• Start
  • Wiadomości
  • “Thaïs” w Operze Bałtyckiej. "To opowieść o miłości, która zapewnia nieprzemijalność"

“Thaïs” w Operze Bałtyckiej. "To opowieść o miłości, która zapewnia nieprzemijalność"

“Thaïs” opowiada historię pięknej kurtyzany, którą chce nawrócić młody mnich, Atanael. Kiedy mu się udaje, odkrywa, że nie o nawrócenie, a o miłość mu chodziło. Ale na to jest już za późno… XIX wieczną operę do muzyki Jules’a Masseneta i libretta Louisa Gallet'a wyreżyseruje Romuald Wicza-Pokojski. Premiera 2 marca 2019 roku.
28.02.2019
Więcej artykułów poświęconych Gdańskowi znajdziesz na stronie głównej gdansk.pl
Marcin Bronikowski (Atanael), Katarzyna Wietrzny (Thais) i Romuald Wicza-Pokojski (reżyseria i inscenizacja). Ostatnia wskazówki przed premierą
Marcin Bronikowski (Atanael), Katarzyna Wietrzny (Thais) i Romuald Wicza-Pokojski (reżyseria i inscenizacja). Ostatnia wskazówki przed premierą
Krzysztof Mystkowski/KFP


Anna Umięcka: Po “Kandydzie” który szukał sensu życia, przyszedł czas na pytania o sens miłości. “Thais” to jej pochwała?

Romuald Wicza- Pokojski: To opowieść o miłości, która zapewnia nieprzemijalność. W sztuce pokazane są dwie drogi życiowe: ascezy - jako drogi do wieczności i oraz droga miłości. Nie ukrywam, że ja stoję po stronie miłości.


Czyli mamy tu opozycję pomiędzy miłością cielesną a duchową?

- W dużej mierze. W okresie fin de siècle, w którym powstawała opera “Thaïs” , temat dotyczący cielesności, skupiony na przemijaniu, przemijalności był bardzo żywy. Na pewno pobrzmiewa w książce “Tais” Anatole’a France’a i jest też w libretcie [od red.: napisanym na podstawie tej powieści przez Louisa Gallet’a]. Jednak dzisiaj rozmowa o cielesności wydała mi się nie do końca interesująca. Ciekawszy wydawał mi się aspekt duchowości - czy ma się ona przejawiać tylko w zanegowaniu życia doczesnego, czy może to miłość jest apoteozą drogi duchowej? Staramy się, by to mocno wybrzmiało.

Bohaterowie, których spotykamy w sztuce, pochodzą z Aleksandrii. Część z nich, żeby nie przeminąć, postanawia oddać się ascezie na pustyni negując życie doczesne, życie sybarytów z Aleksandrii. Co ciekawe, historycznie Thais - jako postać - żyła znacznie wcześniej niż toczy się akcja opery - czyli w 4 w n.e. Zastanawiałem się, skąd to przeniesienie - czy to przypadek, czy artystyczna wizja?

R. Wicza-Pokojski: - Czuliśmy z Izą [Sokołowską-Boulton] wielką potrzebę, żeby ten świat cały czas się przenikał i to jest rola dla naszych tancerzy
R. Wicza-Pokojski: - Czuliśmy z Izą [Sokołowską-Boulton] wielką potrzebę, żeby ten świat cały czas się przenikał i to jest rola dla naszych tancerzy
Anna Rezulak / KFP


A może Thais tylko symbolizuje pewien rodzaj kobiecości?

- Wpadłem na inny trop. Uznaje się, że Biblioteka Aleksandryjska została spalona w IV wieku, ten fakt jest symbolem upadającej cywilizacji. Cywilizacji, która została zanegowana.


To skojarzenie ze współczesnością?

- Kiedy myślę o Aleppo, o Damaszku - te symbole rozkwitu kolejnych cywilizacji upadają na naszych oczach. U Masseneta  w “Thais” też tak jest - obserwujemy potęgę miłości jako drogi do nieprzemijania na tle upadku cywilizacji. Dzieło skonstruowane jest na zasadzie lustra - cały czas ktoś w kimś się odbija, sytuacja odbija się w innej sytuacji, Atanael - główny bohater opery, wyrusza w pełnym przekonaniu co do obranej przez siebie drogi ascezy. Thais również jest pewna swego, mówi “moją boginią jest Wenus”, ale już w trzecim akcie ich przekonania zmieniają się.

Pierwszy akt przedstawia kontekst sztuki, drugi zaczyna się arią przez lustrem - Thais patrząc na siebie widzi upływający czas i zadaje pytanie Wenus: “dlaczego mi to robisz?”. Zastanawia się - “jaka może być droga, żeby nie przeminąć, skoro nie jest nią uroda”. Natomiast Atanael dopiero w trzecim akcie, kiedy oboje z Thais znajdą się w oazie, widzi co zrobił i uświadamia sobie, że po prostu ją kocha. To tworzy niesamowitą dramaturgię. Libretto Louisa Gallet'a i muzyka Jules’a Masseneta są niebywale precyzyjne.

Katarzyna Wietrzny [Thais] podczas pracy nad rolą. Na zdj. z Michałem Krężlewskim, asystentem kierownika muzycznego
Katarzyna Wietrzny [Thais] podczas pracy nad rolą. Na zdj. z Michałem Krężlewskim, asystentem kierownika muzycznego
Krzysztof Mystkowski/KFP


Massenet był popularny za życia. Po śmierci zanegowano jego dorobek jako niemodny, staroświecki...

