W piątkowy wieczór chyba nikt spośród kilkunastu tysięcy zebranych na Stadionie Energa Gdańsk nie pamiętał o poprzedniej nocy i wielkiej ulewie, która spowodowała wiele szkód w mieście. Na szczęście bursztynowy stadion nie ucierpiał i ludzie mogli się bawić.
- To co działo się jeszcze w piątek rano w Gdańsku było straszne, woda na ulicach, wielkie korki, chaos i zamęt - mówi nam Maciej, 30-letni mieszkaniec Wrzeszcza, który na Avicii'ego wybrał się z sympatią. - Jechaliśmy na stadion tramwajem około godziny 18 i przecierałem oczy że zdumienia: w ogóle nie było widać śladów powodzi. Ludzie ze służb czyszczących miasto zrobili kawał dobrej roboty.
Pierwsi artyści na Stadionie Energa Gdańsk pojawili się już wczesnym wieczorem, rozgrzewali napływających fanów przed daniem głównym. Avicii miał wyjść na scenę o 23, i do tego czasu stadion wypełnił się publicznością. Wyszedł o czasie, najpierw zachęcamy nieśmiałymi okrzykami z murawy: Polska, biało-czerwoni! - a potem już chóralnym: Avicii!!! Abvicii!!!
26-letni Szwed przez cały występ stał na kilkumetrowym podeście, schowany za swoją muzyczną aparaturą. To jednak nikomu nie przeszkadzało, najważniejsza była przecież muzyka. Tak, Avicii dał świetny koncert. Publiczność żywo reagowała na jego przeboje: “Waiting for Love”, “Wake me up”, “The Nights”, “Levels” czy “Broken arrows”...
Aż dziw, że artysta zapowiedział rozstanie z publicznymi występami. Może tylko kokietował.
- Jak się podobało? - zapytałem Macieja już po koncercie.
- Super, energetycznie - uśmiechnął się. - Do pełni szczęścia zabrakło tylko wygranej Lechii.
Biało-zieloni nie popisali się: na inaugurację sezonu ekstraklasy przegrali na wyjeździe z beniaminkiem Wisłą Płock 1:2, choć po kwadransie po strzale Marco Paixao prowadzili 1:0.