Doktor Wojtacki: O czym dowiedziałem się od umierających

Myślał o filologii polskiej, ale ostatecznie zwyciężyła medycyna - specjalizacja onkologia. Doktor Janusz Wojtacki od ponad 20 lat związany jest z gdańskim hospicjum im. ks. Eugeniusza Dutkiewicza. Dzięki niemu tego miejsca przestało się bać wielu chorych i ich bliskich.
11.03.2016
Więcej artykułów poświęconych Gdańskowi znajdziesz na stronie głównej gdansk.pl

Profesorowie z mojego liceum w Lubawie, gdzie się uczyłem, myśleli że to żart - wszyscy wiedzieli, że marzę o studiowaniu filologii polskiej. Wybrałem jednak medycynę. Dla mnie to się w jakiś sposób łączyło. Nauki humanistyczne uwrażliwiają na innego człowieka, a dzięki medycynie można realnie, konkretnie potrzebującemu człowiekowi pomóc.


Gdy dzieci mówią o chemii

Studiowałem na Akademii Medycznej w Gdańsku, jako specjalizację wybrałem onkologię. Już wtedy to była dziedzina medycyny dynamicznie się rozwijająca, zmianie ulegały koncepcje leczenia chorób onkologicznych - dawały chorym nowe możliwości, nadzieje. Swój staż zacząłem od onkologii dziecięcej i to było ogromne przeżycie. Słyszałem jak kilkuletnie dzieci poważnie mówią o śmierci, jak kolega do kolegi mówi: „Masz niebieską chemię? To umrzesz jak Kuba, za dwa dni...”. I -  jak Kuba - umarł. Myślałem wtedy, że lekarzom, którzy zdecydowali się na pracę na takim oddziale, każda godzina powinna liczyć się razy pięć.

Już na czwartym roku studiów zacząłem pracować jako wolontariusz w gdańskim hospicjum, które właściwie się dopiero tworzyło. To było na przełomie 1989 i 1990 roku. Początek ruchu hospicyjnego w Polsce, czas przemian ustrojowych. Hospicjum w Gdańsku skupiało wtedy kilkanaście osób, organizatorem był ksiądz Eugeniusz Dutkiewicz. Wolontariat traktowałem wtedy jako formę przygotowania do zawodu, miejsce gdzie nauczę się procedur, uzupełnię wiedzę medyczną. I tak się stało. Hospicjum okazało się fantastyczną szkołą kontaktu z pacjentem. Wtedy chory objawił mi się nie jako przypadek medyczny, ale cała historia doświadczeń osobistych, jako historia życia - nie historia choroby. Wiele lat pracowałem jako onkolog radioterapeuta w Trójmieście, wróciłem jednak do Hospicjum im. ks. E. Dutkiewicza SAC w Gdańsku. To była decyzja człowieka dojrzałego zawodowo, życiowo. Uznałem, że hospicjum to jest miejsce, gdzie najlepiej spożytkuję swoje możliwości, zdolności, cechy osobowościowe.


Wysiłek wielu lekarzy

Powodzenie, sukces medyczny w hospicjum jest inaczej pojmowany niż w opiece medycznej pozahospicyjnej. To przede wszystkim staranie, żeby zapewnić choremu maksymalnie holistyczną opiekę. Dobre kontrolowanie objawów, zniesienie bólu i cierpienia, przyjazne przygotowanie chorego do tego, co jest nieuchronne.

Choroba nowotworowa to nie jest choroba jednej osoby, to choroba całej rodziny, bliskich.

Dlaczego to jest tak szczególne doświadczenie, skoro chorujemy nie tylko na nowotwory? Z chorowaniem na nowotwory wiąże się znacznego stopnia niepewność co do przyszłości, przebiegu choroby, dalszego życia. Bo tylko u połowy chorych z nowotworem możemy trafnie określić rokowanie chorego co do 5­-letniego przeżycia, druga połowa żyje w niepewności, chorym trudno zaplanować swoją przyszłość. Dla nas w hospicjum sukcesem jest każdy przeżyty dobrze rok.

