Między knedlikiem a bigosem

Większość życia spędziłem w Gdańsku. Wśród Polaków mam więcej znajomych, bliskich osób. Ostrawa też jest dla mnie domem, ale gdybym miał wybrać między Ostrawą a Gdańskiem, wolałbym żyć w Gdańsku. Rozmowa z Adamem Skutchanem, Czechem, hokeistą w MH Automatyka, ambasadorem kampanii Łączy Nas Gdańsk.

Aleksandra Kozłowska: - Spotykamy się w kawiarni obok hali Olivia. Przyszedłeś tutaj prosto z treningu? 

Adam Skutchan: - Tak. Trenujemy prawie codziennie. Teraz była przerwa kadrowa - po długim czasie mieliśmy trzy dni wolnego. A gdy jest trening, wstaję o ósmej, o 8.55 muszę być już na hali. Najpierw mamy rozgrzewkę drużynową, potem idziemy na lód - na godzinę, półtorej. Potem jeszcze siłownia.

Weekendy masz wolne?

- W piątki, niedziele i wtorki gramy mecze. Czasem, gdy nie ma wtorkowego meczu, mamy wolny poniedziałek. A tak cały czas treningi.

Adam gra w Gdańsku juz prawie 15 lat.

Sezon właśnie trwa.

- Tak. Etap przygotowawczy zaczyna się w sierpniu. We wrześniu rusza liga, która kończy się na początku kwietnia. W zależności od wyników możemy zakończyć nasz udział w połowie marca, lub - gdy dobrze nam idzie - w kwietniu. Teraz jesteśmy na szóstym miejscu w lidze, i to jest lokata, którą chcielibyśmy utrzymać. Po zakończeniu sezonu czeka nas miesiąc, czy raczej dwa tygodnie odpoczynku i znów wracamy do treningów - tyle, że na sucho.

Czyli jak? Jeździcie na wrotkach?

- Nie, trenujemy na kajakach. Na kaszubskich jeziorach.

Czyli wcale nie na sucho.

- No, nie (śmiech).

(kelnerka przynosi Adamowi duży kubek kakao)

To w ramach diety sportowca?

- Bardzo lubię kawę. Ale teraz jestem jeszcze przed obiadem, nie chcę jej pić na pusty żołądek. Zamówiłem więc kakao, które też lubię.

Napastnik klubu Automatyka czuje się w Gdańsku jak w domu.

Masz jakąś specjalną dietę dla hokeistów?

- Nie, ale jem zdrowo. Nie chodzę do fastfoodów, raczej sobie sam gotuję w domu: warzywa, steki, generalnie zdrowe jedzenie. Oczywiście czasami się złamię i zjem coś niepolecanego, ale głównie pilnuję by unikać tłuszczów i węglowodanów.

Lubisz gotować?

- Tak, to jedna z moich pasji. Lubię gotować i lubię oglądać różne programy o gotowaniu. Jest na przykład taki czeski kucharz Zdenek Pohlreich, podoba mi się jak prowadzi kuchnię. Oglądam też programy Ramsaya Gordona. Nie przepadam natomiast za Jamie Oliverem. 

Moje ulubione danie to steki, wspomniałem już o nich. Żeby były naprawdę dobre, mięso musi jakiś czas dojrzewać. Znalazłem więc farmę w Czechach koło Ostrawy, która w ten sposób przygotowuje mięso, od nich je właśnie sprowadzam.

A czeska kuchnia: smażony ser, gulasz z knedlikami?

- Oczywiście! Smażony ser bardzo lubię. Nie powinienem go jeść, ale czasem sobie pozwalam. Jeszcze z frytkami i sosem tatarskim... Gulasz z knedlikiem też lubię. Typowo czeskie danie to także svićkova omaćka - sos z mięsem wołowym, może być chyba też królik. Mięso szpikuje się słoniną, potem się dusi. Sam niestety nie umiem tego robić. Pyszny jest także knedlik z pieczoną wieprzowiną i kapustą gotowaną z kminkiem oraz zasmażaną słoniną.

