• Start
  • Wiadomości
  • Syn o ojcu lwowiaku: - Miałem wrażenie jakbyśmy byli od pokoleń z Gdańska [ROZMOWA]

Syn o ojcu lwowiaku: - Miałem wrażenie jakbyśmy byli od pokoleń z Gdańska [ROZMOWA]

Prof. Zbigniew Jan Nowak - wieloletni dyrektor Biblioteki Gdańskiej PAN, jest jednym z 14 bohaterów nowej wystawy w Domu Uphagena opowiadającej osobiste historie gdańskich Kresowian. O tym, jak bardzo “kresowy” był profesor, który poświęcił swoje życie naukowe historii Pomorza i Gdańska, rozmawiamy z jego synem - Jerzym Nowakiem.
15.01.2017
Więcej artykułów poświęconych Gdańskowi znajdziesz na stronie głównej gdansk.pl

Prof. Zbigniew Jan Nowak w swojej Bibliotece Gdańskiej PAN - przepracował w niej ponad 40 lat, w latach 1981 - 1997 był jej dyrektorem. Tu już na emeryturze, w wieku ok. 80 lat

Jak to się stało, że pański ojciec - Zbigniew Nowak trafił właśnie do Gdańska?

Jerzy Nowak: - Główną przyczyną był przypuszczalnie nakaz pracy mojej mamy. Ukończyła studia w Krakowie i, tak jak to w tamtych czasach bywało - dostała skierowanie do pracy - w Gdańsku. Tata przyjechał tutaj do niej, to były wczesne lata pięćdziesiąte. Można więc powiedzieć, że był to przypadek.


Droga do Gdańska dla lwowiaka urodzonego w 1928 roku, nie była taka prosta...

- Rodzina ojca została wysiedlona z Mostów Wielkich pod Lwowem w 1940 roku. Była to druga seria wysiedleń Polaków - objęła głównie rodziny wojskowych. Dziadek był oficerem policji i w tym czasie już go w Polsce nie było - po 17 września 1939 r. został internowanym w Rumunii, dokąd trafił jako członek eskorty przewożącej waluty i złoto z lwowskich banków do Londynu.

Babcia, ojciec i jego młodszy brat zostali wywiezieni do Kazachstanu, gdzie przebywali do 1946 roku. Po repatriacji trafili w okolice Koszalina, do byłego majątku ziemskiego (nazywał się bodajże Łobezy), w którym powstało Państwowe Gospodarstwo Rolne.  Dziadek cudem ich tam odnalazł (prawdopodobnie z pośrednictwem Czerwonego Krzyża) i ściągnął w swoje rodzinne strony, do Krzeszowic pod Krakowem.

Mój ojciec był więc sybirakiem, zresztą działał w Gdańsku w Związku Sybiraków. Pochowany jest w kwaterze Sybiraków na Cmentarzu Łostowickim.


Jak poznali się pańscy rodzice?

- W czasie studiów w Krakowie. Mama studiowała na Wydziale Farmaceutycznym, nie pamiętam czy wydział ten należał jeszcze wówczas do Uniwersytetu Jagiellońskiego, czy już do Akademii Medycznej. Ojciec studiował filologię polską na Jagiellonce.


Kiedy dowiedział się Pan, że ojciec jest Kresowiakiem?

- Przez bardzo długi okres Kresy w mojej rodzinie właściwie nie istniały. Rozmawiałem z ojcem bardzo dużo i pamiętam, że od kiedy już świadomie zacząłem pojmować, głównym poruszanym w rozmowach tematem był Gdańsk, Pomorze i środowisko gdańskie.

Ojciec był historykiem Pomorza, badaczem literatury pomorskiej, habilitował się z historii drukarstwa na Pomorzu. To była jego wielka pasja. I muszę powiedzieć, że przede wszystkim wyedukował mnie w jej kierunku.

Gdy byłem w ogólniaku, wysłał mnie w wakacje do pracy z prof. Andrzejem Zbierskim. Wspólnie z archeologami miałem wtedy okazję kopać w podziemiach Ratusza Głównego Miasta i w okolicach kościoła św. Brygidy. Dzięki ojcu więc obecna była w moim życiu raczej tematyka pomorska i gdańska.

Ale Kresy? Być może było to związane z jego silną traumą, jeśli chodzi o przejścia sybirackie, ale nie było u nas specjalnie kultywacji ich historii, kutii na święta, tamtejszych tradycji. Owszem, wiedziałem że dziadek był oficerem policji przedwojennej, ale ojciec był przede wszystkim sercem, duszą i pracą naukowcem oddanym Pomorzu i Gdańskowi. W zasadzie miałem wrażenie, jakbyśmy byli od pokoleń stąd.


Czuł Pan, że przeszłość to nie jest dobry temat?

- To co wyczuwałem, a wtedy jeszcze - w szkole podstawowej - nie do końca rozumiałem, to jego duża niechęć do władzy ludowej. Ojciec przepracował ponad 40 lat w Bibliotece Gdańskiej PAN, a tego typu biblioteki miały tzw. “zbiory X”, czyli książki pochodzące z konfiskat granicznych, które nie były wciągane do katalogów. Dzięki temu zarówno wydawnictwa londyńskie, jak i Kultury Paryskiej były w domu cały czas obecne. Zawsze coś mi podsuwał: “to ciekawe, warto przeczytać”, bo kult książki był w naszym domu wielki. Zresztą pozostała po ojcu jeszcze w domu biblioteka, myślę że parę tysięcy tomów w mieszkaniu na Jasnej stoi…


Zbigniew Nowak podczas zjazdu wychowanków Domu Młodzieży w Krzeszowicach, rok 1968 lub 69. Pozuje na tle bajecznego Moskwicza własności jednego z kolegów

Jakie książki przeczytał Pan dzięki dostępowi do “zbiorów X”?

