiracki”. Gośćmi uroczystości byli m.in. wojewoda pomorski Dariusz Drelich, Kazimierz Smoliński - sekretarz stanu w Ministerstwie Infrastruktury i Budownictwa, a także prezydent Gdańska Paweł Adamowicz.

- Gdy Armia Czerwona zajęła Kresy do niewoli trafiło dwieście tysięcy polskich żołnierzy, większość z nich zasiliła obozy niewolniczej pracy. Elita oficerska i cywilna została podstępnie zamordowana przez NKWD; zginęło przeszło dwadzieścia jeden tysięcy osób. Symbolem tego mordu jest Katyń - przypomniał zebranym Kordian Borejko prezes gdańskiego oddziału Związku Sybiraków. - Milion trzysta pięćdziesiąt tysięcy Polaków zostało deportowanych na Sybir i do Kazachstanu. My byliśmy wtedy dziećmi: nastolatkami, kilkulatkami, niemowlakami. Nocą brutalnie wyrwani ze snu, razem z przerażonymi rodzicami wtłoczeni do bydlęcych wagonów. Czekała nas nędza, głód, choroby, osierocenie, śmierć - mówił drżącym z przejęcia głosem. - Przywołuję w ten dzień i szczęśliwe chwile: łzy szczęścia z powrotu do Polski, gdzie wszędzie słychać wokół polską mowę i gdzie nakarmiono nas chlebem do syta. Dlatego dla nas sybiraków słowo “ojczyzna” i “Polska” znaczą do dziś tak wiele. Stoimy dziś w miejscu, które jest symbolem żalu i pamięci po tych, którzy zostali na tej nieludzkiej ziemi. Chcemy przekazywać prawdę i pamięć kolejnym pokoleniom. Patrząc na zebranych tu młodych ludzi żywię nadzieję, że Golgota Wschodu nigdy nie zniknie z serc i pamięci Polaków.

Kordian Borejko przemawia podczas uroczystości z okazji Światowego Dnia Sybiraka.

Modlitwę za zmarłych poprowadzili wspólnie ks. biskup Wiesław Szlachetka i kapelan gdańskiego oddziału Związku Sybiraków ks. kanonik Henryk Kilaczyński.

Następnie apel poległych połączony ze skróconą wersją apelu smoleńskiego odczytał płk. Piotr Piątkowski. Salwy honorowe oddała kompania honorowa z 49. Bazy Lotniczej w Pruszczu Gdańskim.

Na zakończenie gdańskiej części obchodów uczestnicy złożyli kwiaty i zapalili znicze pod pomnikiem Golgoty Wschodu. Druga część uroczystości odbyła się w Centrum Edukacji i Promocji Regionu w Szymbarku.

Irena Witort z gdańskiego oddziału Związku Sybiraków.

BIAŁO-CZERWONE GOŹDZIKI W WAGONIE RESTAURACYJNYM

Rozmowa z Ireną Witort, skarbniczką gdańskiego oddziału Związku Sybiraków, która w 1949 roku została wraz z rodziną zesłana w okolice Irkucka.

Izabela Biała: Dziś 17 września - jakie wspomnienia powracają do Pani tego dnia pod pomnikiem Golgoty Wschodu w Gdańsku?

Irena Witort: - Urodziłam się w czasie wojny, więc wojny nie pamiętam. Zostałam wywieziona na Syberię w 1949 roku jako siedmiolatka. Mieszkałam z rodzicami i starszym bratem w okolicach Kiejdan (terytorium dzisiejszej Litwy - red.). 25 marca 1949 roku przyszli po nas nad ranem, pamiętam że za oknami już świtało. Dali dwie godziny na spakowanie i pojechaliśmy do Irkucka.

Moja rodzina była zamożna - jak to się wtedy mówiło: kułacka. Pomimo tego, że tata musiał oddać część ziemi i domu dla pewnego Litwina, dla władzy radzieckiej nadal pozostawał kułakiem, a poza tym był Polakiem - więc trzeba było nas wysiedlić.

Jak wyglądała ta podróż?

- Jechaliśmy ponad dwa tygodnie. Nie pamiętam dokładnie ile dni, ale wiem że tego roku Wielkanoc była 17 kwietnia i spędzaliśmy ją już na Syberii. Jechaliśmy zamknięci w wagonach, w zaduchu, wody dostawaliśmy tyle co do picia. O myciu nie było mowy. Wszy nas jadły… No - “normalna”, tradycyjna podróż na Syberię.

