• Start
  • Wiadomości
  • Felieton Łupaka. Mój 6-klasista napisał egzamin. I żyje!

Felieton Łupaka. Mój 6-klasista napisał egzamin. I żyje!

To był ostatni taki sprawdzian dla szóstoklasistów i szóstoklasistek. Następnych już nie będzie, bo rzekomo były bez sensu. Ja jednak się cieszę, że mój syn zdążył go napisać. Dlaczego?
05.04.2016
Więcej artykułów poświęconych Gdańskowi znajdziesz na stronie głównej gdansk.pl

Biedne dzieci? Uczniowie jednej z podstawówek w Gdańsku rozwiązują egzamin szóstoklasisty. To ostatni rocznik, który pisze ten ogólnopolski test.

To był odświętny dzień. 12-letniego syna ubraliśmy na galowo: biała koszula, marynarka. Przez chwilę zastanawiałem się nawet, czy nie dołożyć mu krawatu. Czarnego, fajnie by wyglądał. Dzieci w tym wieku zaczynają już wyglądać jak gwiazdki boys- czy girlsbandów albo piłkarze: modne ciuchy, fryzury na Neymara, czapeczki jak Justin Bieber (nigdy nie słyszałem żadnej jego piosenki i nie mam tak naprawdę pojęcia, jak wygląda, ale może wcale nie mam być z czego dumny).

Chłopak szedł na swój pierwszy egzamin. Sprawdzian szóstoklasisty. Polski, matma, anglik. Pierwsza część miała trwać 80 minut, druga - 45 minut. 

Jego pierwszy egzamin. Ale w ogóle ostatni tego typu, bo nowa minister edukacji w rządzie PiS Anna Zalewska już zdążyła go zlikwidować. Więc rocznik 2003 jest pożegnalnym piszącym ten sprawdzian. 

Nie mam pojęcia, czy to dobrze czy źle. Nie będę tej decyzji potępiał w czambuł, mówiąc, że jest zła, bo podjęta przez rząd, którego inne decyzje wydają mi się co najmniej wątpliwe (matura z religii?!). Może w tym przypadku minister edukacji ma rację? Jej uzasadnienie: egzamin jest bez sensu. I tyle.

Rzeczywiście sprawdzian jest (a raczej był) tylko wewnętrznym sprawdzianem, bo jego wyniki nie decydowały o przyjęciu do gimnazjum (te PiS też planował zlikwidować, ale chyba się z tej decyzji chwilowo wycofał?). Wynik sprawdzianu nie zaważy więc na losach dziecka. Nie można go było nie zdać. Niektórzy nauczyciele narzekali przy okazji, że robienie tego egzaminu już na początku kwietnia rozbija planowany proces nauczania do czerwca.  

Ceniona przeze mnie Agnieszka Tomasik, gdańska nauczycielka licealna i liderka Kreatywnej Pedagogiki, uważa, że likwidacja egzaminu szóstoklasisty to bardzo dobra decyzja. Dzieci w tak młodym wieku niepotrzebnie narażone były na stres; poza tym tego typu testy zabijają jej zdaniem kreatywność i twórczość, bo na przykład pytania dotyczące poezji (konkretnego wiersza), to pytania zamknięte, dające wybór między odpowiedzią A, B i C. - A co jeśli dziecko ma swoją własną interpretację wiersza, równie dobrą, do której samo doszło? - pyta Tomasik.

Jej zdaniem tego rodzaju egzaminy zbyt wcześnie wprowadzają też wyścig szczurów i rywalizację: dziecko konkuruje z dzieckiem o procenty, klasa z klasą, szkoła ze szkołą, dyrektorka podstawówki ściga się z „koleżanką” z innej szkoły. Pojawiają się potem rankingi szkół wybitnych i tych rzekomo marnych, do których nie warto dziecka posyłać, niebiorące jednak pod uwagę wielu innych czynników, poza wynikami testu.

- Jestem zwolenniczką metody Małysza - mówi Tomasik. - Małysz ścigał się najpierw z samym sobą, a później z innymi. Tak też powinniśmy uczyć nasze dzieci. Moim zdaniem pierwszym egzaminem powinien być egzamin maturalny i to też na nieco innych zasadach niż te, które teraz obowiązują. Mniej unifikacji, więcej indywidualnych, własnych rozwiązań ucznia.