- Ojciec rozsądnie dawkował mi edukację polityczną. Herlinga-Grudzińskiego przeczytałem bardzo wcześnie, jak również dokumenty katyńskie wydane w Londynie. Kiedy szedłem do ogólniaka w roku 1972 tematyka Katynia, czy deportacji Polaków na Syberię były mi świetnie znane. Ale ojca w tych deportacjach jakoś nie umiejscawiałem.


A kiedy Pan umiejscowił?

- Ojciec otworzył Kresy przede mną dopiero po 1989 roku. Nagle wybuchły - od tego roku poczynając odbył kilkanaście wypraw w rodzinne strony. Dostał przecież nawet honorowe obywatelstwo Mostów Wielkich. To się wydaje może nic wielkiego, ale przyznanie Polakowi przez Ukraińców honorowego obywatelstwa miasta to już było w tym czasie rzeczą naprawdę niespotykaną. Wszystkie wyjazdy zostały zresztą opisane w jego książce, wydanej własnym sumptem.


Towarzyszył mu Pan w tych wyjazdach?

- Czuję teraz duży wewnętrzny żal, bo pojechałem z nim tylko raz… Okres jego wypraw pokrył się z czasem kiedy miałem już własną rodzinę, a wzorem rodziców, jestem w życie rodzinne mocno zaangażowany. Trudno mi sobie wyobrazić wakacje, których nie spędzałbym razem z dziećmi.

Ale ojciec zabrał tam z czasem również i moje dzieci, i dzieci siostry, i mamę (która wywodzi się z Małopolski). Nagle okazało się, że te Kresy to niesłychanie ważna część historii naszej rodziny. Chociaż przedtem za jego sprawą promieniowała na nas głównie historia Pomorza i Gdańska - temu poświęcił przecież całe swoje naukowe życie, na ten temat opublikował kilkaset artykułów i książek.


Dr Jerzy Nowak, fizyk z Gdańskiej Akademii Medycznej - syn badacza literatury pomorskiej prof. Zbigniewa Jana Nowaka

Żył w miejscu, w którym przyszło mu żyć i poświęcił mu się całkowicie?

- Właśnie tak. Pamiętam nasze niedzielne spacery po mieście. Zawsze była krótka pogadanka o historii Gdańska, chodzenie po kościołach i muzeach.

Wakacje mojego dzieciństwa zawsze spędzaliśmy w kraju. Ojciec był za każdym razem świetnie przygotowany. I czy wyjeżdżaliśmy na Mazury, czy w Beskidy - zawsze okazywało się, że naczytał się przed wyjazdem, i pełnił rolę naszego “Cicerone”.

Poznawał cały kraj, ale ciekawe że Kresów wtedy jeszcze w tym nie było... Nie wiem czy celowo, czy na jego postawie zaważyła może kwestia nie do końca pewnej sytuacji politycznej - to były w końcu czasy PRL. A może chciał uchronić swoje dzieci przed nieprzyjemnymi rozmowami na ten temat w szkole?


A wystawa w Muzeum Historycznym Miasta Gdańska? Jak Pan odebrał ten pomysł? Prof. Zbigniew Nowak zmarł w 2015 roku - czy trudno było Panu teraz przeglądać pamiątki po nim, czy to był dobry moment, okazja, żeby znów im się przyjrzeć?

- Ostatnie kilka lat życia ojciec poświęcił na przygotowanie i dopieszczenie swojego rodzaju pamiętników: zapisków obejmujących okres od urodzenia (od roku 1927) do narodzin pierwszej prawnuczki Marceli, sześć lat temu.

Jako historyk miał naukową metodykę pracy. W związku z tym można powiedzieć, że załatwił sprawę za nas. Materiały przekazane na wystawę to tylko ułamek tego, co przygotował w formie papierowej i cyfrowej w ramach pracy nad wspomnieniami, i prawie zdążył je ukończyć. Myślę, że wspólnie z moim synem i siostrą uda nam się to wydać w formie dwutomowej, może nawet jeszcze w tym roku.

Przyznam, że moja siostra była bardziej zaangażowana w przygotowywanie wystawy. Sam jestem ciekaw, jak został ujęty temat gdańskich Kresowian, w tym oczywiście - także mojego ojca.


Klucz doboru postaci jest jasny. “Wszystkich bohaterów ekspozycji można określić jako jednostki wybitne, które w znacznym stopniu współtworzyły obraz powojennego Gdańska” - czytamy w opisie wystawy.

- Pamiętam jedną z dłuższych dyskusji z ojcem, kiedy zeszliśmy na temat różnych diaspor światowych, między innymi na żydowską, czy łemkowsko-ukraińską w Polsce. A zaczęło się od mojego przeglądania życiorysów noblistów, wśród których jest nieproporcjonalnie duży udział laureatów narodowości żydowskiej. Ojciec powiedział wtedy, że kiedy człowiek zostanie oddzielony od korzeni i rzucony gdzieś w świat, dostaje niesłychanie duży bodziec do działalności intelektualnej i twórczej. Podał polskie przykłady: Mickiewicza, Chopina czy Mrożka, którzy największe dzieła stworzyli przecież na emigracji.

Może sam tak odczuwał - pozycja naukowa ojca była przecież bardzo wysoka. Może coś jest w tej jego teorii? Może też w takiej sytuacji odczuwa się wdzięczność dla ziemi, która przyjęła człowieka. I dlatego chce się coś dla niej zrobić?


Wystawę “Na Gdańsk zdecydowałem się od razu”
oglądać można w Domu Uphagena (ul. Długa 12) do 17 kwietnia.



TV

Uniwersytet WSB Merito ma nowy kampus