• Start
  • Wiadomości
  • Małgorzata Fiebig - gdańszczanka gra na wieży w Utrechcie

Małgorzata Fiebig - gdańszczanka gra na wieży w Utrechcie

Ma wrodzoną skłonność do pionierskich działań. W 1999 roku Małgorzata Fiebig została pierwszym po 60 latach carillonistą miejskim w Gdańsku i pierwszą kobietą na tym stanowisku. 12 lat później jako pierwszy obcokrajowiec (i oczywiście - kobieta) otrzymała taką samą posadę w Utrechcie. Żadnemu muzykowi grającemu na dzwonach nie udało się też zebrać blisko dwóch milionów słuchaczy na Facebooku - jej owszem.
28.03.2016
Więcej artykułów poświęconych Gdańskowi znajdziesz na stronie głównej gdansk.pl

Małgorzata Fiebig na wieży kościoła św. Katarzyny. Pierwszą posadę wspomina z rozrzewnieniem.

Gdy w 1999 roku kończyła studia w klasie organów w Akademii Muzycznej w Gdańsku, po raz pierwszy w życiu usłyszała o carillonie. Dzwony na wieży kościoła św. Katarzyny właśnie w tym czasie stały się instrumentem koncertowym i potrzebowały muzyka, który potrafiłby na nich grać.

- Podczas studiów nikt nas o tym instrumencie nie uczył. Wiedziałam, że dzwony wydają dźwięki, gdy pociągnie się za sznur, ale że można na nich grać utwory? Jestem ciekawa nowych rzeczy więc zgłosiłam się na kurs gry na carillonie - opowiada Małgorzata Fiebig. - Nasz nauczyciel, Gert Oldenbeuving zagrał, podłoga na wieży zadrżała, a ja pomyślałam sobie: matko kochana, to bardzo ciężka robota, nie wiem czy dla kobiety.

Małgorzata w Katarzynie

A jednak jak najbardziej dla kobiety. Kurs był zarazem konkursem na stanowisko miejskiego carillonera w Gdańsku i wygrała go właśnie Małgorzata. W maju po raz pierwszy dotknęła klawiatury dzwonów, a w wakacje grała już cotygodniowe półgodzinne koncerty.

- Carillon od razu zdobył moje serce. Przekonała mnie jego moc. Niby gra się na wieży, nikt cię nie widzi, ale pół miasta słyszy. To niezwykłe doświadczenie - mówi carillonistka. - A poza tym to fascynujący instrument, bo z jednej strony ciężki, metalowy - te ogromne serca dzwonów, które trzeba poruszyć i wielka klawiatura. A z drugiej strony można wydobyć na nim najmniejsze niuanse, takie piękne dźwięki z siebie wydaje.

Podczas pracy wielokrotnie wyjeżdżała na krótkie kursy gry do Holenderskiej Szkoły Carillonowej w Amersfoort. Chciała zobaczyć jak uczą w kraju, w którym narodziły się “grające dzwony”. Ostatecznie postanowiła podjąć regularne studia w tej szkole i w 2004 r. wyjechała do Holandii.

Po prostu - musiałam

W ciągu trzech lat zdobyła dyplom magistra, a w 2011 roku stanęła do konkursu o stanowisko carillonisty w Utrechcie. To ważna i odpowiedzialna funkcja, ponieważ ten, kto ją piastuje, gra m.in. na najwyższej i najlepiej rozpoznawalnej wieży w Holandii - Domtoren (wieża katedry). Startując “w walce o najważniejszą wieżę” była już carillonistką miasta Nijmegen.

- Musiałam spróbować swoich sił w Utrechcie - po prostu. Mimo, że się bałam, bo ten instrument taki ważny i koncert taki trudny, ale ja lubię współzawodnictwo. Jest konkurs? To trzeba go wygrać, choć właściwie nie nastawiałam się na zwycięstwo - tłumaczy Małgorzata. - Zagrałam najlepiej z czwórki finalistów i dostałam pracę. Oczywiście, było to pewne ryzyko dla miasta. Bali się czy znam holenderski na tyle by podołać tej reprezentacyjnej funkcji, ale najwyraźniej w rozmowie kwalifikacyjnej przekonałam ich, że dam sobie radę.