Zdrowo to nie brzmi... A piwo? Też chyba powinieneś unikać?

- Nie jestem wielkim miłośnikiem piwa, wolę wino. Na pewno czeskie piwo słynie ze swej jakości. Gdy grałem w drużynie hokejowej w Stanach, czytałem amerykański przewodnik po Europie i z dumą zobaczyłem, że czeskie piwo określili w nim jako najlepsze w środkowej Europie. 

Mieszkasz i w Gdańsku, i w Ostrawie...

- Tak. Przez cały sezon jestem w Gdańsku, teraz mija już chyba piętnasty rok z przerwami. Pierwszy raz przyjechaliśmy tu z rodzicami, gdy miałem trzy lata. Mój ojciec też był hokeistą, przez jakiś czas grał w GKS Stoczniowcu Gdańsk.

To on nauczył cię jeździć na łyżwach?

- Tak. Nie pamiętam czy pierwsze kroki na lodzie stawiałem w Czechach, czy tutaj, ale pamiętam siebie jako trzylatka jeżdżącego na lodowisku w hali Olivia. Gdy miałem 15 lat, wróciliśmy do Ostrawy. Mój tata zakończył wtedy karierę hokejową - miał 42 lata, to dużo jak na hokeistę - a ja zacząłem grać w Ostrawie, w Witkowicach, w jednej z najlepszych drużyn juniorskich. Grałem z nimi przez trzy lata. 

Na jakiej pozycji?

- Jestem napastnikiem. W hokeju gra się pięciu na pięciu, plus bramkarz. Jest trzech napastników: lewe skrzydło, prawe skrzydło i środkowy oraz dwóch obrońców - też prawy i lewy. Ja gram w ataku, w Automatyce na prawym skrzydle, ale umiem też grać na lewym albo na środku - tak grałem w Stanach. I wszędzie dobrze się czuję. Według mnie dobry zawodnik umie grać na wszystkich pozycjach. Każdemu jednak trafiają się kontuzje. Dlatego w tym roku zacząłem studiować fizjoterapię na Wyższej Szkole Zarządzania w Gdańsku, to pięcioletnie studia magisterskie.

Mieszkając jako dzieciak w Gdańsku trenowałeś i grałeś w hokeja, ale chodziłeś też do szkoły.

- Tak. Choć przede wszystkim szkołę robiłem w Ostrawie. Jeździłem tam z mamą na 14 dni w ciągu roku, zdawałem testy i wracaliśmy. W Gdańsku chodziłem do szkoły podstawowej nr 35, to sportowa szkoła. Uczyłem się w niej z przerwami, rodzice tak nie naciskali na nią jak na czeską. Jasne, że zależało im na dobrych wynikach, ale bardziej chodziło o to żebym miał kontakt z rówieśnikami.

Dobrze się z nimi dogadywałeś?

- Tak. Nigdy nie miałem żadnego problemu, żadnych konfliktów. Na pewno gdybym tu przyjechał w wieku 13 lat i nie znałbym ani słowa po polsku, byłoby dużo trudniej. Ale ja zacząłem dorastać w polskim języku mając ledwie trzy lata. 

Wracając do twojego życia w rozkroku między Polską a Czechami. Sezon spędzasz tutaj, resztę roku w Ostrawie?

- Nie tylko. Po sezonie jadę na miesiąc do USA, do mojej dziewczyny. Studiuje w Pullman w stanie Waszyngton, na północy, gdzie bardzo często pada. Studiuje dietetykę i gra w tenisa.

Jest Amerykanką?

- Czeszką. Spotkaliśmy się, gdy grałem w Witkowicach. 

Adam kursuje między Polską a Stanami, gdzie studiuje jego dziewczyna.

Czyli na randkę lecisz na drugi koniec świata.

- Tak. Ale ostatnio ona przyleciała do domu na Boże Narodzenie, przez lato też będziemy razem w Ostrawie.