Mamy chorych, którzy przychodzą do hospicjum i tego samego dnia umierają. Średnio przebywają u nas 30 dni, część odchodzi, część wychodzi do domu, gdzie jest pod opieką medyczną. Ale mamy też chorych, u których po terapii w hospicjum objawy choroby ustępują, żyją i dobrze się mają.

Medycyna paliatywna jest w Polsce niewłaściwie rozumiana. Według Światowej Organizacji Zdrowia (WHO) jest to przede wszystkim wysiłek lekarzy wielu specjalności, którzy zapewnią chorym na schorzenie przewlekłe opiekę zmierzającą do zmniejszenia objawów związanych z chorobą lub leczeniem. Zaleca się, żeby taka opieka była stosowana jak najwcześniej już od momentu postawienia rozpoznania.

Znamy wyniki badań amerykańskich, które pokazują że szybkie wdrożenie opieki paliatywnej u chorych na raka płuc jest znaczącym czynnikiem: chory przeżywa dłużej, jego życie ma lepszą jakość. Rzadziej obserwuje się ból, depresję, większe jest zadowolenie opiekunów, żałoba przebiega łagodniej.



Mało czasu na przyjaźń

Lekarz hospicyjny musi mieć dużo cierpliwości i pokory. Jeśli chory po raz piąty zwraca się z dolegliwościami do lekarza, to jest to jego prawo. Musimy pamiętać, że dla innych może to być pierwszy kontakt ze śmiercią, mimo że sami zmęczeni jesteśmy nadmiarem z nią obcowania.Lekarz hospicyjny musi zachowywać równowagę między życiem prywatnym a zawodowym. Bo tu części rozmów nie da się przełożyć na jutro, jutro może być za późno. Dlatego praca w hospicjum to praca siedem dni w tygodniu 24 godziny na dobę, nie kończy się z chwilą zamknięcia gabinetu. Medycyna paliatywna, praca hospicyjna jest też trudniejsza do zaplanowania, więcej tu niespodzianek - i dobrych, i złych - czeka na chorego i lekarza. Najważniejsze jest zapewnienie choremu poczucia bezpieczeństwa. Fakt że chory może zawsze zadzwonić do lekarza, daje mu poczucie bezpieczeństwa. Lekarz zna pacjenta, jego dolegliwości, wie jak im zaradzić. Ideą hospicjum jest to, że chory ma odchodzić, kończyć życie w środowisku przyjaznym. We własnym łóżku, ze swoją poduszką, otoczony bliskimi, drobiazgami które lubi. Nie jako anonimowy człowiek, gdzieś z boku, na szpitalnym korytarzu.

Na przyjaźń z chorym jest za mało czasu, ale zawsze dziękuję chorym za to, że podarowali mi mądrość życiową. Często czyjeś jedno zdanie potrafi zmienić moje życie i to jest nagroda za ciężką opiekę. Czego się nauczyłem? Już wiem, że nie ma co odkładać marzeń, planów na później. Podróże, które planowałem odbyć po 60­-siątce, mam już za sobą. Moi pacjenci mówią: właściwie mógłbym już odejść, ale chciałbym jeszcze popłynąć kajakiem, pogodzić się z bratem, pojechać jeszcze raz na rynek w Krakowie...

Niesamowite jest też to, jak ludzie umierający troszczą się o swoich bliskich. Słyszałem, gdy moja pacjentka mówiła córce: “Wiesz, to przesąd że nie powinno spać się w łóżku po zmarłym. Jak umrę, to tylko zmień pościel i traktuj łóżko jak inne meble”.

Inna przebywająca pod opieką hospicjum domowego uczyła córkę gotować potrawy, które gotowała przez lata. Po mojej wizycie szły do kuchni, matka pokazywała jak i co robić, kazała zapisywać. Młodzi chorzy uczą rodziców, jak się wysyła esemesa, maila, jak działa komputer. Przez lata wyręczali w tym rodziców, teraz odchodzą, ale wiedzą, że z ich końcem, nie kończy się życie innych, a umiejętność wysyłania esemesa jest potrzebna.

Inna moja pacjentka - młoda kobieta - napisała kilkanaście listów do córki, na każde jej urodziny. Listy pełne miłości, wspomnień, rad na dorosłość.


