• Start
  • Wiadomości
  • 30 tysięcy turystów na statkach. Dlaczego wybierają Gdańsk? [ROZMOWA]

30 tysięcy turystów na statkach. Dlaczego wybierają Gdańsk? [ROZMOWA]

O tym, co interesuje pasażerów wycieczkowców w Gdańsku, ile podmiotów pracuje przy każdym zawinięciu takiego statku do portu i jak ewoluował rynek turystyki morskiej na Wybrzeżu rozmawiamy z Dariuszem Stankiewiczem, właścicielem Baltic Gateway Poland. Firma ta od 22 lat opiekuje się turystami schodzącymi na ląd, m.in. w gdańskim porcie.
09.05.2017
Więcej artykułów poświęconych Gdańskowi znajdziesz na stronie głównej gdansk.pl

Dariusz Stankiewicz, właściciel firmy Baltic Gateway Poland

Izabela Biała: Do Portu Gdańsk zawinął pierwszy statek wycieczkowy w tym sezonie (rozmawialiśmy 27 kwietnia - red.). Dla Pana i pańskich pracowników dzień jak co dzień: siódma rano, dziesięć autokarów oczekujących na nabrzeżu, orkiestra...

Dariusz Stankiewicz: - Dzień jak co dzień? Chyba tak, za wyjątkiem orkiestry oczywiście, bo nie zawsze gra, ale dziś była specjalna okazja - pierwsze wejście do portu. Dobra pobudka dla pasażerów.


Ile macie rejsów do obsłużenia w tym roku?

- W granicach 85 do 90 zawinięć w Gdańsku, Gdyni i Szczecinie. Liczby są jeszcze lekko płynne, mogą być drobne korekty. Pracujemy dla kilku armatorów: Viking Cruises, TUI Cruises, Aida, Costa...


Kim jest przeciętny turysta przybywający do Gdańska drogą morską?

- 70 proc. pasażerów pochodzi z Niemiec. Pozostali to obywatele Wysp Brytyjskich i Amerykanie, Włosi, Francuzi oraz Hiszpanie.


A Skandynawowie?

- W tej chwili już nie. W przeszłości Birka Cruises co tydzień przywoziła Skandynawów do Gdyni, ale przy obecnej siatce połączeń lotniczych i promowych, które kraje skandynawskie mają z Wybrzeżem, nie ma to już sensu. Poza tym, w czasie kiedy pływał do nas ten armator, funkcjonowała tzw. wolna strefa celna, w której alkohol był dla Szwedów czy Norwegów oczywiście dużo tańszy, w tej chwili już nie ma tej atrakcji.


Astor - pierwszy wycieczkowiec powitany w tegorocznym sezonie w Porcie Gdańsk (27 kwietnia). Z okazji inauguracji sezonu dla pasażerów zagrała Orkiestra PSTRONG, zatańczyły tamburmajorki

Pasażerowie wycieczkowców to głównie ludzie dojrzali, na emeryturze?

- Nie tylko, w okresie letnim mamy pełen przekrój wiekowy od niemowląt po osoby osiemdziesięcio-, a nawet dziewięćdziesięcioletnie.


Wycieczkowiec przypływa do portu - na pokładzie największych statków, które zawiną w tym roku do Gdańska, należących do armatora Viking Cruises nawet 930 osób. To ogromna liczba. Jak wygląda obsługa turystyczna takiej rzeszy pasażerów? Czy wszyscy mają ten sam program i odbywają tę samą trasę po Gdańsku, tylko w mniejszych grupach?

- Nie, wszystko zależy od polityki armatora. Wymieniony przez panią armator, tak zwaną turę podstawową, czyli bardzo krótkie zwiedzanie Gdańska, wlicza w cenę biletów na rejs. Jeśli pasażerowie chcą skorzystać z oferty bardziej rozbudowanej, to już do tego biletu dopłacają. Inni armatorzy nie wliczają wycieczek w cenę rejsu, u nich jest to oferta fakultatywna. Wycieczki fakultatywne wykupić można na pokładzie statku bądź w przedsprzedaży w internecie.