Jak na ciebie wpływa to, że żyjesz trochę tu, trochę tam?

- Obserwuję jak różni są ludzie, jak inaczej się zachowują, inaczej myślą. Byłem dwa lata w Stanach - mieszkałem godzinę drogi od Nowego Jorku, potem przez rok w Oklahomie, teraz żyję w Gdańsku i w Ostrawie, wszędzie jest inna kultura. W Nowym Jorku na przykład miałem wrażenie, że ludzie są bardzo skupieni na sobie, a życie jest tam bardzo szybkie. Natomiast w Oklahomie zupełnie inaczej - mieszkańcy są bardzo przyjaźni, uśmiechnięci, pomocni, tempo życia o wiele wolniejsze. Ludzie wyluzowani, mają czas na relacje i zabawę. Gdańsk - miasto otwarte, nadmorskie, ludzie tu umieją dobrze się bawić. W Ostrawie mieszkańcy są inni - twardzi, surowi, przyzwyczajeni do ciężkiej pracy. To rejon wydobycia węgla, przetwórstwa żelaza, przemysłu. Część kopalni jeszcze działa, część została przerobiona na muzea. 

Też czujesz się takim twardym, surowym człowiekiem?

- Nie. Większość życia spędziłem w Gdańsku. Tutaj czuję się jak w domu. Wśród Polaków mam więcej znajomych, bliskich osób. Ostrawa też jest dla mnie domem, ale gdybym miał wybrać między Ostrawą a Gdańskiem, wolałbym żyć w Gdańsku. Moi rodzice też, ale mają dom w Ostrawie, mieszkają więc w Czechach. Gdy gramy na południu Polski przyjeżdżają i nam kibicują. Do Katowic mają przecież tylko godzinę drogi, do Jastrzębia jeszcze mniej.

O nas, Polakach mówi się często, że jesteśmy zamknięci, ponurzy, nieufni.

- Nie powiedziałbym tak. Na pewno to zależy od tego, czym się dany człowiek zajmuje. Jeśli dużo podróżuje, poznaje ludzi, inne kultury, myślę, że jest otwarty. Tak jest na przykład w sporcie. W naszej gdańskiej drużynie oprócz mnie gra jeszcze dwóch Czechów (hokej jest w Czechach bardzo popularnym sportem, tak jak w Polsce piłka nożna), są zawodnicy z Ukrainy, Białorusi. Białorusinem jest też nasz trener. Jako hokeista miałem okazję być w Rosji, Stanach, w Szwecji... 

Zastanawiam się jakie cechy tradycyjnie przypisuje się Czechom. Na pewno charakterystyczne poczucie humoru (odzwierciedlające się choćby w słynnym na cały świat czeskim kinie), jakiś wewnętrzny luz, radość życia, których moim zdaniem często brakuje Polakom. 

- Według mnie wszędzie ludzie są i dobrzy i źli, mądrzy i głupi, otwarci i zamknięci, z pozytywnym i negatywnym podejściem do życia. Nie widzę pod tym względem różnic między Czechami a Polakami. 

Jak się czujesz jako ambasador kampanii Łączy Nas Gdańsk?

- Bardzo mnie to cieszy. Z radością reprezentuję Gdańsk, nie tylko jako zawodnik. Lubię promować to miasto, bo wydaje mi się, że wciąż jest trochę jakby schowane, niedoceniane. Z drugiej strony nie spotkałem jeszcze osoby, która by tu przyjechała i której by się tu nie spodobało. Sam bardzo lubię Główne Miasto, jest jedyne w swoim rodzaju. Cenię też to, że jest tu gdzie się bawić, zawsze jest co robić. A w Ostrawie tego mi brakuje - różnych możliwości spędzania czasu. Latem odbywa się festiwal Colours of Ostrava, kilkudniowa impreza muzyczna trochę jak gdyński Open`er. Ale przez resztę roku życie nie jest już tam tak barwne.