• Start
  • Wiadomości
  • Jacek Gralczyk: Nie bądź jak homo sovieticus, działaj pozarządowo!

Jacek Gralczyk: Nie bądź jak homo sovieticus, działaj pozarządowo!

- Jak już ci się nic nie chce, bo ty tylko zarabiasz pieniądze, a po pracy leżysz na kanapie i chcesz mieć święty spokój, to w imię tego, żebyś miał dobrze w życiu, weź wyjmij tę kartę bankową, i daj z konta 8-10 złotych miesięcznie na wybraną organizację pozarządową. Kup sobie prawo do leżenia przed telewizorem - apeluje Jacek Gralczyk, samorządowiec z Bełchatowa, aktywista, społecznik, wykładowca Collegium Civitas.
21.03.2016
Więcej artykułów poświęconych Gdańskowi znajdziesz na stronie głównej gdansk.pl

Jacek Gralczyk namawia, żeby czasem wstać z kanapy i zrobić coś dla dobra wspólnego. Czemu nie?!

Miasto Gdańsk przyznało w sobotę nagrody im. Lecha Bądkowskiego dla społeczników i organizacji pozarządowych. Gościem gali w I LO w Gdańsku był Jacek Gralczyk, samorządowiec z Bełchatowa (łódzkie), wykładowca warszawskiej uczelni Collegium Civitas, ekspert ds. organizacji pozarządowych. Animator kulturalny i społeczny, założyciel kilku organizacji pozarządowych, od 14 lat związany z Centrum Wspierania Aktywności Lokalnej (CAL), edukator Instytutu Edukacji Zaangażowanej im. Heleny Radlińskiej. Trener, członek Stowarzyszenia Trenerów Organizacji Pozarządowych STOP.


Sebastian Łupak: Dlaczego właściwie Polacy mieliby dawać swoje ciężko zarobione pieniądze na organizacje pozarządowe?

Jerzy Gralczyk: - Nie chodzi o to, żeby mieszkańcy Polski dawali pieniądze, tylko, żeby zakładali organizacje! W Holandii wszystkie szkoły są prowadzone przez organizacje pozarządowe, a państwo ogranicza się tam do certyfikowania tych szkół. A my, Polacy, dalej mamy w głowach wizję państwa, w którym wszystkie usługi są dostarczane przez instytucje państwa: dom kultury - samorządowy, ośrodek pomocy społecznej - samorządowy, szkoła - państwowa. Tymczasem za większość z tych rzeczy mogliby brać odpowiedzialność dobrze zorganizowani obywatele, którzy realizowaliby te działania przy aktywnym wsparciu państwa. Państwo w takim modelu dba o pewien standard tych usług, sprawdza te standardy, i jeśli są one dobrze spełnione, to wykłada pieniądze. To już się zresztą dzieje, na przykład w pomocy społecznej, gdzie świetlice socjoterapeutyczne i inne formy opieki dziennej, są prowadzone przez organizacje pozarządowe. To jest wysoko wyspecjalizowana, efektywna, ekspercka działalność!

Byłoby świetnie gdyby obywatele chcieli wspierać sektor pozarządowy. Ja bym wcale nie namawiał, żeby obywatel tylko płacił. Ja bym wolał, żeby coraz więcej obywateli uczestniczyło w życiu publicznym, a to oznacza zawiązywanie organizacji pozarządowych. Jeśli w Holandii czy Niemczech w sześciotysięcznym miasteczku zapytać, ilu jest członków organizacji pozarządowych, to pewnie padłaby liczba 9 tysięcy.

Jak to?!

- Bo w krajach o rozwiniętej demokracji, rozumianej jako przejmowanie odpowiedzialności za kraj, za otoczenie, ludzie należą średnio do 2-3 różnych form zorganizowania: to są organizacje rodziców, mieszkańców. W Polsce, w sześciotysięcznym miasteczku, do takich organizacji należy pewnie 500-600 osób. Mało kto się u nas organizuje w organizacje pozarządowe. Może ktoś jest w ochotniczej straży pożarnej i to jest jedyny jego wybór.  

Lepszy strażak niż nikt! Pewnie Polacy uznają, że jest wygodniej, jak państwo czy samorząd zrobi wszystko za nich. Po co właściwie się wysilać? Czy to nam coś da?

