• Start
  • Wiadomości
  • Koci Gdańsk. Bezpłatna karma dla bezdomnych zwierząt trafiła do opiekunów

Koci Gdańsk. Bezpłatna karma dla bezdomnych zwierząt trafiła do opiekunów

Przez dwa dni (19 i 20 grudnia) Wydział Środowiska gdańskiego magistratu rozdaje opiekunom bezdomnych kotów 600 paczek dobrej jakości kociej karmy. Wykorzystaliśmy tę okazję, by poznać mieszkańców, którzy przez cały rok dbają o koty żyjące na wolności i przyjrzeć się miejskiemu programowi pomocy tym pięknym czworonogom.
19.12.2018
Więcej artykułów poświęconych Gdańskowi znajdziesz na stronie głównej gdansk.pl
Gdańscy `kociarze` tłumnie stawili się w siedzibie Wydziału Środowiska UMG ,by odebrać paczki z bezpłatną karmą dla kotów
Gdańscy `kociarze` tłumnie stawili się w siedzibie Wydziału Środowiska UMG ,by odebrać paczki z bezpłatną karmą dla kotów
Grzegorz Mehring/www.gdansk.pl


Miasto Gdańsk co roku przed Bożym Narodzeniem przygotowuje smaczne prezenty dla żyjących na wolności miejskich kotów. Karma dla zwierząt jest jednocześnie swego rodzaju prezentem dla gdańszczan, którzy przez cały rok regularnie pomagają bezdomnym czworonogom. Dwukilowa paczka dobrej jakości suchej karmy i drugie tyle karmy mokrej, które trafią do kocich miseczek, to zawsze jakaś ulga dla kieszeni opiekunów - zwłaszcza przed świętami.

Pierwszy dzień akcji rozdawania bezpłatnej karmy “Gdańsk pomaga kotom przetrwać zimę”, który odbył się w środę, 19 grudnia, w siedzibie Wydziału Środowiska UMG, teoretycznie trwać miał nawet sześć godzin. Jednak 300 paczek rozeszło się w ciągu niespełna godziny!


Marzena Krasińska z Fundacji Kotangens wydaje karmę dla kotów panu Dariuszowi
Marzena Krasińska z Fundacji Kotangens wydaje karmę dla kotów panu Dariuszowi
Grzegorz Mehring/www.gdansk.pl


Trzeba tym młodszym braciom pomagać

Wśród osób, które nie zwlekały z przybyciem po “koci prezent” był m.in. pan Dariusz z Suchanina: - Mój ogród sąsiaduje z działkami, z których co roku jakaś śliczna kotunia przychodzi sobie do nas do drewutni żeby się okocić. Później opiekuję się “dzieciakami” przez miesiąc czy półtorej. Młode dorastają i odchodzą, a ich mama już na zimę zostaje u nas w drewutni, trzeba ją dokarmiać - opowiada pan Dariusz. - Ucieszyłem się więc, że można tu dostać karmę, to przynajmniej trochę wsparcia dla mnie. Dlaczego pomagam? Bardzo lubię zwierzęta. Najgorsze jest to, że jestem uczuleniowcem, a i tak mam swojego domowego kota.

- Ja mam swoje cztery koty i bardzo chorego, wiekowego psa, który potrzebuje specjalnej karmy. Jedzenie kupuję hurtowo, bo jest taniej. Z kociej porcji zawsze coś nasypię bezdomnym kotom, czasem dostają też gotowane mięso. I dobrze, niech korzystają, jak głodne - dodaje pani Krystyna, również z Suchanina. - Zawsze miałam zwierzęta w domu i zawsze wspierałam bezdomne koty. To jest dla mnie oczywiste. Trzeba tym młodszym braciom pomagać, a ludzie marnują tyle jedzenia, albo przepalają pieniądze w papierosach. A gdyby tak każdy puszkę za dwa złote dla kotów kupił i wyłożył, chyba by krzywdy nikt nie miał, prawda?

W budynku Wydziału Środowiska pojawili się także pania Ala i pan Janusz, małżeństwo z Zaborni, które od 17 lat dokarmia bezdomne koty mieszkające przy plaży na Stogach.

- Pamiętamy o zwierzętach, bo je kochamy. Trzeba pomagać bezdomnym kotom. Jeździmy do nich co drugi dzień, wymieniamy się z panią Marysią, która mieszka na Stogach. Kotów jest tam zazwyczaj około dziesięciu. Kiedyś było 50, ale część wymarła, część poszła do domów, w zmniejszeniu populacji pomogła też sterylizacja kotek - mówi pani Ala.

- Ludzie podrzucają tam swoje koty, bardzo często właśnie zimą. Widzą kocie budki, widzą, że ktoś tu karmi zwierzęta. W zeszłym tygodniu w krzakach był wyrzucony kot, obok zostawiony jeszcze transporterek... - dodaje pan Janusz.


