• Start
  • Wiadomości
  • Jego matka zginęła w marszu śmierci. On wziął udział w Marszu Życia. Gideon Lotan urodził się w Gdańsku 83 lata temu

Jego matka zginęła w marszu śmierci. On wziął udział w Marszu Życia. Gideon Lotan urodził się w Gdańsku 83 lata temu

Matka Gideona Lotana zginęła w marszu śmierci. On przyjechał do Gdańska, aby 1 września wziąć udział w Marszu Życia, zorganizowanym dla upamiętnienia uroczystości 80. rocznicy wybuchu II wojny światowej. Gideon Lotan urodził się w Wolnym Mieście Gdańsku, ale terror nazistowskich rządów sprawił, że jego rodzina przed wybuchem wojny emigrowała do Holandii. Oto jego historia.
05.09.2019
Więcej artykułów poświęconych Gdańskowi znajdziesz na stronie głównej gdansk.pl
83-letni Gideon Lotan po blisko 80 latach odwiedził miasto, w którym się urodził
83-letni Gideon Lotan po blisko 80 latach odwiedził miasto, w którym się urodził
Fot. Grzegorz Mehring / www.gdansk.pl

 

Gideon Lotan urodził się w Gdańsku, w 1936 roku, przy ul. Szerokiej 81 - w kamienicy stojącej w pobliżu Żurawia.

- Kiedy się urodziłem, ta ulica nazywała się Breitgasse - mówi.

Jego rodowe nazwisko brzmiało Liten, po ojcu dr Manfredzie Litenie.

- Moi rodzice poznali się w Berlinie, gdzie mieszkali przez pewien czas. Oboje przyjechali do Gdańska na zaproszenie pani Rosenbaum. Dr Ruth Rosenbaum była Żydówką, która postanowiła założyć i prowadzić w Gdańsku gimnazjum na wysokim poziomie. Szukała więc dobrze wykształconych nauczycieli, a mój ojciec studiował na Uniwersytecie w Berlinie - wspomina. - Miałem tutaj także wujka, który prowadził w mieście duży, żydowski bank. Bardzo dobrze nam się wiodło. Ale po kilku latach, gdy w Senacie Wolnego Miasta Gdańska partia nazistowska zyskała większość po wygranych wyborach, pod koniec 1938 roku musieliśmy się wynosić z miasta. Natężenie aresztowań Żydów było już wówczas bardzo duże. Wielu z nich wyjechało w tamtym czasie z Gdańska do Palestyny i Stanów Zjednoczonych.

CZYTAJ TEŻ:

“Noc kryształowa” po 80 latach. Wolne Miasto Gdańsk i zagadka spóźnionego pogromu

Kindertransport - odjazd. 80 lat temu z opanowanego przez nazistów Gdańska ewakuowano ostatnie żydowskie dzieci

Muzeum Gdańska. Potomek żydowskiej rodziny podarował cenne dokumenty i pamiątki

 

Rodzice Gideona Lotana byli Syjonistami i właściwie też powinni udać się do Palestyny. Dostali jednak propozycję przyjazdu do Holandii od organizacji prosyjonistycznej. - Moja mama pochodziła bowiem z Amsterdamu. Rodzice mieli zostać kierownikami szkoły wyższej, założonej w celu kształcenia palestyńskich pionierów. I tak się stało. W tej szkole uczono wszystkiego, co przygotowywało do życia w Palestynie, m.in. agrokultury, a więc tego gdzie i jaką ziemię uprawiać. Chodziło o to, by przyszli absolwenci szkoły umieli pozyskać grunty i odpowiednie je zagospodarować. Szkoła, wraz z farmą (na której studenci uprawiali warzywa i owoce), mieściła się w mieście Gouda, z którego wywodzi się popularny dziś ser.

Moi rodzice byli nie tylko dyrektorami, ale też nauczycielami większości wykładanych tam przedmiotów.

 

Okupacja Holandii

W 1940 roku Holandia znalazła się pod okupacją niemiecką.

- Początek okupacji nie był tragiczny, ale z czasem robiło się coraz gorzej. Wprowadzano kolejne ograniczenia dla Żydów. Moi rodzice widząc, że dzieje się coraz gorzej, skontaktowali się z jedną z holenderskich organizacji działających w podziemiu. Wspólnie z nią zaaranżowali, dla wszystkich studentów szkoły, którą prowadzili, a także dla mnie, schronienie w różnych chrześcijańskich holenderskich rodzinach, ale nie żydowskich. Rozlokowano nas wszystkich, przygotowując też dla każdego fałszywą tożsamość. Wszyscy otrzymaliśmy nowe nazwiska, nieżydowskie. Ta organizacja, wspólnie z moimi rodzicami, przezornie zadbała też o to, byśmy otrzymali kartki na jedzenie. W momencie, kiedy rozlokowano wszystkich studentów, przestała też istnieć szkoła.

