Polacy są narodem wielkiej idei. Ale dziś jej ducha stłumiła wszechobecna konsumpcja

Czy da się wyżyć z pisania? Różnie. Są pisarze i poeci w naprawdę trudnej sytuacji. Sam przez jakiś czas musiałem dodatkowo pracować. Zatrudniłem się jako kasjer w jednym z supermarketów. Eugeniusz Sobol jest Ukraińcem, urodził się w 1971 r. w Kijowie. W 1993 r. przyjechał do Gdańska. W ramach stypendium rządu polskiego dostał się na studia - skończył polonistykę na Uniwersytecie Gdańskim. Tu także obronił doktorat z twórczości Jarosława Iwaszkiewicza. Mieszka w Sopocie, jest pisarzem i krytykiem literackim

Aleksandra Kozłowska: Masz rodzinę na Krymie?

Eugeniusz Sobol: Nie. Ani rodziny ani znajomych. Sam na Krymie byłem dawno temu. Ale oczywiście cały czas śledzę to, co się tam dzieje. Wydarzenia na Majdanie, a teraz na Krymie kompletnie rozbiły mnie psychicznie. Siedzę w internecie całymi nocami, dziś poszedłem spać przed szóstą rano. 

Krym jest okupowany, a zachowanie Putina to czysta farsa polityczna. Rosjanie, także ci mieszkający na Krymie żyją imperialnym mitem, ta ich chęć powrotu do Rosji to wyraz wielkiej nostalgii za Związkiem Radzieckim, kiedy państwo decydowało o wszystkim.

Ale Krym nie jest przygotowany na to by stać się częścią federacji. Wodę pitną, prąd, żywność - wszystko to dostaje z Ukrainy. Poza tym takie sprawy, jak choćby system kształcenia są inne na Krymie, inne w Rosji. Uczniowie przygotowywali się przecież do ukraińskiej matury. Całe to przystąpienie do Rosji zwyczajnie nie będzie się opłacało. I to obu stronom. Rosja musi się też liczyć z sankcjami gospodarczymi, Europa i USA mogą wycofać się ze współpracy gospodarczej. Może więc być tak, jak myśli część ukraińskich polityków - że Krym wróci do Ukrainy.

W Trójmieście odbywały się manifestacje poparcia dla Ukrainy, tak jak w całej Polsce były zbiórki leków i ubrań dla protestujących na Majdanie. Też się w to angażowałeś?

- Oczywiście. Razem z Europejskim Centrum Solidarności organizowałem akcję wsparcia, współprzygotowywałem debatę na ten temat. Chciałbym pracować z ECS-em nad kolejnymi projektami.

Marta Siciarek z Centrum Wsparcia Imigrantów i Imigrantek powiedziała niedawno w rozmowie z naszym dziennikarzem Maciejem Sandeckim, że te polskie gesty poparcia to w dużej mierze hipokryzja. Że tak naprawdę Polacy dyskryminują Ukraińców, choćby tych, którzy u nas pracują, że wręcz nimi gardzą. Zgadzasz się z tym?

- I tak i nie. Jest z pewnością jakaś dyskryminacja na rynku pracy. Część Polaków uważa, że Ukrainiec powinien pracować więcej za mniej. Być może w ten sposób odreagowują własne doświadczenia na saksach, kiedy też byli źle traktowani. Ale wydaje mi się, że ta ukraińska, słabo opłacana sprzątaczka jest takim samym stereotypem jak słynny polski hydraulik. Przecież nie wszyscy Polacy za granicą pracują na zmywaku czy na budowie.

Polacy poparli Euromajdan jak żaden inny naród w Europie. To ewenement. Tony żywności, ubrań i leków, które popłynęły z Polski na Ukrainę to zaprzeczenie stereotypów. Tak samo jak dziesiątki tysięcy ludzi, którzy brali udział w demonstracjach solidarności z Ukrainą. A skoro mowa o solidarności - to właśnie z jej powodu, z powodu tego, co zrobiła Solidarność przyjechałem do Polski.

Kiedy to było?

- W 1993 r., a więc wkrótce po rozpadzie Związku Radzieckiego. Polska była wtedy dla nas symbolem wolności i demokracji. Chciałem na własne oczy przekonać się jak to wygląda. Już w Kijowie na własną rękę zacząłem się uczyć polskiego, a gdy dostałem stypendium, przyjechałem do Gdańska na studia. Wybrałem polonistykę. 

Mówisz o ówczesnej Polsce, jako symbolu wolności i demokracji. Jak teraz, po dwudziestu latach widzisz nasz kraj?

- Współczesna Polska odbiega od tego o co walczono w czasach Solidarności. Brakuje wielkiej idei. A Polacy są narodem wielkiej idei i boleśnie odczuwają jej brak. Ducha idei stłumiła wszechobecna konsumpcja, więc Polacy czują frustrację, duszą się, szukają ujścia dla tej potrzeby życia w imię wielkich wartości. Być może dlatego tak zaangażowali się w Pomarańczową Rewolucję, a teraz poparli Euromajdan. Wolnościowe dążenia na Ukrainie to dla Polaków wzorzec zastępczy idei Solidarności. Zresztą wielu z was przyznaje: „Czujemy się teraz jak w czasach Solidarności”. Nawet młode pokolenie, które urodziło się już w wolnej Polsce jeździ na Ukrainę by poczuć te emocje. 

Wspomniałeś o stereotypach. Ty z pewnością je łamiesz - skończyłeś tu studia, obroniłeś doktorat, jesteś pisarzem...