- Ale echa twórczości Masseneta jednak słychać w twórczości późniejszych kompozytorów, na przykład u Szymanowskiego. Libretto też napisane jest prozą. To była pierwsza taka próba, miała wpływ na późniejsze dzieła operowe.


O “Thais” zapomniano jednak na długie lata. W Polsce nie pojawiła się od lat na scenie. Dlaczego?

- W Polsce w okresie powojennym się nie pojawiła wcale. Nie wiem dlaczego. Może miały na to wpływ czasy? Nie było atmosfery, by mówić o duchowości. “Thais” powstała pod koniec XIX wieku, kiedy w sztuce i w kulturze zaczynały się dziać interesujące rzeczy, trwała rewolucja przemysłowa, a ta opera jest trochę jakby z romantyzmu. Kiedy zaczęliśmy nad nią pracować, wszyscy artyści i współpracownicy się zachwycili: “jakie to piękne!”. Podjęliśmy wyzwanie jakim jest wystawienia tej opery, wspólnie z José Maria Florêncio, będącym moim muzycznym przewodnikiem – i mamy nadzieję, że przyniesie to niezwykłe artystyczne efekty.

Katarzyna Wietrzny (Thais) i Marcin Bronikowski (Atanael) z reżyserem (Romuald Wicza-Pokojski)
Katarzyna Wietrzny (Thais) i Marcin Bronikowski (Atanael) z reżyserem (Romuald Wicza-Pokojski)
Anna Rezulak / KFP


Czy to trudna opera dla realizatorów?

- Massenet jest krwistym klasykiem, a “Thais” jest kompozytorskim majstersztykiem. To precyzyjnie utkane dzieło, z precyzyjnymi wskazaniami odkompozytorskimi. To mi bardzo pomaga. Jestem tak dobrze prowadzony, że muszę tylko uważać, żeby nie robić niczego wbrew. Dla muzyków to materiał wdzięczny, ale z kilkoma górkami do pokonania. Mamy do czynienia z kompozytorem bardzo precyzyjnym i świadomym - i takich umiejętności wymaga się też od artystów. Zapisana pauza jest więcej niż tylko oddechem.

To pierwsza reżyseria operowa w pana dorobku. Jakie wrażenia?

- Opera to duża machina, wiele osób jest zaangażowanych. To jest tak skomplikowana materia, że wszyscy muszą być doskonale przygotowani. Poszczególne elementy przepracowuje się więc dużo wcześniej i to powoduje, że same próby mogą trwać, jak teraz,  tylko miesiąc.

Jestem też otoczony dużą opieką. Bardzo mi pomaga moja asystentka Magdalena Szlawska. Lubię nowe bodźce, więc decyduję się czasem na to, by praca była okazją do poznania kogoś. Dlatego zaprosiłem, mocnym krokiem wstępującą w świat opery scenografkę, Alicję Kokosińską, od której otrzymuję ogromną pomoc i poczucie bezpieczeństwa. Poprosiłem też Izabelę Sokołowską-Boulton o choreograficzną oprawę dzieła. Czułem, że opera napisana jest na zasadzie lustra, więc będę potrzebował pewnych odbić, równowagi, ale też subtelności, którą może wnieść choreografka - kobieta. I właśnie to wszystko od niej dostaję. Nie sposób tu również nie wspomnieć o obsadzie “Thais” - tych wyborów dokonał maestro - soliści, którzy niosą treści opery, emocje - robią to w sposób niespotykany. Są wyjątkowi. Bez ich wrażliwości nie byłoby tego spektaklu.

Marcelina Beucher to jedna z solistek śpiewających w spektaklu partie Thais
Marcelina Beucher to jedna z solistek śpiewających w spektaklu partie Thais
Krzysztof Mystkowski/KFP


Czy zobaczymy na scenie balet?

- Tak, sam Messenet przewidział solidny fragment w II akcie tylko dla baletu. To forma spektaklu w spektaklu - składają się na to aż trzy muzyczne fragmenty, a sceny opowiadają o tym, że Aleksandryjczycy oglądają widowisko baletowe. Ale z Izą czuliśmy wielką potrzebę, żeby ten świat cały czas się przenikał i to jest rola dla naszych tancerzy. Stają się wszechobecni - są duchami pustyni, pomnikami… jako ludzie w drodze do wieczności przenikają się z naszymi bohaterami.


Napotkał pan jakieś trudności podczas pracy nad tym materiałem?

- Trudności często wynikają z zaskoczenia, a mam wrażenie, że tych udało się uniknąć. Czuję, że moja dotychczasowa praca artystyczna była przygotowaniem do tego momentu. Trudności wynikają też z ograniczeń jakie niesie dzieło operowe, ale każde ograniczenie traktuję jako wyzwanie. Poruszamy się w bardzo określonej konwencji, ale wystarczy ją uszanować, by można było szaleć do woli.

WIĘCEJ:
"Kandyd" w Operze Bałtyckiej. Niech żyje życie i... dobry gust reżyserki. RECENZJA

Energia i zachwyt w Operze Bałtyckiej, czyli “Kandyd” Leonarda Bernstein’a. Rozmowa z reżyserką dzieła

TV

Po Wielkanocy zacznie jeździć autobus na wodór