Rozumiem i akceptuję zdanie szefowej Kreatywnej Pedagogiki, zwłaszcza że mówi jako ekspert, a ja jako rodzic, który pedagogiki nie skończył. Ale z drugiej strony uważam, że są też dobre cechy takich testów. Stres jest dziecku w jakimś stopniu potrzebny, bo przygotowuje je do życia. Poza tym, przynajmniej u mnie w domu, egzamin szóstoklasisty był momentem, gdy ja, leniwy dotąd rodzic, włączyłem się wreszcie w edukację dziecka. Musiałem ściągnąć testy z poprzednich lat, ze strony Centralnej Komisji Egzaminacyjnej; musiałem usiąść i pouczyć się z synem, zaangażować. Ja robiłem polski i matmę, żona wzięła się za powtórki z anglika. Oczywiście, powinna to robić szkoła, ale samo zaangażowanie się w życie dziecka jest dobrą odmianą od tych tygodni, gdy tata jest zbyt zajęty, bo ma Bardzo Ważną Pracę. Myślę też, że jeśli nie w części pytań o poezję, to na pewno w części matematycznej test zmusza jednak do szukania tej jednej, właściwej, logicznej odpowiedzi. To była żmudna lekcja: dla syna i dla mnie. Ale myślę, że te powtórki i przygotowania przydały mu się. Powtórzył materiał, a tego nigdy dosyć. Wyrabiał w sobie systematyczność; zmusił do jednorazowej, wyjątkowej mobilizacji.

Pytanie o ten egzamin jest właściwie pytaniem o to, jak i czego uczyć nasze dzieci i jak sprawdzać potem ich wiedzę. Przyznam, że jestem zwolennikiem sprawdzianów, testów i tego typu egzaminów. Oczywiście w ramach zdrowego rozsądku. Nie jestem „Chińską Tygrysicą” śpiewającą dziecku bojową pieśń o konieczności bycia doskonałym. A jednak chcę wymiernych efektów w postaci wiedzy, ale też wysokich procentów na teście. Myślę też, że dziecko poradzi sobie ze stresem w czasie takiego egzaminu, a przy okazji dowie się, co je czeka w niedalekiej przyszłości, w różnych salach egzaminacyjnych. Dla nauczycieli może to też być dodatkowa motywacja do pracy: w końcu nikt nie chce kompromitacji klasy, wyniku na bardzo niskim poziomie. Taki test to jednak jakaś forma weryfikacji, czy praca szkoły została wykonana. A na poziomie ogólnopolskim, to forma oceny generalnego stanu państwowej edukacji.

Nie ma co gdybać, bo egzamin i tak został zniesiony. Było, minęło. Ministerstwo Edukacji będzie teraz musiało wymyślić inny sposób na sprawdzenie kompetencji dzieci. Tymczasem ja cieszę się, że mój syn zdążył ten sprawdzian napisać. To było dla nas jednak jakieś małe święto. Właśnie wrócił ze szkoły. Żyje. Chyba nie będzie miał traumy na całe życie. Jest raczej podekscytowany. Mówi, że poszło OK, że polski nawet łatwy, a z matmy dwa ciężkie zadania. Z angielskiego czegoś nie dosłyszał w zadaniu ze słuchu. Płyta CD się zacięła. Trudno! Złośliwość rzeczy martwych. Zobaczymy. Razem będziemy czekać na wynik: nie żeby porównywać się z innymi, ale żeby zobaczyć, co dała nasza wspólna praca. Nie będzie krzyku, jeśli pójdzie źle, ale będzie to sygnał, żeby więcej pracować, a mniej grać w FIFĘ na PlayStation. A jeśli pójdzie dobrze? Uczcimy to! W koszulach i krawatach. On jako Justin Bieber czy Neymar, ja - jako słaba podróbka Harrisona Forda.

 

Czytaj też:

Dziś - sprawdzian 6-klasisty. Komentujemy tzw. przecieki






TV

Po Wielkanocy zacznie jeździć autobus na wodór