• Start
  • Wiadomości
  • Rodzice nie umieli ich pokochać, ona potrafiła. Niezwykła historia, zwykłej kobiety

Rodzice nie umieli ich pokochać, ona potrafiła. Niezwykła historia, zwykłej kobiety

Historia Marzeny Kowalskiej dowodzi, że o poświęceniu wciąż jeszcze wiemy niewiele. Kobieta o której jest ten tekst, nie nazywa swojego życia poświęceniem. Jej zdaniem to po prostu droga, którą wybrała. Na pytanie, czy jest szczęśliwa, bez wahania odpowiada, że tak. Może dlatego, że tam gdzie mowa o miłości, nie może być mowy o poświęceniu.
27.10.2016
Więcej artykułów poświęconych Gdańskowi znajdziesz na stronie głównej gdansk.pl

Marzena Kowalska: - Jestem po czterdziestce

Na pytanie, ile ma lat, Marzena Kowalska z zalotnym uśmiechem odpowiada, że jest po czterdziestce. Przyznaje, że życia towarzyskiego nie ma, ale wcale jej go nie brakuje. Chodzi spać o 1.00 w nocy, wstaje o 6.30 rano. Raz na trzy tygodnie odwiedza kosmetyczkę, która robi jej manicure. To czas tylko dla niej, wtedy się relaksuje i odpoczywa.
 

Sebastiana pierwszy raz wzięła na ręce, gdy miał 10 miesięcy

Jeden dzień, potrafi zmienić wszystko

Do 2008 roku jej życie płynęło zwyczajnie. Miała dwóch nastoletnich synów, pracowała jako opiekunka dziecięca. W celu odbycia praktyk i podwyższenia swoich kwalifikacji trafiła do domu dziecka przy ul. Abrahama w Gdańsku. To był ostatni dzień jej pobytu w placówce. Dzień, który jak się później okazało, odmienił życie wielu osób.

Tamtego dnia po raz pierwszy wzięła na ręce 10-cio miesięcznego Sebastiana. Jego biologicznym rodzicom zabrakło dla niego miłości, bo… był poważnie chory. U chłopca zdiagnozowano mózgowe porażenie dziecięce, padaczkę lekooporną, cytomegalię i wodogłowie wewnętrzne, z powodu którego wstawiono mu dootrzewną zastawkę Pudenza.

- Wzięłam go na ręce i coś się zadziało - wspomina Marzena Kowalska. - Nie umiem tego nazwać słowami. Początkowo nawet do głowy mi nie przyszło, żeby wziąć na siebie odpowiedzialność, jaką jest opieka nad tak bardzo chorym dzieckiem. Przez pierwszy rok odwiedzałam Sebastiana. Dużo chorował, często był w szpitalu. Kupiłam bilet miesięczny i codziennie po pracy jeździłam do Szpitala Wojewódzkiego, czasem tam nocowałam. Po kilku miesiącach zrozumiałam, że myślę o nim, jak o własnym dziecku.
 

Sebastian i jego nowa mama musieli nauczyć się siebie. Dzisiaj słowa nie są potrzebne, rozumieją się bez nich

Krzyk, który trzeba zrozumieć

Zapadła decyzja o adopcji chłopca. Jak to oznajmić rodzinie? Początki nie były łatwe. Gdy jej nastoletni synowie zobaczyli Sebastiana po raz pierwszy, byli przerażeni. Powykręcane kończyny, rurki wystające z ciała permanentnie podłączonego do różnych aparatur. Potrzebowali czasu, by lęk przed nieznanym minął. Dzisiaj traktują Sebastiana jak brata.

Okazało się, że opieka nad chorym dzieckiem, to duży wysiłek finansowy. Pani Marzena posłuchała więc porad i zamiast na adopcję, zdecydowała się zostać specjalistyczną rodziną zastępczą.

Sebastian miał dwa lata, gdy dom Marzeny stał się i jego domem. Pierwszy rok był trudny. Chłopiec źle sypiał, miał ataki padaczki, formą komunikacji był krzyk. Krzyk, który trzeba było rozpoznać, zrozumieć.

Sebastian i jego nowa mama musieli nauczyć się siebie. Dzisiaj słowa nie są potrzebne, rozumieją się bez nich. Sebastian od pięciu lat jest podopiecznym Hospicjum im. ks. Dutkiewicza. Dzięki wsparciu placówki, czas, który chłopiec musiałby spędzać w szpitalu, może spędzać w domu. Choć hospicjum pierwotnie kojarzyło się pani Marzenie źle, jednoznacznie, dzisiaj docenia pomoc, na którą może liczyć o każdej porze dnia i nocy.