- Tak. Moja praca doktorska dotyczyła Iwaszkiewicza; który urodził się zresztą pod Kijowem. Tytuł doktoratu brzmiał: „Jarosław Iwaszkiewicz i literatura rosyjska”, pisałem o jego związkach z twórczością Tołstoja, Błoka. Jesienią tego roku praca ma być opublikowana. W 2012 r. wydałem też zbiór opowiadań pt. „Killer”. Pierwsze, tytułowe opowiadanie zawiera wątki autobiograficzne. Bohaterem jest Ukrainiec ze zrusyfikowanej rodziny, który z Kijowa przyjeżdża do Polski.

Jaka jest twoja rodzina?

- Ojciec miał polskie korzenie, ale niespecjalnie je kultywował. Byliśmy zrusifikowani, jak prawie wszyscy wtedy na Ukrainie. Mówiliśmy tylko po rosyjsku, chodziłem do rosyjskiej szkoły. Można było się w niej wprawdzie uczyć ukraińskiego, ale rzadko kto to robił. Wystarczyło, że rodzice napisali, że dziecko ma dużo nauki, że jest przemęczone by dostać zwolnienie z lekcji ukraińskiego. Język i kultura ukraińska były powszechnie uważane za gorsze. Dlatego ukraińskiego nauczyłem się dopiero niedawno, gdy zaczęły się wydarzenia na Majdanie. 

Czy w związku z nimi masz jakieś zamówienia na teksty o Ukrainie?

- Na recenzje ukraińskich książek. Ale niewiele ich się w Polsce ukazuje. Myślę o powieści lub opowiadaniu o Euromajdanie, zamierzam też pisać teksty publicystyczne komentujące to, co się teraz tam dzieje. Pierwszy taki tekst niedawno opublikowała Gazeta Wyborcza Trójmiasto. 

Nie chcę żeby zabrzmiało to patetycznie, ale bronią pisarza jest pióro. I to w ten sposób mogę pomóc Ukrainie. Pisząc jak naprawdę wygląda rzeczywistość walczę z kłamstwem, jakie serwuje rosyjska propaganda. W Rosji blokowane są przecież niezależne strony, takie jak: grani.ru, kasparov.ru czy blog Nawalnego.

A w jaki sposób Polacy mogą pomóc Ukrainie? Zwykli ludzie, którzy tęsknią za wielką ideą?

- Myślę, że Ukraina bardzo potrzebuje polskiej pomocy. Nie finansowej, ale doradczej. Polska powinna przekazać Ukrainie swoje doświadczenia i wiedzę na temat Unii. Bo zwłaszcza na wschodzie Ukrainy rosyjska propaganda zrobiła wiele złego. Tam Unia Europejska kojarzona jest przede wszystkim z tolerancją dla homoseksualnych związków. Nie mówi się o współpracy gospodarczej, o rozwoju. W Charkowie, Doniecku, Dniepropetrowsku seminaria z wiedzy o Unii, szkolenia z pisania wniosków unijnych są potrzebne jak powietrze. 

Polskie firmy i instytucje mogłyby dążyć do pozyskiwania na Ukrainie partnerów gospodarczych, politycznych, kulturalnych, a „zwykli” Polacy bardziej interesować się naszą kulturą, muzyką, literaturą... 

Znów wracamy do literatury. Jak wygląda twój zwykły dzień jako pisarza? 

- Dużo czytam. Jak mówiłem - piszę recenzje książek, reportaże o Rosji, Ukrainie. Publikuję w „Nowej Europie Wschodniej”, „Odrze”, „Blizie”, w miesięczniku „Nowaja Polsza”. Pierwszą recenzję napisałem w 2003 r., do tej pory ukazało się ich ponad dwieście. Teraz mam do skończenia esej o Brodskim, strasznie już z nim zwlekam (śmiech). Zajmuję się też tłumaczeniami.

Da się z tego wyżyć? Parę dni temu pisarka Kaja Malanowska umieściła na Facebooku bardzo emocjonalny wpis, w którym skarży się na skandalicznie małe zarobki - za 16 miesięcy pracy nad książką dostała 6 tys. 800 zł.

- Malanowska nie jest jeszcze w najgorszej sytuacji. Jest dość znana, była nominowana do Nike. Są pisarze i poeci, którzy mają dużo trudniej. Sam przez jakiś czas musiałem dodatkowo pracować. Zatrudniłem się jako kasjer w jednym z supermarketów.

Też mam znajomego po studiach na ASP, który pracował na kasie w Biedronce.

- No, właśnie. Takie życie. Oczywiście traktowałem to zajęcie jako tymczasowe. Potem wykorzystałem je jako inspirację opowiadania, które - mam nadzieję - wkrótce się ukaże. Przedstawiłem w nim hipermarket jako zaczarowaną krainę, gdzie trafia chłopak po studiach. Kontrast między ambicjami wykształconego człowieka a mocno odbiegającą od jego marzeń rzeczywistością jest bardzo dotkliwy. W opowiadaniu pojawia się też wszechmocny rosyjski biznesmen, który proponuje bohaterowi zatrudnienie za duże pieniądze. Ale jest warunek - chłopak musi spalić swój dyplom.

Mam nadzieję, że tego nie robi?

- Właśnie, że robi. Pali dyplom wyrzekając się tego, co osiągnął na rzecz kasy. Nie wiem czy to opowiadanie jest dobre, ale chciałem w ten nieco surrealistyczny sposób pokazać dzisiejszą rzeczywistość.

Jakie masz plany w związku z tą rzeczywistością?

- Zadomowiłem się w Polsce, chciałbym tu zostać. Mieszkam w Sopocie, lubię to miasto. Lubię chodzić na spacery nad morze, latem sporo pływam. Plany? Będę dalej pisał. A po publikacji mojego doktoratu może wrócę do pracy naukowej? Zobaczymy.

Autor: Aleksandra Kozłowska

Źródło: Gazeta Wyborcza Trójmiasto