Od lewej: pan Janusz i pani Ala - karmią bezdomne koty na Stogach, mieszkają na Zaborni
Od lewej: pan Janusz i pani Ala - karmią bezdomne koty na Stogach, mieszkają na Zaborni
Grzegorz Mehring/www.gdansk.pl


Filozofia “zarządzania kotami”

Karmę wydawały wolontariuszki z Fundacji Kotangens. Wiele osób przy okazji opowiadało o nowych “kocich rodzinach”, przybłąkanych znajdach, małych kotkach, czy chorych zwierzętach w swojej okolicy. Pokazywali zdjęcia, podawali adresy, telefony kontaktowe, by pomóc wolontariuszkom trafić do potrzebujących pomocy zwierząt.

W Kotangensie działa 11 wolnotariuszy, obecnie pod ich opieką jest 380 kotów w domach tymczasowych (czyli w ich mieszkaniach). “Kotangensi” szukają dla nich stałych opiekunów. Zajmują się także leczeniem zwierząt i sterylizacją kotek (to jedyny sposób na ograniczenie populacji) zdobywając fundusze na swoją działalność m.in. w ramach budżetu obywatelskiego.

- Ja mam w domu 35 kotów i trzy pieski, ale te koty nie moje, tylko do adopcji - zaznacza wolontariuszka Marzena Krasińska. - W temacie bezdomnych kotów “siedzę” od dziesięciu lat. Ich sytuacja bardzo się w tym czasie zmieniła. Na Dolnym czy Głównym Mieście te dziesięć lat temu, każde podwórko pełne było zaniedbanych kotów. Teraz kolonie są nieliczne, opanowane, wysterlizowane, objęte opieką.

Marzena Krasińska zaznacza, że wciąż jednak jest dużo do zrobienia w kocim temacie, np. na działkach.

- Mieszkańcy informują nas na bieżąco o miejscach pobytu kotów. Także dziś dostaliśmy kilka takich meldunków - dodaje wolontariuszka. - Od lutego ruszą darmowe sterylizacje bezdomnych kotek. Pomagamy je odławiać, odwozić na zabiegi. Potrzeby są cały czas większe, niż dostępne środki, ale jest coraz lepiej, chociaż zawsze pojawiają się nowe, zwierzęta, często niestety wyrzucane z domów.


Monika Paczkowska z Fundacji Kotangens przekazywała gdańszczanom karmę w prezencie od Miasta
Monika Paczkowska z Fundacji Kotangens przekazywała gdańszczanom karmę w prezencie od Miasta
Grzegorz Mehring/www.gdansk.pl


Filozofia “zarządzania kotami” polega na tym, by żyły tam, gdzie ludzie ich chcą i gdzie o nie dbają. A jeśli nie - zwierzęta są przenoszone, żeby nikt im nie zrobił krzywdy.

Monika Paczkowska, również z Kotangensa: - Zwierzęta są w mieście potrzebne i będą tu żyły, dla nas to oczywiste, ale niektórym ludziom niestety nawet ptaki przeszkadzają. Nikt mnie nie zmusza do tego, żebym pomagała kotom i ja też nikogo do tej pomocy nie zmuszam, ale dlaczego niektórzy przeszkadzają tym, którzy pomagają - pyta wolontariuszka. - Osoby dokarmiające są często szykanowane przez sąsiadów, wyzywane, obrzucane różnymi rzeczami. Chodzą karmić koty o 4 rano, albo po godzinie 22, żeby nikt ich nie widział…


Kociary też mają facetów

Wolontariuszki obalają stereotyp “kociary” - starszej pani na emeryturze (choć przecież to wspaniałe, że i gdańskie seniorki mają serce dla bezdomnych kotów).

- Kiedyś miałyśmy wywiad z jedną z gdańskich dziennikarek. To było u Moniki w mieszkaniu, miała wtedy, jak zwykle, około 30 kotów - opowiada Monika Paczkowska. - Dom był czysty, my normalnie ubrane - młode kobiety. Widać było, że dziennikarka była trochę zdziwiona, spodziewała się innego wizerunku osoby ze stadem kotów w domu. A kiedy się dowiedziała, że mamy facetów, była po prostu zszokowana. A przecież to oczywiste, że oni też nam pomagają, akceptują naszą działalność.

Monika Paczkowska podkreśla, że także tacy “kociarze” jak ona mają życie rodzinne, ale kiedy dwa lata temu w pierwszy dzień świąt zadzwoniła do niej gdańszczanka z informacją, że ktoś wyrzucił na ulicę kotkę w zaawansowanej ciąży, musiała wstać od świątecznego stołu i ją przygarnąć.