Kartki (podobnie jak w czasach PRL w Polsce - red.) umożliwiały limitowany zakup żywności.

W 1943 roku rodzice musieli zgłosić się do rejestru Żydów i nosić już wtedy na ubraniu żółtą gwiazdę.

Moja mama zaprowadziła mnie do takiej rodziny katolickiej, kiedy miałem siedem lat. Ci ludzie zaryzykowali i przyjęli mnie do siebie, jako swoje dziecko. Zrobili to zupełnie za darmo. To była rodzina mocno katolicka, mama była nauczycielką, ojciec zajmował się produkcją tkanin. Mieli sześcioro swoich dzieci. Wszyscy byli blondynami, a ja, jako jedyny, byłem brunetem. Dopiero po latach zrozumiałem, jak wiele ryzykowali. Oboje moi przybrani rodzice, po latach, otrzymali odznaczenie Sprawiedliwych Wśród Narodów Świata.

To było coś niesamowitego, bo kiedy mnie przyjmowali do swojego domu, matka dwa tygodnie wcześniej urodziła córeczkę. W tej rodzinie byłem od kwietnia 1943 do maja 1945 roku. Byłem traktowany przez rodziców tak samo jak ich rodzone dzieci, nie czułem się w ogóle gorszy. Otrzymałem surowe wychowanie, ale tak wychowywali wszystkie swoje dzieci. Rodzina ta była bardzo surowa, jeżeli chodziło o katolickie zasady. Przestrzegali tego mocno. Na początku dużo płakałem. Nie mogłem zrozumieć, dlaczego mama po mnie nie wraca. Z czasem jednak zaprzyjaźniłem się z moim przyszywanym rodzeństwem. Mimo, iż przebywałem w rodzinie holenderskiej, zdarzały się sytuacje, kiedy musiałem uciekać i chować się w piwnicy. Tak działo się, kiedy trwały poszukiwania Żydów wśród takich rodzin. Uciekaliśmy też tam, kiedy trwały bombardowania. Czasem doznawaliśmy też wszyscy głodu, bo było mało jedzenia.

 

Pan Gideon jest z pochodzenia Żydem, obecnie mieszka w Izraelu. W Gdańsku wziął udział m.in. w Marszu Życia, który zorganizowano 1 września br.
Pan Gideon jest z pochodzenia Żydem, obecnie mieszka w Izraelu. W Gdańsku wziął udział m.in. w Marszu Życia, który zorganizowano 1 września br.
Fot. Grzegorz Mehring / www.gdansk.pl

 

Dziwna przyjaźń w czasach wojny

- Obok nas mieszkał wysoki oficer niemieckich sił obrony przeciwlotniczej. Nie wiedział, że jestem Żydem. Miał dwóch synów, którzy walczyli na froncie w Rosji, i jedną córkę, Urszulę, która miała wówczas 7-8 lat. Bawiliśmy się razem. Jako, że znałem język niemiecki mogłem się z nią bawić intensywniej niż inne dzieci, które niemieckiego nie znały. Moja przyszywana matka była tym zdumiona: trwała wojna, a my bawiliśmy się ze sobą, jakby nigdy nic.

Po pewnym czasie przybrana holenderska rodzina Gideona Lotana przyjęła jeszcze pod swój dach żydowską dziewczynę.

- Moja rodzona matka, jakieś pół roku po tym, jak trafiłem do przyszywanych "krewnych", zorganizowała pobyt u nich także jednej ze studentek szkoły, którą prowadziła. Ta dziewczyna miała być pomocą dla tej rodziny, opiekunką dla dzieci. Rodzina potrzebowała bowiem wsparcia, ale oczywistym było, że nie mogła tam trafić osoba zupełnie z zewnątrz - nie byłoby pewności, czy ona nie wydałaby służbom, że jestem Żydem. Dlatego przysłano do nas dziewczynę - Żydówkę, która była starsza ode mnie o 11 lat.

Po zakończeniu wojny to ona zabrała mnie z holenderskiej rodziny i zaprowadziła do sierocińca współpracującego z organizacją syjonistyczną, która zajmowała się emigracją młodzieży. I właśnie z tą organizacją wyemigrowałem do Izraela w 1946 roku.

 

Co stało się z rodzicami pana Lotana?