Zdarza się, że nie wszyscy uczestnicy rejsu schodzą z pokładu?

- Generalnie wszyscy pasażerowie schodzą na ląd, natomiast nie wszyscy uczestniczą w wycieczkach. Zwiedzają na własną rękę. Mają do dyspozycji taksówki na życzenie, albo shuttle, czyli autokary jeżdżące wahadłowo. Zawożą turystów do miasta i później kursują co około pół godziny: wracają pod statek i znów do Gdańska, na zasadzie wahadła. Pasażerowie mogą więc pojechać do centrum na cały dzień, na godzinę, na lunch - to już od nich zależy. Plus minus 40 proc. uczestników rejsów wybiera taką formę poznawania miasta.


Jednak większość wybiera grupowe zwiedzanie. Jaki jest podstawowy program dla takich osób?

- Znów: wszystko zależy od armatora, który zna charakter swoich pasażerów, wie jakie są ich oczekiwania. Zaczynamy od turów bardzo podstawowych: sam Gdańsk, Gdańsk plus Oliwa, Gdańsk z Sopotem, kombinacje Trójmiasta. Do tego dochodzi kombinacja Gdańska z Malborkiem albo ze Stutthofem. Są też tury bardziej wyrafinowane: jak koncert chopinowski, czy wizyta w Teatrze Szekspirowskim. Są też wycieczki kajakowe i rowerowe. Kajakiem pływamy po Motławie. Rowerami natomiast jeździmy po mieście, startując z Gdyni lub Gdańska, w zależności od miejsca zawinięcia statku.


Każdy pasażer schodzi na ląd, około 40 proc. uczestników rejsu zwiedza Gdańsk na własną rękę

Widząc tłum osób obsługujących ten pierwszy, jeszcze nie tak duży statek (zabrał na pokład 460 turystów) zastanawiam się, ile podmiotów pracuje przy takiej obsłudze przy każdym zawinięciu?

- To jest złożone zagadnienie: port udostępnia nabrzeże, zlecenie na holowanie i cumowanie statku obsługuje już kolejny podmiot gospodarczy, uzupełnienie zbiorników wody i odbiór nieczystości to następna firma. Później mamy taksówki i przewoźników autokarowych. Do portu przyjeżdża też zawsze pracownik Gdańskiej Organizacji Turystycznej, który udziela szczegółowych informacji na temat poszczególnych atrakcji. No i oczywiście: restauracje, sklepy, instytucje kultury, przewodnicy autokarowi, firmy organizujące np. wycieczki kajakowe. I my jako koordynator tego wszystkiego. Jak widać zaangażowanie podmiotów gospodarczych jest naprawdę spore.


Od ilu lat obsługują Państwo takie rejsy?

- Jest to nasz 22 sezon.


Jak Pan, z tak wieloletnim doświadczeniem w branży, ocenia rozwój turystyki morskiej przez te lata? Jak ewoluowała na naszym rynku?

- Zaczynaliśmy w 1995 roku. Pamiętam jak dziś - statki “Costa Allegra” i “Costa Marina”. Kwestia przygotowania szesnastu autokarów wydawała się wtedy kosmiczna - znaleźć taką flotę na naszym lokalnym rynku w tamtym czasie to była naprawdę sztuka. W tej chwili można żartobliwie powiedzieć, że ten dzisiejszy statek to “tylko” dziesięć autokarów i że to spokojnie można zrobić, ale trzeba uważać, bo można źle pasażera obsłużyć mając pod opieką tylko jeden autokar. Ta “czujność czekisty” po naszej stronie obowiązuje przez cały sezon.

Przez te cały okres czasu zdecydowanie wzrastała wielkość statków i w tej chwili średnia ilość autokarów potrzebnych do obsługi jednego zawinięcia wynosi od 25 do 35, a nawet 40. A są już jednostki, na które potrzebujemy 50, 60, 70 autokarów. Jak widać wszystko idzie zdecydowanie w górę i taka jest generalnie tendencja na Morzu Bałtyckim - armatorzy budują coraz większe statki. I to jest z jednej strony plus, aczkolwiek standard zwiedzania przy takich ilościach jest już troszkę inny.