W Irkucku przeładowali nas na samochody i rozwieźli w różnych kierunkach. Dojechaliśmy do państwowego ośrodka maszynowego, ok. 120 km od Irkucka.

Dlaczego akurat tam?

- Zawieziono nas tam, a nie do kołchozu, bo mama się nie przyznała, że są ziemianami - zapisała ojca w dokumentach jako robotnika ślusarza. A że w ośrodku maszynowym naprawiano traktory, kombajny i inne maszyny rolnicze, ślusarz był tam potrzebny. Taki ośrodek był o tyle lepszy od kołchozu, że rodzice co miesiąc otrzymywali jakieś wynagrodzenie w rublach, można było dzięki temu robić zakupy w sklepiku, albo zaopatrzyć się w kradzione zboże od traktorzysty - dzięki temu nie głodowaliśmy tak jak wielu Polaków. Oczywiście niedostatek był, nie można było wielu rzeczy kupić. Latem nie było butów, zimą nie zawsze można było dostać ciepłe walonki. Tak przetrwaliśmy do 1955 roku. Na wiosnę pocztą pantoflową dotarła do nas wiadomość, że można starać się o wyjazd do Polski. To było już po śmierci Stalina, od razu było łatwiej.

Jak wyglądały te starania?

- Rodzice i brat, który był już wówczas pełnoletni, złożyli dokumenty na wyjazd do Polski. Nie mieliśmy żadnych dokumentów potwierdzających naszą polskość, wszystkie nam zabrano. Kazano oddać nawet metryki urodzenia, czego mama na szczęście nie zrobiła (powiedziała, że nie ma) - gdyby nie to, to właściwie tak jakby nas w ogóle nie było przed wyjazdem, jakbyśmy nie istnieli.

Wobec braku dokumentów jedyną opcją potwierdzenie polskości (bo tylko Polakom wolno było wyjechać) było sprawdzenie deklaracji narodowości rodziców i brata w dokumentach z kilku spisów ludności z lat naszego pobytu na Syberii. Na szczęście rodzice zawsze pilnowali by wpisywano im narodowość polską.

Jesienią 1955 roku przyszła wspaniała wiadomość, że możemy się pakować i wracać do Polski. Tym razem dostaliśmy dwa tygodnie na spakowanie naszych “wielkich” nabytych dóbr. A Rosjanie mówili: “Wot kułaki, znowu trzeba ich rozkułaczyć”, bo tyle się dorobiliśmy. To była jesień, więc zabraliśmy na drogę ziemniaki. Do tego kilka rzeczy osobistych. Rodzice i brat dostali po 300 rubli żeby mieli z czego żyć po drodze, ja - 200.

Dobrze pamięta Pani podróż do Polski?

- Wracaliśmy pociągiem, tym razem wagonami w rodzaju naszych kuszetek. Dojechaliśmy do Medyki 9 grudnia 1955 roku. Radzieccy pogranicznicy sprawdzali nas bardzo dokładnie przed przekroczeniem granicy - czy aby ktoś jeszcze nie próbuje uciec razem z nami.

Kiedy weszli polscy funkcjonariusze był wielki płacz radości. Przywitali nas elegancko, przeładowaliśmy się do polskiego pociągu, w którym - wielka niespodzianka - był wagon restauracyjny, a w nim stolik przykryty białym obrusem. Na stole biało- czerwone goździki - najpiękniejsze kwiaty jakie znam, bo przez te siedem lat zimą żadnych kwiatów nie widziałam! A tutaj grudzień - i żywe kwiaty...

Zakwaterowano nas w Giżycku, a stamtąd przyjechaliśmy do Gdańska, bo tutaj była już mamy siostra z siostrzenicą i siostrzeńcem i ciotka mamy.

Czy wie Pani jak potoczyły się losy waszych polskich sąsiadów spod Kiejdan?

- Wszyscy zostali wtedy wywiezieni na Sybir. Pierwsi w 1948 roku, reszta tak jak my, rok później - mogę cytować nazwiska ludzi, którzy z nami pojechali. Do 1952 roku z okolic wywozili przede wszystkim Polaków: do Irkucka jak nas, pod Krasnojarsk albo do Kazachstanu. Z moich krewnych wywieziono pięć niezależnych rodzin.

