• Start
  • Wiadomości
  • Katarzyna Bonda żegna się z Saszą Załuską. Finał powieści też w Gdańsku. ROZMOWA

Katarzyna Bonda żegna się z Saszą Załuską. Finał powieści też w Gdańsku. ROZMOWA

- Istnieje mistyczne połączenie pomiędzy autorem i czytelnikiem. Pamiętam nazwiska, rozpoznaję ich, gdy przychodzą do mnie na targi – mówi Katarzyna Bonda, królowa powieści kryminalnych, która spotkała się z czytelnikami w niedzielę, 20 maja, o godz. 18, w Teatrze Szekspirowskim, w ramach Festiwalu Apostrof.
19.05.2018
Więcej artykułów poświęconych Gdańskowi znajdziesz na stronie głównej gdansk.pl
Katarzyna Bonda nazywana jest królową polskiego kryminału
Katarzyna Bonda nazywana jest królową polskiego kryminału
Andrzej J. Gojke / KFP

Anna Umięcka: Jest pani niezwykle popularna wśród gdańskich czytelników…

Katarzyna Bonda: ...ależ ja to wiem! I będąc u Was ostatnio dziękowałam mieszkańcom Trójmiasta. Macie taką reprezentację niesamowitych autorów, że dla mnie to duża nobilitacja.


To pewnie nie będzie dla pani zaskoczeniem, że na liście 10 najchętniej wypożyczanych książek 2017, sporządzonej przez gdańską bibliotekę publiczną, aż trzy miejsca zajmują powieści z serii Żywioły?

- Tego nie wiedziałam. Dziękuję bardzo! Aż łza mi się zakręciła w oku ze wzruszenia. Proszę się koniecznie ukłonić wszystkim, którzy to sprawili. To jest niezwykle przyjemne dla autora. Tym bardziej, że pamiętam czasy, kiedy mnie nie czytano i wiem też, że dobra passa może się odwrócić. Pisząc książkę nie wiem przecież, jak to wyjdzie, co urodzę. Pracuję nad nimi długo - “Czerwony pająk” powstawał trzy lata - w tym czasie może się wiele zmienić na rynku, może pojawić się jakiś niesamowity autor, który zdeklasuje resztę.    

Na moje spotkania autorskie w Trójmieście przychodzi mnóstwo ludzi, bardzo oczytanych. Jestem tu na “liście lektur”, ale nie we wszystkich rejonach w Polsce jest tak dobrze. To chyba wynik kulturowy i historyczny - jacy ludzie mieszkają na tych terenach.

Czy oprócz uwielbienia czytelników ważne dla pisarza są nagrody? Na tegorocznej liście nominowanych do nagród Wielkiego Kalibra nie ma pani nazwiska.

- Świeża rana... (śmiech). Nagrody są bardzo miłe, uwielbiam je odbierać. Pamiętam czasy kiedy powieści kryminalne nie były nominowane do prawie żadnych nagród. W tej kwestii jestem jednak dowartościowana - nie zdobyłam wprawdzie Wielkiego Kalibra, ale byłam nominowana do Angelusa*, co się, jak dotąd, nie udało żadnemu pisarzowi powieści kryminalnych w Polsce.

Jednak kiedy zasiadam do pisania, to nie myślę ani o sławie, ani o nagrodach, ani nawet o czytelnikach. Myślę tylko o tej opowieści. Wtedy wybieram się na wojnę.

Gdybym myślała o świecie zewnętrznym, powstałby produkt komercyjny. A ważny jest zapis, czy dam radę, czy kolejny raz to dźwignę. Bo z każdą książką jest trudniej.

- Kiedy zaczynałam pisać, mówiłam: “nie, Sasza Załuska nie ma ze mną nic wspólnego”. Teraz wiem, że to bzdura
- Kiedy zaczynałam pisać, mówiłam: “nie, Sasza Załuska nie ma ze mną nic wspólnego”. Teraz wiem, że to bzdura
Krzysztof Mystkowski/KFP

Myślałam, że doświadczenie ułatwia proces pisania.