W domu są także kot Nija oraz...
... dwa psy: Buli i...
... Triss

W domu są także kot Nija oraz dwa psy: buldog Buli i Triss


Ogromne serce dla dzieciaków

Pani Marzena zawsze miała duże serce dla dzieci. Gdy uczyła się w liceum, miała bliską koleżankę, wychowankę domu dziecka. Często ją odwiedzała. Tam przylgnął do niej kilkuletni chłopiec. Bardzo się z nim zżyła, błagała rodziców, by go zaadoptowali. Tak się nie stało. Do dzisiaj o nim myśli i czule go wspomina.

Kąciki zabaw dla dzieci to dziś norma w sklepach czy restauracjach. Wiele lat temu tak nie było. Marzena Kowalska przez rok prowadziła sklep z używaną odzieżą. Był to sklep, w którym pomyślała o przestrzeni dla najmłodszych. Gdy maluchy znikały z podwórka, rodzice wiedzieli, że siedzą w sklepie u pani Marzeny.

Zawsze lubiła dzieci, ale nigdy nie przypuszczała, że pod swoim dachem, będzie miała ich kilkoro. Mówi, że to wszystko przez Sebastiana. Od niego się zaczęło.
 

Pani Marzena opiekuje się czwórką dzieci. Oprócz Sebastiana są jeszcze Kacper, Janinka (na zdjęciu) i Antoś

Jedno, drugie, trzecie, czwarte

Po dwóch latach opieki nad Sebastianem, pani Marzena stwierdziła, że chciałaby zaopiekować się jeszcze jednym dzieckiem. Tak trafił do niej Kacper. Urodzony przedwcześnie, ważący 2 kg, zostawiony w szpitalu przez biologiczną matkę. Minęło wiele miesięcy, zanim okazało się, że chłopiec cierpi na płodowy zespół alkoholowy (FAS). Kacper ma dzisiaj 6 lat i wie, że nie jest biologicznym dzieckiem Marzeny. O tym na co choruje, dowiedział się niedawno.

- Kacper pytał mnie wiele razy, dlaczego jest nadpobudliwy, dlaczego bywa agresywny - opowiada Marzena Kowalska. - 9 września zabrałam go na Światowy Dzień Fas, który odbywał się w Gdańsku. To był dobry moment, żeby spróbować mu to wszystko wytłumaczyć. Gdy wrócił do domu, powiedział babci, że już wie, dlaczego czasem jest taki niedobry. Powiedział, że ta pani, która nosiła go w brzuchu, piła w ciąży piwo i to przez nią. Ale zaraz dodał, że będzie jadł lekarstwa, będzie chodził na terapię i wszystko będzie dobrze.

Po Kacprze pani Marzena zaopiekowała się Janinką i Antosiem. Dziewczynka także choruje na FAS. Choć ma dwa latka, jej wygląd i zachowanie wcale na to nie wskazują. Antoś na 1,5 roku i jako jedyne dziecko, jest zdrowy. Czeka na adopcję.
 

- Najboleśniejsze jest to, że ludzie czasem myślą, że to jest mój sposób na życie - mówi Marzena Kowalska

Cieszą słoneczne dni i drobne gesty

W opiece nad dziećmi pomagają rodzice pani Marzeny, 22-letni syn Kamil i były partner, biologiczny ojciec dorosłych już synów. Pani Marzena przyznaje, że doba bywa za krótka, bo opieka nad chorymi dziećmi wymaga wyjątkowo dobrej organizacji. Niedziela w ich domu nazywana jest dniem “wewnętrznym”. Wtedy pozwalają sobie na odrobinę lenistwa i siedzenie w piżamach do południa.

Pani Marzena nie żałuje drogi, którą wybrała. Jak sama przyznaje, dzięki temu więcej rozumie, więcej docenia. Cieszą ją słoneczne dni i drobne gesty. Bycie specjalistyczną rodziną zastępczą, stało się także jej pracą. Dostaje pensję i dodatki na dzieci.

- Najboleśniejsze jest to, że ludzie czasem myślą, że to jest mój sposób na życie - mówi Marzena Kowalska. - Nauczyłam się tym nie przejmować. Ja jestem zadowolona ze swojego życia i gdybym miała jeszcze raz podjąć te same decyzje, na pewno bym to zrobiła. Opieka nad chorymi dziećmi, to trudne zadanie. Jestem ciekawa, czy ci ludzie, którzy tak łatwo wydają osądy, chcieliby się za mną zamienić? Jeśli tak, to bardzo proszę, jest MOPR do którego można się zgłosić, można zrobić odpowiednie kursy, szkolenia i też stać się taką rodziną zastępczą, którą ja jestem.

Marzena Kowalska ma jedno marzenie. W lipcu 2017 roku kończy się umowa najmu mieszkania w którym teraz przebywa. Będzie starać się o przyznanie mieszkania od miasta. - Chciałabym, żeby pokój Sebastiana przypominał pokój chłopca, a nie szpitalną salę.


Przeczytaj o mamie Roberta, kobiecie, która 40 lat opiekuje się leżącym synem



TV

Czwarty mikrolas już rośnie - zobacz, jak powstawał na Oruni Górnej