Kiedy Arie Abbenes, poprzednik Małgorzaty, przekazywał jej oficjalnie klucze do katedralnej wieży, mieszkańcy Utrechtu tłumnie wzięli udział w uroczystości.

- Arie grał dla nich przez 26 lat i przeszedł na emeryturę, a po nim nastałam ja: obcokrajowiec i pierwsza kobieta w Domtoren. Na początku byłam więc pewną atrakcją dla mediów, wzbudziłam też poruszenie wśród słuchaczy mojego poprzednika - wspomina gdańszczanka. - “Czy ona będzie wiedziała jak zagrać nasze utwory?”, zastanawiali się.

Tradycyjnym zadaniem miejskiego carillonisty w Holandii jest koncertowanie podczas dni targowych (w Utrechcie w piątki i w soboty), a także podczas specjalnych okazji jak: Dzień Króla, Dzień Wyzwolenia czy Mikołajki, gra się wtedy określony repertuar.

Kiedy po pierwszym mikołajkowym koncercie Polki, podszedł do niej jeden ze słuchaczy i pochwalił mówiąc: “wszystko było w porządku, moje wnuczki śpiewały z tobą wszystkie piosenki” wiedziała już, że została zaakceptowana.

Słuchacze podkreślają, że gra w zupełnie innym stylu niż poprzedni muzyk. Wzbogaciła również utrechcki repertuar wieżowy o muzykę popularną.

- Mam wolną rękę, jeśli chodzi o dobór muzyki. Uważam, że jeśli grać będę godzinne koncerty pięknego Bacha, pięknego Mozarta czy pięknego Chopina, to dotrę tylko do małej grupy ludzi. Dlatego obok klasyków wykonuję również piosenki, które słyszę w radio - opowiada carillonistka. - Do młodych przemawia moja strategia, dostaję e-maile z podziękowaniami, komentarze na Twitterze. Grałam muzykę rockową i pop, grałam nawet “Gangnam style”. Większość dzwonów na wieży katedralnej odlanych zostało w 1664 roku - granie tak popularnej piosenki na takich starych dzwonach to po prostu żart.

Utrecht, rok 2011. Arie Abbenes przekazuje klucze Małgorzacie.


Gęsia skórka melomana

W styczniu 2016 r. Małgorzata zdecydowała się na zupełnie nietypowy koncert: “Tribute to David Bowie”, zagrała go w dzień po śmierci artysty, w Nijmegen.

- Nie jestem wielką fanką Davida Bowiego, ale przeczytałam informacje o wyjściu jego nowej płyty, a dwa dni później zmarł. Te wiadomości były zbyt blisko siebie, to był szok - wspomina gdańszczanka. - Czasem carillonerzy grają coś na szybko, jako komentarz do wydarzeń na świecie.

Jej komentarz usłyszało 1,7 mln użytkowników Facebooka. Jak do tego doszło? Po koncercie w Nijmegen do Małgorzaty zadzwonił dziennikarz z telewizji holenderskiej z pytaniem czy mogłaby zagrać jeszcze raz tego samego dnia dla nich, bo szykują na wieczór program o Bowiem i chętnie pokazaliby w nim jej interpretację muzyki angielskiego artysty. Pojechała więc do Utrechtu, żeby zagrać dla telewizji.

Przypadkowy przechodzień nagrał jej wersję “Space Oddity” i wrzucił na swój profil na Fb z komentarzem “Co za piękny hołd. Mam gęsią skórkę.” Nagranie błyskawicznie rozeszło się po internecie osiągając wspomnianą liczbę odsłon. Małgorzata postanowiła jeszcze raz zagrać godzinny “Tribute”, tym razem z Domtoren.