Jakie życie, taka śmierć

Większości chorych hospicjum kojarzy się źle. Choć i tak jego postrzeganie zmieniło się na lepsze. Dla wielu jest to miejsce, gdzie można spokojnie odejść: w przyjaznym otoczeniu z pielęgniarką, lekarzem, psychologiem, duchownym.

Ale powszechne jest też postrzeganie, że hospicjum to umieralnia, miejsce gdzie mnie już nic nie czeka. A można umierać różnie: w bólu, cierpieniu, samotności. Można mieć też plan odchodzenia, wizję tego jak ma wyglądać schyłek życia.

Część ośrodków onkologicznych stosuje technikę przypominania lekarzom o konieczności rozmowy z chorym, o tym, jak ma wyglądać opieka u schyłku życia chorego. Pacjenci na zachodzie są z tym obeznani, przyzwyczajeni, to nie szokuje, zastanawiają się w jakim miejscu chcieliby odejść, kto miałby im towarzyszyć. To są bardzo trudne rozmowy, ale chory po nich czuje ulgę, nikt go nie oszukuje, nikt nie prowadzi przed nim gry. I rzeczywiście można się zastanowić jak ten czas przeżyć, co jeszcze zrobić, bo przecież umieranie jest częścią życia.

Słowa, że będzie lepiej są nieprawdą i chory to czuje. Ale często tak bardzo się boimy, nie umiemy być ze swoimi chorymi, że łatwiej nam pobiec do apteki po receptę niż posiedzieć z bliskim, potrzymać za rękę. Człowiek umierający potrzebuje przekonania, potwierdzenia że dobrze przeżył życie, że nie zostawia po sobie nie załatwionych spraw.

Sprawdza się powiedzenie: jakie życie taka śmierć. Jeśli wcześniej nie znaleźliśmy czasu na bliskość, to trudno będzie ją znaleźć w czasie kryzysu, a ciężka choroba to kryzys. Zdarza się, że obejmuję opieką już dwa pokolenia pacjentów, ktoś po latach przypomina sobie, że leczyłem babcię, dziadka. Znów choroba w rodzinie się pojawiła, ale tym razem bliscy chcą lepiej przygotować się na pożegnanie. Wiedzą, że to jest rodzaj pracy, który procentuje, można mieć korzyści z dobrego pożegnania.

Jest taka kategoria psychoonkologiczna - wzrost potraumatyczny. Tak nazywana jest sytuacja, gdy ciężkie, graniczne wydarzenie w życiu buduje człowieka. Daje siłę, spokój, zmianę na lepsze.


Mój prywatny Oskar

To najważniejsza nagroda w moim życiu, bo przyznana przez chorych, ich rodziny, bliskich. To mój prywatny Oskar. To nagroda na chwile zwątpienia, kiedy już brak sił, kiedy pojawia się wypalenie zawodowe.

A w hospicjach wypalenie zawodowe dotyka ponad połowę lekarzy. Stres, emocje na najwyższych obrotach, ciągły kontakt z chorym. Ostatnio przed wypaleniem uciekłem do Buenos Aires. Już po kilku dniach odpoczynku odszukałem tamtejsze hospicjum i pojechałem, żeby sprawdzić, czy mają tam coś innego, szczególnego co moglibyśmy dać naszym pacjentom w Gdańsku.


wysłuchała Alicja Katarzyńska


Dr n. med. Janusz Wojtacki: onkolog, który od ponad 20 lat pracuje w Hospicjum im. ks. E. Dutkiewicza w Gdańsku - na początku jako wolontariusz, potem jako lekarz. Współpracuje z Ruchem Kobiet po Mastektomii i Akademią Walki z Rakiem w Gdańsku. Jest autorem i współautorem ponad 120 publikacji opublikowanych w kraju i zagranicą, których część uhonorowano grantami naukowymi. W lutym 2016 odebrał statuetkę Anioł Medycyny. To nagroda Fundacji Anioły Farmacji i Anioły Medycyny, powołana w celu wyróżniania lekarzy i farmaceutów szczególnie oddanych chorym. Doktor Janusz Wojtacki (jako jeden z dziesięciu) zwyciężył spośród stu nominowanych do nagrody lekarzy z całego kraju.


TV

Gdański zegar spełnia życzenia?