- Może to kwestia osobnicza i inni mają inaczej. Ja czuję odium odpowiedzialności ogromnej. Na początku nie było takiej presji. Teraz muszę sprostać oczekiwaniom wydawcy, czytelników. Staram się, żeby każda książka była lepsza od poprzedniej. Każda z nich jest oddzielnym tworem, a oddzielenie się od starych rzeczy i zaangażowanie całej swojej energii, czasu i swojego jestestwa w coś nowego, nie jest proste. Wystarczy że mam gorszy moment w życiu i napiszę słabszą książkę, bo nie będą w stanie poświęcić jej tyle czasu, ile potrzeba.    

To zrozumiałe. Czytelnicy nie wybaczą? Zna ich pani?

- Mam wielu bardzo wiernych, których sobie wychowałam.

Ostatnio zaproponowałam taki konkurs na FB - oddam “uratowany” przeze mnie egzemplarz “Czerwonego pająka” - z powodu nieco zniszczonej okładki miał być zutylizowany - temu, kto napisze dlaczego czyta moje książki. Pod postem, w komentarzach zaczęły się pojawiać długie listy, wyjęte z brzucha kawałki własnych historii. To dowodzi, że istnieje magiczne i mistyczne połączenie pomiędzy autorem i czytelnikiem.

Pamiętam nazwiska tych osób, rozpoznaję ich, gdy przychodzą do mnie na targi...

Pisząc używam pewnych kodów kulturowych: przestrzeni, światów, piosenek, elementów, które nas łączą i sprawiają, że się rozumiemy. Jeśli mam świadomość dla kogo piszę - nie dla anonimowego człowieka, ale dla kogoś kto ma wymagania, potrzebuje głębi - odpowiedzialność jest ogromna.

To brzmi wręcz szamańsko. Czy dlatego stwarzając nowe światy potrzebne są rytuały? Pamiętam, z jednego z wywiadów, pani opowieść o czarnym polarze, inni pisarze też mówią o stałych porach dnia pisania, konkretnym gatunku herbaty w dzbanku albo paczce ulubionych Gauloises’ów.

- Ten mój pierwszy polar dostałam od znajomych policjantów. Przy każdej książce szykują mi nowy, ale tamten jest najważniejszy. Boję się go nawet pokazywać, jest tak zniszczony. Ale są też intymne szczegóły, których nie zdradzam.

Proces twórczy odbywa się w samotności. Jeśli ktoś nie lubi być sam, nigdy nie będzie pisarzem. Dziennie trzeba kilka, kilkanaście godzin siedzieć przed komputerem. Pisanie to maraton, a nie sprint.

To również rodzaj walki. Raz nawet ulepiłam pierogi, kiedy nie potrafiłam skończyć sceny. Chciałam zrobić coś, co ma początek i koniec.

Pracuję analitycznie, bardzo precyzyjnie ustawiam plan, wiem ile mam scen do napisania, wiem jak wygląda konstrukcja książki, potem rzeźbię w dialogach, pomiędzy fabularne puzzle wkładam elementy tworzące szeroki kontekst, ale nadal kiedy siadam do sceny, to nie wiem jak będzie.

Najlepiej, jeśli ją napiszę na jednym oddechu - trwającym minimum 8 do 10 godzin. Ale czasem to się nie udaje, bo potrafi mnie wybić z rytmu listonosz, kurier z paczką czy hydraulik, który pomylił drzwi. Moja córka już chodzi do szkoły, ma 11 lat, więc piszę nocami aż do momentu, gdy muszę wyprawić ją do szkoły. Potem kładę się spać. I wtedy ten listonosz... Staram się o tym nie mówić, bo nie dość, że prowadzę takie dziwne życie, to wychodzę na wariatkę, która nie może nawet wpuścić listonosza do domu (śmiech).

Na spotkania z Katarzyną Bondą przychodzą zawsze tłumy czytelników
Na spotkania z Katarzyną Bondą przychodzą zawsze tłumy czytelników
Krzysztof Mystkowski/KFP

Porozmawiajmy więc o tym świecie wymyślonym, choć może nie do końca. Czy bohaterka tych czterech powieści - Sasza Załuska, to alter ego pisarki? Dzielna dziewczyna, niezależna, kochająca matka, która musi radzić sobie z mrocznym światem?