Stowarzyszenie miłośników carillonu z Utrechtu sfilmowało koncert, transmitowało go na żywo i umieściło na swoim kanale youtube, radio również nagrało występ.

Wyobrażenia Małgorzaty o graniu na wysokiej wieży z dala od publiczności, rozminęły się więc z rzeczywistością. Kamery w kabinie carillonu towarzyszą jej regularnie, podczas szczególnych koncertów.

- Trzeba się przyzwyczaić. Grając na tak ważnej wieży nie mogę się w niej zamknąć. Muszę promować mój instrument, pokazać jakie daje możliwości, wypowiadać się w mediach - mówi.

366 stopni do koncertu

Promowanie carillonu łączy się również ze spełnianiem życzeń publiczności. Miejski carillonista współpracuje np. z Uniwersytetem w Utrechcie, na którym działa wiele stowarzyszeń studenckich. Kiedy takie stowarzyszenie świętuje jubileusz, Małgorzata wsiada w samochód, jedzie z Amersfoort (gdzie mieszka) do Utrechtu i wdrapuje się na wieżę, żeby zagrać tylko jedną piosenkę: hymn organizacji studenckiej - bo taka jest tradycja.

Niedawno spełniła życzenie młodego człowieka, który postanowił oświadczyć się swojej wybrance na dachu kościoła w pobliżu katedralnej wieży, z towarzyszeniem pewnego holenderskiego utworu zagranego na carillonie.

- Wiem, że się zgodziła, bo chłopak przyszedł do mnie następnego dnia z bukietem kwiatów, żeby podziękować za pomoc - śmieje się gdańszczanka.

A jak wygląda codzienne życie carillonistki na najwyższej wieży w Holandii?

Najpierw są schody, po których wchodzi się bardzo wolno. Po pokonaniu 366 stopni trzeba przecież jeszcze zagrać godzinny koncert, lepiej więc nie mieć zadyszki. Małgorzata wdrapuje się na swój codzienny szczyt na pół godziny przed występem.

Czasami zacina deszcz i wieje mocny wiatr - a w drodze na górę trzeba przejść przez niezabudowane przestrzenie wieży. Kiedy mocno wieje, przewody idące od klawiszy do dzwonów drżą i wydają dźwięki.

W sezonie wiosenno-letnim gra nawet sześć koncertów w przeciągu czterech dni. Resztę poświęca na ćwiczenie (na mini-carillonie domowym, który brzmi jak cymbałki), opracowywanie repertuaru (codziennie inny!) i pracę administracyjną - odpowiada m.in. za program 10-dniowego festiwalu carillonowego w Utrechcie.

Nie ma zbyt dużo wolnego czasu, najchętniej zajmuje się swoim przydomowym ogródkiem i biega. Kilka razy do roku przyjeżdża do Gdańska żeby odpocząć. Święta Wielkanocne spędziła z rodzicami, w domku na Kaszubach. Ciągle też pamięta o wieży, na której zaczynała - kiedy jest w Gdańsku, chętnie odwiedza carillon w kościele św. Katarzyny. W wywiadach zawsze sławi imię miasta i kraju, z którego pochodzi.

- Teoretycznie mam pracę aż do emerytury, na którą trzeba odejść bez względu na kondycję - tłumaczy Małgorzata. - Nie wyobrażam sobie życia w Holandii na stare lata, ale dopóki mam pracę to na pewno tu zostanę, lepszej w moim zawodzie nigdzie nie dostanę.

Na wieży katedralnej w Utrechcie. - Lepszej pracy nie znajdę - mówi gdańszczanka.

W kabinie instrumentu na wieży w Utrechcie wisi tabliczka, na której są wypisane nazwiska wszystkich tutejszych carillonistów, począwszy od XVI wieku. Małgorzata znajduje się w tym zestawieniu pod numerem 21.

- Lubię patrzeć na tę tabliczkę - mówi. - To niesamowite uczucie być jedną z osób na tak wiekowej liście.

TV

Gdański zegar spełnia życzenia?