Trzeci zespół świata, czwarty igrzysk olimpijskich, siódmy mistrzostw Europy. Kto to? Oczywiście reprezentacja Polski w piłce ręcznej, która wspomniane wyniki osiągnęła w ostatnich dwóch latach. Biało-czerwoni byli faworytami meczu z Serbią, tym bardziej, że w składzie grali praktycznie wszyscy najlepsi: Krzysztof Lijewski, Karol Bielecki, Michał Jachlewski, Mariusz Jurkiewicz, Kamil Syprzak oraz Sławomir Szmal i Piotr Wyszomirski w bramce. Brakowało jedynie Michała Jureckiego, który ciągle zmaga się z kontuzją i spotkanie z Serbią oglądał z ławki rezerwowych.
Pewnie ciągnęło go na boisko. On lubi walczyć, decydować o tym, co dzieje się na parkiecie. Dla kogoś takiego siedzenie na ławie jest katorgą. Katorgą tym większą kiedy kolegom z drużyny nie idzie: nie można wstać i pomóc, odmienić losów meczu. A Polakom w czwartek, 3 listopada, nie szło od samego początku.
W 10. minucie było 3:8! Polski zespół zupełnie nie przypominał tego, który jeszcze kilka miesięcy wcześniej bił się w Rio de Janeiro o olimpijskie medale. Po kilkuminutowej niemocy w końcu - w 14. minucie - celny rzut Polaków: Tomasz Gębala trafił na 4:11. Za chwilę kontra: pochodzący z Tczewa Michał Daszek podał do urodzonego w Gdyni wychowanka SMS Gdańsk Mateusza Jachlewskiego i było 5:11.
Różnica sześciu bramek utrzymała się do końca pierwszej połowy (14:20).
Nie było dobrze, ale po przerwie biało-czerwoni rzucili się do odrabiania strat. Pokazali pazur. Pokazali to, co w sporcie jest najważniejsze: determinację i zaangażowanie. Tych cech zabrakło im w pierwszej połowie. W 37. minucie biało-czerwoni mieli już tylko (jeszcze aż) cztery gole straty. Było 18:22.
Tałant Dujszebajew, selekcjoner reprezentacji Polski, który w przeszłości - jako zawodnik - był mistrzem świata i olimpijskim, w plebiscycie na najlepszego piłkarza ręcznego XX wieku przegrywał jedynie z fenomenalnymi Szwedami Magnusem Wislanderem i Staffanem Ollsonem, nakręcał publiczność w Ergo Arenie. Odwrócił się w stronę trybun, machał rękoma, krzyczał, namawiał do dopingu. Fani szczypiorniaka natychmiast odpowiedzieli na nawoływania.
Niestety piłkarze nie potrafili utrzymać wysokiego poziomu. Ciągle brakowało dokładności w podaniach, celności w rzutach. Były też niepotrzebne faule. Choć pojawiały się chwile nadziei.
Przy stanie 19:25 polski zespół przez minutę grał tylko w czwórkę a mimo to udało się wywalczyć rzut karny. Na siódmy metr po raz piąty podszedł Karol Bielecki i po raz piąty był skuteczny. 20:25. Za chwilę świetnie bronił Sławomir Szmal. Na boisko wrócił Krzysztof Lijewski, na ławce kar pozostał jeszcze Kamil Syprzak. Wrócił Syprzak - nie było więc tragedii w osłabieniu. Ale niestety straciliśmy gola już w pełnym składzie.
W 42. minucie na tablicy wyników było 20:26. Damy radę odrobić? Publiczność wierzyła, skandując „Polska, Polska”. Wiara czyni cuda, ale nie tym razem. Gdy w 55. minucie traciliśmy do Serbów już osiem bramek (27:35) stało się jasne, że tego meczu biało-czerwoni nie wygrają.
Pierwsze starcie w eliminacjach Euro 2018 zostało przegrane. Kolejne w niedzielę, 6 listopada, w Rumunii. W grupie jest jeszcze Białoruś. Awans uzyskają dwie najlepsze zespoły i ewentualnie trzeci jeśli będzie miał dobry bilans.
Tragedii nie ma, ale powodów do zadowolenia też brak.
Polska – Serbia 32:37 (14:20)
Polska: Wyszomirski, Szmal - Bielecki 6, T. Gębala 5, Daszek 4, Lijewski 3, Jachlewski 3, Nogowski 2, Łyżwa 2, Kus 2, Przybylski 2, Daćko 1, Jurkiewicz 1, Syprzak 1, Gierak
Serbia: Milić, Arsić - Nenadić 10, Djukić 7, Stojković 7, Zelenović 6, Ilić 3, Sesum 3, Abutović 1, Marković, Rnić, Radivojević