- Moja przybrana rodzina wiedziała już w 1941 roku, że mój rodzony ojciec został aresztowany i przewieziony do Oświęcimia. Tam został zamordowany. Nie powiedzieli mi jednak o tym, kiedy u nich przebywałem. Moja matka pracowała w czasie wojny w organizacji podziemnej na terenie całej Holandii. Któregoś dnia schwytano ją na dworcu w Utrechcie. Okazało się, że w tej organizacji była "wtyczka", która doniosła na nią. A stało się to 4 dni przed historycznym lądowaniem w Normandii. Mama została przetransportowana do obozu przejściowego Westerbork, następnie do Oświęcimia, a potem do getta w Theresienstadt w Czechosłowacji.

Mama pracowała tam w fabryce produkującej części samolotowe. Przebywała w obozie dla kobiet żydowskich i romskich. Pod koniec wojny, kiedy Amerykanie byli już blisko, wszystkie kobiety z tego obozu zmuszono do ewakuacji i marszu w kierunku Niemiec. Większość z nich była bardzo osłabiona i schorowana. Moja mama zmarła właśnie w trakcie tego marszu.

W czasie wojny, mama odwiedziła mnie tylko raz, dwa tygodnie po tym, jak zostawiła mnie w tamtej rodzinie. Więcej się nie pojawiła, by nie sprowadzać zagrożenia na mnie i holenderskich przyjaciół.

Jak przyznaje 83-latek, jest on pod wrażeniem tego, jak odbudowano po wojnie Gdańsk

Jak przyznaje 83-latek, jest on pod wrażeniem tego, jak odbudowano po wojnie Gdańsk
Fot. Grzegorz Mehring / www.gdansk.pl

 

Życie po wojnie

- W Izraelu mieszkałem z dobrymi przyjaciółmi moich biologicznych rodziców. Poszedłem do wojska, w którym służyłem 25 lat. Tam poznałem się z moim obecnym przyjacielem, Ligalem, z którym przyjechałem właśnie do Gdańska. Byłem oficerem.

Poślubiłem Żydówkę, której mama pochodziła z Warszawy, a ojciec z Łomży. Moja żona zmarła dwa i pół roku temu. Mam trzech synów i troje wnucząt.

Do dzisiaj utrzymuję dobre kontakty z rodziną z Holandii. Odwiedzamy się nawzajem: oni przyjeżdżają do mnie, do Izraela, ja do Holandii.

Ta dwutygodniowa córeczka, o której wspominałem, odebrała w Izraelu medale "Sprawiedliwych wśród Narodów Świata", które przyznano jej rodzicom.

 

Wizyta w Gdańsku 1 września 2019 r.

- Ligal, którego poznałem w wojsku, jest mocno zaangażowany w działalności organizacji zajmującej się "Marszami życia". On wiedział, że jestem z Holandii, ale nie wiedział, że urodziłem się w Gdańsku. Któregoś dnia, w trakcie spotkania towarzyskiego, powiedział, że wybiera się do Polski, właśnie do Gdańska. Powiedziałem, że jedzie do miasta moich urodzin, a on zaproponował, żebym pojechał z nim. Zgodziłem się. I tak się tutaj znalazłem.

 

Czy rodzice, będąc już w Holandii, wspominali Gdańsk?

- Pamiętam rozmowy rodzinne, kiedy byłem małym chłopcem. Rodzice opowiadali, jak planowali dziecko w Gdańsku - zarówno oni, jak i wujek z ciocią, który miał tutaj bank. I tak się złożyło, że w obu rodzinach niemal w tym samym czasie urodziło się dwóch chłopców. Jeden urodził się w sierpniu, a drugi we wrześniu. Mało tego, i ja i mój kuzyn dostaliśmy na imię Gideon. Mam do dzisiaj oryginalną metrykę urodzenia z Gdańska.

 

Co Gideon Lotan myśli o Gdańsku po 80 latach?

- To miasto bardzo mi się podoba. Moja żona przed kilku laty zaproponowała, by z okazji moich 80. urodzin pojechać do Gdańska. Wybraliśmy się więc przed trzema laty, wspólnie, w tygodniową podróż do Gdańska. Byłem pod wielkim wrażeniem, wzruszony, że jest tu tak ładnie. To naprawdę imponujące, ile pracy, też renowacyjnej, włożyli tutaj Polacy, by odtworzyć to, jak kiedyś tutaj było.

Kiedy byłem tu z żoną, dużo chodziliśmy, przyglądaliśmy się różnym obiektom. Zwiedziliśmy m.in. budynek, w którym moi rodzice prowadzili szkołę. Obecnie znajduje się tam Uniwersytet Medyczny. Pokonaliśmy też 250 schodów, idąc na wieżę Ratusza Głównego Miasta. Pamiętam przepiękne widoki, to jedno z napiękniejszych miast, jakie w życiu widziałem.

TV

Kaszubi – tożsamość obroniona. Rozmowa z prof. Cezarym Obrachtem-Prondzyńskim