- Organizacja pozarządowa najprawdopodobniej zrobi różne rzeczy taniej i lepiej niż urząd. Nie chciałbym jednak, żeby “taniej” to był główny argument. Mnie interesuje “lepiej”! Na czym to “lepiej” jest oparte? Na prostej rzeczy: do organizacji pozarządowej ciągną ludzie, którym zależy! W Gdańsku są ludzie, którzy ze swojej osobistej pasji, z radości życia, zrobili sposób na życie, swój zawód. Oni żyją z tych projektów, realizują je. Nie ma urzędnika, który lepiej zadba o ścieżki rowerowe, niż gościu, który całe życie spędza na rowerze! Ale są tu też ludzie, którzy potrafili ze swojego nieszczęścia - bo mają na przykład ciężko chore dzieci - wykreować wartość zawodową. Jak ktoś się spotyka z rodzicem dziecka niepełnosprawnego, i potakując głową mówi: “ma pani trudną sytuację, rozumiem, rozumiem”, to nic nie rozumie! Tyle o sobie wiemy, na ile nas sprawdzono. Organizacja pozarządowa zrzeszająca rodziców, którzy wiedzą i którzy rozumieją, co to znaczy mieć ciężko chore dzieci, zawsze będzie skuteczna, bo oni to mają w doświadczeniu. Rekrutację do organizacji pozarządowej można zrobić tak: “zapraszamy wszystkich rodziców dzieci niepełnosprawnych”. Ale rekrutacji na stanowisko urzędnicze nie można zrobić, pisząc w ogłoszeniu: “przyjmę urzędnika, który jest rodzicem dziecka niepełnosprawnego”.

My w Polsce chcemy, żeby organizacje pozarządowe były podobne do urzędów, ale to nie działa. To jest inna kultura organizacyjna i jej siła wynika z tego unikatowego charakteru, i to trzeba pielęgnować. Siła urzędu polega na czym innym i jest znana od czasów Faraona, gdy pierwszy gościu stał z tabliczką przy piramidzie i zaznaczał na niej przeniesione bloki skalne. Administracja państwowa jest dobra w pewnych obszarach, ale w innych dużo lepsze są organizacje pozarządowe.

Można angażować się w różne rodzaje aktywności. Od pomagania chorym dzieciom, bezdomnym, czy uchodźcom - po kampanie rowerowe. Na zdjęciu: społecznik Władysław Ornowski dostarcza żywność do ośrodka Prometeusz dla samotnych matek.

Dlaczego nie jesteśmy pod tym względem podobni do Holendrów?! Minęło przecież 25 lat od upadku komuny...

- Żyjemy w dalszym ciągu w świecie tuż po homo sovieticus, człowieku radzieckim, z którego zdjęto myślenie o otoczeniu, pod warunkiem, że podpisze pakt zrzekający się jego czy jej osobistej wolności. Wciąż żyjemy w czasach post-niewolniczych. Psychika wciąż jest taka: “ja nie chcę tego słyszeć, nie chcę chodzić, nie chcę wiedzieć, nie chcę zabierać głosu, nic mnie to nie obchodzi. Ja mam mieć robotę, pensję i ciepłą wodę w kranie”. Ta roszczeniowość wynika z zaszłości kilku pokoleń wychowanych w systemie, który wykorzenił nas z brania odpowiedzialność za siebie.

Jak to zmienić?

- Początkiem każdej strategii rozwiązywania problemów społecznych jest zaangażowanie tych, których te problemy dotyczą. Strategia “ty mi powiedź gdzie cię swędzi, a ja cię tam podrapię” nie wystarczy! Jeśli obywatele mówią, w konsultacjach, co ich boli, a władza mówi: “to my to za was zrobimy”, to jest fundamentalnie nieskuteczne. Cały cywilizowany świat już wie, że do momentu, dopóki w różnych formach mieszkańcy się nie zaangażują, to jest skazane na porażkę. Kłopot w tym, że wobec zorganizowanego świata administracji i biznesu musi stanąć partner społeczny, który też jest zorganizowany. Organizacje pozarządowe, moim zdaniem, powinny być więc sformalizowane. Ruchy miejskie, squaty - to wszystko jest OK, ale obok tego muszą być zinstytucjonalizowane NGOs, które są realnym partnerem dla biznesu i władzy. Partnerem, nie przeciwnikiem! Bo ty masz konto i ja mam konto - ty mi przelejesz pieniądze na działalność, a ja ci wystawię dokument, że te pieniądze otrzymałem. Porażką tzw. trzeciego sektora [czyli sektora NGOs, po sektorze państwowym i prywatnym - red.] po 25 latach wolnej Polski jest to, że nie złamano schematu patrzenia na organizacje pozarządowe z perspektywy krótkich spodenek harcerskich. Ja to mówię jako wieloletni instruktor harcerski: przenoszenie harcerstwa na wszystkie organizacje pozarządowe jest ślepą uliczką. Nie wystarczy jedynie grupa napalonych, rozdygotanych społeczników, co to mają społeczne ADHD, co to wszędzie ich pełno, i wszędzie głowę zawracają, a na dodatek wszystko robią za darmo. Trzeba to robić w sposób profesjonalny, zorganizowany.