Mówię dziś, że moi rodzice popełnili dwa przestępstwa. Po pierwsze byli Polakami, po drugie byli zamożni. Powinni byli przehulać to może byłoby inaczej… Może byśmy zostali pod Kiejdanami, ale nie znaczy wcale że byłoby lepiej - tyle że nie na Syberii.

Ludzie, którzy byli deportowani w latach czterech masowych zsyłek między rokiem 1940 a 41, byli wywożeni w strasznych warunkach, na wyniszczenie. Nas, te kilka lat później wywożono już tylko po to, by zmienić strukturę społeczeństwa. Mojej rodzinie udało się jakoś przetrwać jeszcze wojnę w rodzinnych stronach. Rodzice zresztą pomagali w tym czasie wielu ludziom, bo mieli takie możliwości.

Trzeba pamiętać, że po agresji radzieckiej Polacy z Kresów przyjmowali różne wersje przyszłości i dlatego nie wyjeżdżali sami do Polski - liczyli na to, że Rosjanie prędko odejdą z powrotem i będzie jak dawniej. Zwlekali tak jak my, bo tu mieli soj ukochane miejsca, swoją rodzinę, przyjaciół, znajomych. Ale w końcu przyjechaliśmy do Polski naokoło - bliżej nam było przez Syberię...

Jak odnalazła się Pani jako dziecko w Gdańsku? W szkole na przykład?

- Naukę rozpoczęłam jako sześciolatka w szkole litewskiej - to było trudne, bo nie znałam litewskiego. Później skończyłam sześć klas szkoły podstawowej w języku rosyjskim. A resztę już w Gdańsku. Jestem absolwentką Szkoły Podstawowej nr 10 na Oruni. Pamiętam, że w siódmej klasie był egzamin i nauczycielka kazała mi wyrecytować “Odę do młodości”. Nie znałam tego wiersza - “ i ty chcesz iść do szkoły średniej” - pytała oburzona. Ale poradziłam sobie: zdałam maturę w III Liceum Ogólnokształcącym, później ukończyłam fizykę na Politechnice Gdańskiej, wykładałam na macierzystej uczelni. Od lat jestem już na emeryturze.

Mieszka Pani w Gdańsku. Czy to tutaj jest Pani dom i miejsce na Ziemi? Czy wciąż pod Kiejdanami?

- Nie, nie, zostałam stamtąd wyrwana i nie ciągnie mnie tam. Byłam parę razy - mieszka tam jeszcze kilku krewnych z dalszej rodziny. Z naszego domu nie zostało nic. Jestem tutaj, tu jest mój dom. Korzenie zostały zerwane - inaczej się wyjeżdża kiedy chce się wyjechać, a inaczej kiedy jest się zmuszonym. Mama nie pojechała tam nigdy, tata był raz. Trauma była dla nich tak duża, że widocznie nie chcieli wracać, nawet zobaczyć.

Co dla Pani znaczy przynależność do Związku Sybiraków. Co dla Pani znaczy ten dzień - 17września?

- Wracają wspomnienia, które towarzyszyły mi przez całe życie. Wszystko przeżywam od nowa, a ponieważ jesteśmy wszyscy razem sybirakami - prawie jak rodzina, dlatego się spotykamy. Zawsze bierzemy udział w obchodach Światowego Dnia Sybiraka. Nie ma tylko tych, którym już wiek i kondycja nie pozwala, ale ci którzy mogą przychodzą na te uroczystości. No i chyba dopóki będziemy mogli to będziemy przychodzić. Poza tym myślimy, że świat może się trochę zmieni i nie będzie już takich okrutnych zdarzeń, chociaż póki nauka idzie raczej w las…

Ilu Was, sybiraków, jest obecnie w Gdańsku?

- Trudno dokładnie ustalić. Kiedy zakładaliśmy Związek Sybiraków, jeszcze na terenie dawnego województwa gdańskiego, było w nim 2,5 tysiąca osób. W tej chwili składki płaci ok. 600, ale liczymy, że jeszcze około tysiąca żyje, chociaż niestety odchodzi nas coraz więcej, bo jak mówię - jesteśmy młodzi duchem, ale nie wiekiem.

TV

Gdański zegar spełnia życzenia?