• Start
  • Wiadomości
  • “W domu wroga”. Nowa książka Barbary Szczepuły - podróż przez gdańskie losy i tożsamości 

“W domu wroga”. Nowa książka Barbary Szczepuły - podróż przez gdańskie losy i tożsamości 

Ciekawy, niebanalny prezent pod choinkę? Warto zastanowić się nad książkowym wydaniem reportaży Barbary Szczepuły “W domu wroga”. Ktoś, kto kocha Gdańsk i Pomorze na pewno nie będzie rozczarowany. Takie historie mówią coś ważnego o trwaniu tej ziemi, która jest naszą małą ojczyzną, i na długo zostają w głowie.
04.12.2020
Więcej artykułów poświęconych Gdańskowi znajdziesz na stronie głównej gdansk.pl
Okładka nowego zbioru reportaży Barbary Szczepuły. Książka ukazała się dzięki staraniom sopockiego wydawnictwa Arche
Okładka nowego zbioru reportaży Barbary Szczepuły. Książka ukazała się dzięki staraniom sopockiego wydawnictwa Arche
www.gdansk.pl

 

Barbary Szczepuły nie trzeba przedstawiać. To mocne nazwisko wśród pomorskich dziennikarzy, znane przede wszystkim z łamów “Dziennika Bałtyckiego” i siedmiu książek opisujących pomorskie losy. “W domu wroga” jest kolejną pozycją w dorobku autorki, obok najbardziej znanego chyba “Dziadka w Wehrmachcie”. 

Co daje ta książka czytelnikowi? Przede wszystkim prawdziwe opowieści, ubrane w literaturę - literaturę faktu. Rzeczywistość na ogół przerasta fikcję - trzeba tylko chcieć i umieć to zauważyć. Barbara Szczepuła stworzyła z takich zwykłych, a zarazem niezwykłych, opowieści swój znak firmowy. 

Reportaży jest 31. Mówią o ludziach w zderzeniu z historią, która pod wpływem nieposkromionej ambicji dyktatorów potrafi być jak pożar, trawiący wszystko. Gdy ogień przeminie, pozostają zgliszcza, na których trzeba się jakoś urządzić. Zwykle nie jest to proste, i nie zawsze możliwe.

Najpierw znajdujemy ładny portret rodziców autorki - dwojga ludzi, których powojenne realia zaniosły do Gdańska. Jak miliony Polaków musieli się przestawić z “koncepcji jagiellońskiej na piastowską”. Matka była z Tarnopola, ojciec - z Sambora; ich strony rodzinne zostały na Ukrainie. Nowy dom znaleźli w Gdańsku, wkrótce po tym, jak miasto przestało nazywać się Danzig. Ich małe córki, zasłuchane w wieczorne opowieści ojca o bohaterach starogreckiej, budziły się czasem po nocach - z niepokojem patrząc na poniemiecką szafę, za którą ich wyobraźnia ukrywała harpie: złośliwe i okrutne ptaszyska z kobiecymi głowami, które porywały dzieci.

Koszmar? Nie większy, niż koszmary, jakimi zostały naznaczone losy pokolenia dziadków i rodziców. O tym właśnie pisze Barbara Szczepuła. 

Te teksty pozwalają czytelnikowi na podróże w czasie i przestrzeni. Jest luty 1945 roku, jedziemy z Marianem Pelczarem z Krakowa, przez zrujnowaną Warszawę, by w Gdańsku uratować, co się da ze zgromadzonego przez stulecia miejskiego księgozbioru. Poznajemy losy rodziny Walthera Hannemanna, rocznik 1926 - który nosi takie samo nazwisko, jak lekarz z powieści Stefana Chwina i chodził w Danzig tymi samymi ulicami, ale na tym podobieństwa się kończą. Z innego reportażu dowiadujemy się o wojennej zbrodni na Lubelszczyźnie. Gdzie po czymś takim wdowa i dzieci po zabitym ojcu mają zbudować nowe życie? Gdzieś daleko, na przykład w Gdańsku.

W innym reportażu dwaj chłopcy wrzucają do ogniska jakiś niewybuch, dochodzi do tragedii. Tyle cierpienia, któremu przecież nie sposób nadać sens. A jednak - i autorka opowiada o tym, co stało się sensem.

 

Barbara Szczepuła z mężem Markiem Ponikowskim, podczas gdańskich obchodów 40-lecia Sierpnia
Barbara Szczepuła z mężem Markiem Ponikowskim, podczas gdańskich obchodów 40-lecia Sierpnia
Jerzy Pinkas/www.gdansk.pl

 

Dziesiątki opowieści, które sięgają od czasów przedwojennych i wojnę, przez lata PRL, aż do naszej współczesności. Setki losów - polskich, niemieckich, rosyjskich, a czasem nawet nie wiadomo jakich. I chyba właśnie o to chodzi, bo przecież powinno nam wystarczyć, że po prostu ludzkich. 

Barbara Szczepuła tak zwraca się do swoich czytelników: "Przez lata słuchałam opowieści kobiet i mężczyzn, którzy po wojnie osiedlili się w Gdańsku. Jednych rzucił tu los, inni sami wybrali to miejsce nad zimnym morzem. Można nazwać ich pionierami: odbudowywali zniszczony Gdańsk, otwierali szkoły, tworzyli wyższe uczelnie, teatry, kluby sportowe, budowali gospodarkę, redagowali gazety, w tym "Dziennik Bałtycki", w którym w ostatnich latach ukazywały się moje reportaże. Miasto pokochali i uznali za swoje. Tu rodziły się ich dzieci i wnuki. Ci, którzy przybyli z Kaszub, ze wschodnich Kresów II Rzeczpospolitej, z Warszawy, z Wielkopolski czy innych stron kraju, tworzyli wspólnie z gdańskimi Polakami specyficzny klimat miasta, ów genius loci, który w Sierpniu'80 zaowocował powstaniem wielkiego ruchu Solidarności, a potem - wyjątkowej gdańskiej społeczności".

Nie będę ukrywał, że po lekturze mam osobisty stosunek do tej książki. Wszystko mi się w niej podoba, także to, że ukazała się staraniem kameralnego wydawnictwa “Arche” w Sopocie, którym kieruje Marek Tokarczyk. Są też inne dodatkowe powody. Opowieść o życiu i zabójstwie prezydenta Adamowicza, którego tak wiele gdańszczanek i gdańszczan znało osobiście i którego tragedia tak boleśnie dotyka naszych osobistych losów. Z "W domu wroga" dowiedziałem się, że mieszkanie w domu przy Traugutta, w którym kiedyś bywałem, należało do Hannemannów i było świadkiem tragedii tej rodziny. W trakcie lektury innych reportaży znalazłem losy podobne do losów ludzi, których w dzieciństwie dane było mi poznać, ale przecież nie zrozumieć. I teraz, dzięki lekturze, pewnie rozumiem ciut więcej.

 

TV

Po Wielkanocy zacznie jeździć autobus na wodór