A jeśli jednak ktoś mimo wszystko nie chce, nie ma czasu, ani ochoty się organizować i działać dla dobra innych w NGO, jak może pomóc?

- Jak już ci się nic nie chce, bo ty tylko zarabiasz pieniądze, a po pracy leżysz na kanapie i chcesz mieć święty spokój, to w imię tego, żebyś miał dobrze w życiu, weź wyjmij tę kartę bankową, i daj z konta 8-10 złotych miesięcznie na wybraną organizację pozarządową. Kup sobie prawo do leżenia przed telewizorem. Ale pamiętaj, że bez trzeciego sektora, to wszystko musi się przewrócić. W nowoczesnym państwie nie ma innego wyjścia! Jedną z większych słabości Polski jest, niestety, słabość trzeciego sektora.

W Polsce, jak wiadomo, wszyscy znają się na piłce nożnej, skokach narciarskich i leczeniu chorób. Jesteśmy też, jak się dziś okazuje, ekspertami od urbanistyki, czy transportu miejskiego, choć nikt z nas nie miał godziny zajęć z urbanistyki. Dlaczego właściwie urzędnicy, z wykształceniem kierunkowym, mieliby z nami konsultować kwestie zdrowia, planowania przestrzennego, edukacji?

- Bo do mnie, jako człowieka, który ma inicjatywę i wiedzę ekspercką należy obowiązek wchodzenia w dialog z tym, który nie bardzo potrafi sformułować pewne oczekiwania. To po stronie urzędników jest obowiązek takiego konstruowania dialogu, żeby obie strony mogły się porozumieć. Czy zna pan kogoś, kto zainwestował własne pieniądze w dom, i ten dom się potem przewrócił?! Ja nikogo takiego nie znam, a to nie są ludzie z tytułami profesorskimi. Jeśli w grę wchodzi wychowanie dziecka, inwestowanie w lekcje, korepetycje, albo jeśli chodzi o wybudowanie własnego domu, to potrafią to robić ludzie, którzy nie mają dyplomów uniwersyteckich. Przestrzenie miast budują ludzie, to ludzie tam mieszkają, ludzie to użytkują. W przypadku miast, żeby to miało sens, ważne jest więc pytanie mieszkańców o ważne dla nich kwestie. To nie oznacza, że to będzie spójne z wizją władzy.

Te wizje - władzy i ludzi - mogą się spotkać?

- Mogą. Dam przykład: w latach 70. mieliśmy w PRL same bloki-klocki, szare, betonowe pudła. Teraz odreagowaliśmy “gargamelami”, które mają po 50 połamanych dachów i 20 wieżyczek. Architekci dostają na ten widok dreszczy! Ale czy ludzie, którzy w tych “garagalemach” mieszkają są nieszczęśliwi? Nie! Pytanie, kogo ma uszczęśliwiać budowanie domu: tego, kto w nim zamieszka, czy architekta? Rolą władzy nie jest decydowanie, kto jest mądry, a kto głupi. Zadaniem władzy jest organizowanie takiego dialogu, w którym zarówno ci, dla których wartością jest estetyka, jak i ci dla których wartością jest użytkowość, gdzieś się spotkają. Ja od władzy nie oczekuję niczego innego, jak moderowania dialogu. Z drugiej strony do tanga trzeba dwojga: jestem więc przeciwny podziałowi na: “my - mądrzy obywatele versus głupia, zachłanna, skorumpowana władza”. Pamiętajmy, że władza jest emanacją kulturową naszego narodu, naszego społeczeństwa.


  







TV

Alia - nowa żyrafa w gdańskim zoo