- Doświadczenie i świadomość w jakiej materii się poruszamy przychodzą z czasem. Kiedy zaczynałam pisać, mówiłam: “nie, Sasza Załuska nie ma ze mną nic wspólnego”. Teraz wiem, że to bzdura. Pisarz czerpie z siebie. Jestem zresztą nie tylko postacią główną, ale też każdą z pozostałych, nawet tą najgorszą w jakimś stopniu.

Bo każda z postaci książki jest na początku takim Pinokiem, drewnianym pajacykiem, który zmienia się w realnego chłopca dopiero, gdy Geppetto tchnie w niego życie, obdarzy miłością. Z bohaterem książki jest tak samo. Jeśli autor nie przejrzy się w nim jak w lustrze, pozostanie papierowy.

Oczywiście, czerpię też z życia - podpatruję innych, wykradam fragmenty rzeczywistości. Wiem, że ludzie w Trójmieście mają idée fixe inne, niż mieszkańcy Górnego Śląska czy Podkarpacia. Dlatego robię dużo notatek.

Czytelnicy cenią ten drobiazgowy research, jest pani z niego znana, ale kiedy w “Czerwonym pająku” napotkałam na dziennikarkę - Ryszardę z Dziennika Bałtyckiego, nie mogłam się nie uśmiechnąć. Zna pani Ryszardę Wojciechowską?

- Oczywiście! Specjalnie nadałam jej takie imię i również nieprzypadkowo ta dziennikarka zachowuje zimną krew w powieści (śmiech). Tak, znam ją i bardzo cenię. Czasem robię takie rzeczy, mrugam do czytelnika. Jest takich postaci więcej w moich książkach. Istnieją: i Robert Duchnowski, i piosenki Zeusa…

Akcja poszczególnych powieści rozgrywa się w różnych miejscach w Polsce. I jeśli Hajnówkę czy Łódź mogę wytłumaczyć pani kodem biograficznym, skąd w tej opowieści wzięło się Trójmiasto?

- Zawsze marzyłam o tym, żeby mieć widok z okna na morze (śmiech). A poważnie, pierwsza część opowiada o mafii, piramidzie finansowej… nie miałam więc wyboru. Do mnie rzeczywistość mówi, a ja jej słucham. Pisarz musi mieć ciekawość dziecka, otwartość, być wciąż zafascynowany światem. Nie można osiąść na laurach. Wtedy to jest koniec.

- Pamiętam nazwiska czytelników osób, rozpoznaję ich, gdy przychodzą do mnie na targi... - mówi Katarzyna Bonda
- Pamiętam nazwiska czytelników osób, rozpoznaję ich, gdy przychodzą do mnie na targi... - mówi Katarzyna Bonda
Krzysztof Mystkowski/KFP

Justyna Sobolewska w Polityce napisała kiedyś, żekryminał społeczny w kobiecym wydaniu unika stereotypów i szybko chwyta zmiany obyczajowe”. Pani raczej drąży wątki historyczne. W “Okularniku”, który miał premierę w 2015, na rok przed “Wołyniem” Smarzowskiego i rozgorzałą w mediach dyskusją na temat trudnej historii tamtego regionu, poruszyła pani kwestię pogromu na Podlasiu. Skąd taki temat w kryminale?     

- Kilka lat temu w ogóle się nie mówiło się o tej sprawie. Pracując nad książką odkryłam sprawę pogromu szeptaną tam jako coś wstydliwego, gorącego i krzywdzącego dla niektórych, a dla innych - szkalującego pamięć żołnierzy wyklętych. Przeczytałam prawie 30 tomów akt w IPN-ie, dotarłam do dokumentów i nie byłam już w stanie wyeliminować tego z narracji, bo tam, na Podlasiu umieściłam akcję powieści. Książka jest więc fikcyjna, ale mocno zakotwiczona przez rzeczywiste zdarzenia, które odnalazłam.