Marcin Tryksza z Wydziału Środowiska UMG
Marcin Tryksza z Wydziału Środowiska UMG
Grzegorz Mehring/www.gdansk.pl


Domki były najlepszym rozwiązaniem

Tak jak trudno jest zliczyć, ile kotów wolno żyjących mieszka w Gdańsku - szacuje się, że około 10 tysięcy; tak samo trudno jest sprecyzować, ile osób systematycznie się nimi opiekuje. Od 2013 r. w Gdańsku funkcjonuje Karta Społecznego Opiekuna Bezdomnych Kotów, takie legitymacje ma już w naszym mieście blisko tysiąc osób. To na pewno nie wszyscy miejscy “kociarze”, ponieważ Karta przysługuje tym mieszkańcom, którzy mają pod swoim nadzorem przynajmniej jeden koci domek przekazany przez Miasto. Warunkiem postawienia takiej budki jest zgoda administratora terenu, na którym miałaby stanąć, a taką nie zawsze udaje się uzyskać. Od 2006 r. wydano już 1470 domków dla kotów: wodoszczelnych, “wielopokojowych”, wyściełanych słomą. Skąd ten pomysł?

- Od początku lat dwutysięcznych w Gdańsku rozpoczęła się masowa termomodernizacja budynków. Koty pozbawione zostały możliwości schronienia w piwnicach i nagle, tysiącami znalazły się na ulicach - opowiada Marcin Tryksza z Wydziału Środowiska UMG, który od początku zaangażowany jest w miejski program pomocy kotom (prywatnie właściciel jednego domowego kota). - Mieliśmy wtedy lawinę telefonów od mieszkańców, którzy nas o tym alarmowali. Przeprowadziliśmy serię spotkań z zarządcami terenu, z weterynarzami, z mieszkańcami i przedstawicielami powstających wówczas pierwszych “prokocich” organizacji.

Stanęło na tym, że najlepszą formą pomocy dla zwierząt będą domki. Miasto przekazywało i wciąż przekazuje gdańszczanom ok. 100 domków rocznie, do 30 na rok funduje także Schronisko dla Bezdomnych Zwierząt “Promyk”. Po kilkunastu latach część “kocich domostw” uległa zniszczeniu - producenci gwarantowali ich wodoodporność na 10 lat i faktycznie tyle wytrzymały. Obecnie w przestrzeni Gdańska jest tysiąc zasiedlonych przez koty domków. Opiekunowie muszą pamiętać, że budki mogą stać w wyznaczonych miejscach  - nie ma tu miejsca na samowolkę i sytuowanie ich w miejscach przyrodniczych, jak np. na nadmorskich wydmach.


Gdańskie kocie domki
Gdańskie kocie domki
Grzegorz Mehring/www.gdansk.pl


“Gdańskie domki” w Zakopanem

Kiedy w 2013 r. weszła w życie ustawa o ochronie zwierząt, nakładająca na samorządy obowiązek zapobiegania bezdomności zwierząt i opieki nad nimi, “gdańskie domki” poszły w Polskę i stoją dziś także m.in. w Szczecinie, Warszawie, Łodzi, Lublinie, Wrocławiu, Zakopanem, Bielsko-Białej…  

W ramach kociego programu Miasto funduje także rocznie tysiąc sterylizacji kotek.

- Kiedy zaczynaliśmy program opieki nad kotami, skupisk kocich było w Gdańsku bardzo dużo, a w każdym żyło po 40 - 50 zwierząt - wylicza Marcin Tryksza. - Teraz jest ich dużo mniej, a w grupie jest po kilka kotów. Program sterylizacji działa. Zależy nam, żeby te zwierzaki były w mieście, w małych zdrowych, populacjach, żeby to było pod kontrolą.

Marcin Tryksza zaznacza, że bez pomocy gdańszczan, dobra opieka nad wolno żyjącymi kotami nie byłaby możliwa.

- Mieszkańcy angażują się niesamowicie. Czasem ich historie naprawdę chwytają za serce. Szczególnie zapadła mi w pamięć grupa mocno już starszych osób, które latami, codziennie jeździły z Przymorza na Cmentarz Łostowicki, o szóstej rano i wieczorem, po to nakarmić tamtejsze koty - wspomina. - Ale zaangażowanie tylko seniorów to stereotyp. Znamy dobrze grono opiekunów kotów, jest wśród nich bardzo wielu młodych ludzi. Są profesorowie z politechniki i uniwersytetu medycznego, psychologowie i menedżerowie znanych gdańskich firm. Przekrój społeczny jest ogromny.

-Są gdańszczanie, którzy nie lubią kociarzy i są tacy, którzy kochają koty. Tym programem staramy się jednać ze sobą obie strony - podsumowuje Maciej Lorek, dyrektor Wydziału Środowiska UMG. - Dbając o koty i kontrolując ich populację chcemy doprowadzić do zgody. Duża grupa zaniedbanych zwierząt może budzić konflikty. Gdy jest jeden, czy kilka zdrowych kotów, konfliktu nie ma.

Widząc koty na wolności, trzeba pamiętać, że wciąż pełnią one swoją tradycyjną rolę - ograniczają liczbę gryzoni w mieście.


Oliwskie koty przy swoim domku, zima 2007 r.
Oliwskie koty przy swoim domku, zima 2007 r.
Wojciech Stóżyk/KFP




TV

Gdański zegar spełnia życzenia?