Czy oczekiwania pasażerów też się zmieniły w międzyczasie? Czy tutaj jest konstans?

- Ich oczekiwania także się zmieniają. Jeśli porównamy obecne ułatwienia w podróżowaniu z latami dziewięćdziesiątymi to jest ogromna różnica. Teraz na statkach pojawiają się pasażerowie, którzy już byli tu wcześniej, bądź na rejsie, bądź indywidualnie i chcieliby zobaczyć już coś innego niż za pierwszym razem. Zawsze Gdańsk, Malbork, czy katedra w Oliwie to będzie “numer jeden”, ale trzeba również dbać o to, by oferta była wzbogacana o kolejne elementy układanki.


Jakie to są elementy? Czy jest to na przykład wizyta w Europejskim Centrum Solidarności albo w Muzeum II Wojny Światowej?

- Dokładnie tak. Oczywiście ECS jak najbardziej, ale warto zaznaczyć, że my od początku mieliśmy w ofercie program zwiedzania “Gdańsk miastem Solidarności”. Jeszcze zanim powstało Centrum grupy jeździły do sali BHP w Stoczni Gdańskiej. Jeśli chodzi o Muzeum II Wojny Światowej, ten temat także nie jest dla nas nowy. Od dawna organizujemy wycieczki na Westerplatte, ze zwiedzaniem tamtejszych wartowni. Są także wizyty w muzeach: w Muzeum Narodowym, w Muzeum Historycznym Miasta Gdańska i w jego oddziale - Muzeum Bursztynu. Siłą rzeczy wiadomo, że Muzeum II Wojny Światowej również do oferty wejdzie, wprowadzamy do niej każdy nowy obiekt.


Kiedyś zorganizowanie 16 autokarów do obsługi zawinięcia wycieczkowca było dużym wyzwaniem - mówi Dariusz Stankiewicz

Reasumując: z jednej strony mamy grupy zorganizowane korzystające z podstawowego programu, z drugiej - osoby zwiedzające na własną rękę, a z trzeciej - propozycje wycieczek wzbogaconych, dla tych którzy są w Gdańsku nie po raz pierwszy.

- Tak, jest jeszcze jeden ważny element w tej układance. Chodzi o mobilność pasażera. Nie każdy uczestnik rejsu jest sprawny. Są wśród nich ludzie o kulach, albo poruszający się z pomocą balkoników. Takie osoby nie są w stanie np. pojechać do Malborka na zwiedzanie zamku. Dla nich musi być przygotowany “lekki” program, żeby byli w stanie pojechać, zobaczyć i wrócić - zadowoleni z wycieczki.


Zdarzają się nieoczekiwane życzenia? Zaskakują was czasem pomysły pasażerów?

- Pojawiają się zaskakujące hasła, które wynikają najczęściej z niewiedzy turystów, bo np. dostajemy informację ze statku, że ktoś chciałby pojechać do Oświęcimia. Siłą rzeczy jest to prawie niewykonalne, chyba że wynajmiemy śmigłowiec albo taksówkę lotniczą, która go zawiezie, ale koszty są takie, jakie są i nikt się na to nie decyduje.

Organizowaliśmy już jazdy konne na życzenie. Mamy przeloty szybką łodzią motorową z Gdyni do Gdańska na Motławę. Swego czasu mieliśmy w ofercie tzw. “folklor”, taki klasyczny, z prawdziwym wiejskim jadłem, kapelą, zabawami ludowymi, wiejska zabawa można powiedzieć. Robiliśmy to dla Szwedów, którzy doskonale się na takich imprezach bawili. Dziś już tego nie ma, ale przez cztery lata z rzędu jeździliśmy na ten folklor nawet czterema autokarami. Generalnie każdy statek to nowe wyzwanie i nowe pytania, jeśli chodzi o oczekiwania ludzi.


Czytaj także:

Astor powitany orkiestrą - zawinął do nas pierwszy wycieczkowiec sezonu 2017



TV

120-letnia kamienica jak nowa