Wtedy ludzie nawet bali się o tym rozmawiać. Moi konsultanci pytali: “po co to robisz? Przecież o tym nie napiszesz, nie odważysz się”. Wahał się też wydawca. Trzeba mieć cywilną odwagę, żeby zmierzyć się z taką opowieścią.

Ale ja mam na wszystko dokumenty, mój research był wykonany na tyle dokładnie, a potem przetworzenie tego na metapoziom powieści było na tyle skuteczne, że przemówiło to do ludzi na poziomie emocjonalnym. W takiej formie temat bardziej zapada w pamięć.

Te prawie 30 tomów przeczytałam również po to, żeby mi nikt nie zarzucił, że moja książka jest przerysowana. Zapewniam, że niegodziwości w nich zawarte są dużo większe.

Czerwony pająk” kończy serię. To ostatnia czwarta i ostatnia część Żywiołów. Jak się czuje pisarka, która porzuca swoją bohaterkę? Czy to jeszcze żałoba czy już radość, że nadchodzi coś nowego?

- Absolutna żałoba. Dotyka pani świeżej rany.

Zaplanowałam cztery tomy, bo nie chciałam być autorem, który jest ledwie żywy, a czytelnicy chcą jeszcze. Był nawet taki moment, że miałam już dość Saszy, jej przygód, i tego, że jest taka niepoukładana. Wkurzała mnie.

“Czerwony pająk” był też najtrudniejszy - musiałam poskładać wszystkie elementy, podopinać wątki, pojawiają się bohaterowie z poprzednich części, rozwiązuję wszystkie zagadki Saszy, a na dodatek - to co zawsze: entomologia, profilowanie geograficzne, akta bezpieki itd. Ale jak skończyłam, to nagle uświadomiłam sobie: “Ok, skończyłam. I co teraz?!” To jakby pożegnać się z kimś bliskim.

Bo ja bardzo głęboko wchodzę w opowieść, przeżywam wszystkie przygody. To, co funduję Saszy potem mi się przydarza - począwszy od zniszczenia mojej ukochanej kurtki skórzanej, w którą ją ubrałam, a skończywszy na pewnym uszczerbku medycznym, którego doznałam. Nie mogę zdradzić szczegółów, bo nie chcę spoilerować, ale uczyniłam Saszy pewną krzywdę, a po zakończeniu książki, uczyniłam ją też sobie, w tym samym miejscu w ciele, tylko mniejszą. I kiedy tak jechałam na ostry dyżur do szpitala, pomyślałam: “Dobra Sasza, musisz trochę wyluzować. Będę o Tobie zawsze pamiętać.”

Również w życiu kończą mi się różne rzeczy: umowy, pewien osobisty etap, przeprowadzam się. Następuje jakiś rodzaj przeistoczenia. To magiczne.

Gdyby mi ktoś powiedział na początku tej historii, że to co zostało napisane, będzie miało moc sprawczą dla mojego życia - to bym go wyśmiała.

Kluczem jest słowo koniec. Nie zdawałam sobie sprawy, że będzie dla mnie taki dotkliwy. Zmarła moja mama. Zawsze była pierwszym czytelnikiem moich książek, a tej nie zdążyła przeczytać.

Spotkanie z Katarzyną Bondą odbędzie się w niedzielę, 20 maja 2018 r. o godz. 18 w Teatrze Szekspirowskim. Wcześniej, o godz. 16, czytelnicy mogą posłuchać innej autorki - Natalii Fiedorczuk, która opowie o najnowszej książce „Ulga”. Program festiwalu Apostrof:

Znani pisarze Masterton, Żulczyk, Bonda, Fiedorczuk na Festiwalu Apostrof

*Literacka Nagroda Europy Środkowej Angelus - przyznawana jest corocznie we Wrocławiu za najlepszą książkę prozatorską, pisarzom z Europy Środkowej, którzy podejmują tematy współczesne i pogłębiają wiedzę o świecie innych kultur.

TV

Po Wielkanocy zacznie jeździć autobus na wodór