Lekcja polskiego

- Z pracą dla mnie tu jest trudniej. U nas kobiety są takie, że może być pusta lodówka, w kieszeni wiatr ale włos musi być zrobiony. W Polsce inaczej. Albo może same farbują, układają? Albo może teraz gorszy czas? Radzę sobie tylko dzięki starszym osobom: strzyżenie, trwała... - mówi Ukrainka Regina, fryzjerka mieszkająca w Gdańsku

Ida Marciniak zaczyna lekcję bardzo prosto: - Jak wam minął tydzień?
- Sąsiedzi zaprosili nas do siebie. Już rok się z nimi towarzyszymy - odpowiada Regina.
- „Przyjaźnimy” - poprawia Ida.
Regina to wesoła, wygadana fryzjerka w średnim wieku. Do Gdańska przyjechała z Dniepropietrowska. - Świetni ci nasi sąsiedzi - opowiada dalej. - Pomogą, poradzą - jak ZUS załatwić, inne sprawy w urzędzie.
Mały pokoik w kamienicy w centrum Wrzeszcza. To tu swoją siedzibę ma Centrum Wsparcia Imigrantów i Imigrantek, działająca od roku nieformalna inicjatywa grupy trójmiejskich aktywistów. Obcokrajowcom udzielają porad prawnych, urzędowych, lekarskich. Prowadzą też lekcje polskiego: dla początkujących i zaawansowanych. Wszystko bezpłatnie.
„Klasa” to ustawione w krąg krzesełka, nieduża biała tablica, pod ścianą oprawiony w szkło plakat z „Monologów waginy” (CWII korzysta z lokalu należącego do Stowarzyszenia Współpracy Kobiet NEWW Polska). W przedpokoju oprócz wieszaka swój kąt zajmują „pomoce naukowe”: szufelka, zmiotka, miotła. Obowiązuje zakaz używania angielskiego, czasem trzeba więc dany przedmiot pokazać „na żywo”.
Jest środa, jak co tydzień zaczyna się lekcja polskiego dla zaawansowanych.
Kiedy jestem zmęczona, trzeba iść na imprezę
Na kursie dla zaawansowanych dominują Ukrainki. To najliczniejsza, obok Rosjan i Białorusinów grupa cudzoziemców w Trójmieście.
Prowadząca - Ida Marciniak, młoda dziewczyna z rudą grzywką, absolwentka filologii rosyjskiej na Uniwersytecie Gdańskim (na co dzień uczy rosyjskiego w szkołach językowych) sprawdza pracę domową. Zadanie polegało na dokończeniu podanych zdań.
„W zeszłym roku”... - ... nie myślałam, że będę się uczyć polskiego języka w Gdańsku - odczytuje z zeszytu Maria, elegancka starsza pani.
„Kiedy wstaję rano...” - ... piję kawę mocną i słodką i palę papierosa - kończy zdanie Regina.
- A ja czytam wiersze po polsku - dopowiada Maria.
„Kiedy jestem zmęczona...” - ... trzeba iść na imprezę - czyta ze śmiechem fryzjerka.
Lekcja toczy się dalej. - Dziś zajmiemy się określeniami czasu i częstotliwości, czyli takimi słowami jak: „często”, „chwila”, „nigdy”, „czasem”, „rzadko” - zapowiada Ida. - Jak często chodzicie do teatru?
Maria: - W Kijowie mam abonament, mogę chodzić do teatru co wieczór. I do filharmonii toże. Ale tu drogo.
- Jak często chodzicie do muzeum?
- Moja siostra jest historykiem sztuki. Chocziem czy nie, ale muszę chodzić na wystawy - uśmiecha się Maria. - Najczęściej  do galerii sztuki w Sopocie.
Ida: - A jak często sprzątacie?
Regina: - Niestety każdy dzień.
Na koniec lekcji dyktando. - Pan Stanisław Matejko zawsze wieczorem czyta książki. Lubi kryminały... - dyktuje Ida. „Klasa” grzecznie notuje.
Kocham Ukrainę ale nie kocham tamtejszej władzy
Maria przyjechała do Gdańska z Kijowa prawie rok temu. Ma tu siostrę i siostrzeńca, studenta politologii na UG. Siostra kiedyś pracowała w lwowskich galeriach, dziś jest tłumaczką w jednej z firm na terenie Stoczni Gdańskiej. Maria zaczęła się uczyć polskiego z prostego powodu: - Być w Polsce i nie rozumieć języka? To przecież wstyd - mówi z mocnym wschodnim  akcentem. - W ogóle uważam, że po tym jak Polska poparła naszą Pomarańczowa Rewolucję i Majdan, na Ukrainie wszyscy powinni uczyć się waszego języka. Ukraina jest wdzięczna Polakom za to poparcie. Polacy właśnie tacy są - dla was liczy się idea, a nie wartości materialne.
Syn Marii jest pianistą, skończył konserwatorium w USA. Ona też studiowała w Stanach - administrację, ale jej prawdziwą pasję jest muzyka, przez lata śpiewała w chórze klasycznym i nowoczesnym. - Nie znam nut - przyznaje. - Wszystko ze słuchu.
Maria jest już na emeryturze. W Gdańsku ma dużo czasu i spędza go kulturalnie. - Chodzę na wystawy, na koncerty do Filharmonii. Bardzo lubię też spacery nad morzem. Wszystko jedno jaka jest pogoda.
Fryzjerka Regina pochodzi z Dniepropietrowska. W Gdańsku mieszka już drugi rok. - Mąż ma polskie korzenie, trzy lata temu postanowiliśmy przeprowadzić się do Polski. Kocham Ukrainę ale nie kocham tamtejszej władzy - przyznaje.
Natalia przyjechała z Kaliningradu. Od września zeszłego roku razem z rodzicami prowadzi sklepik z ubraniami na gdańskim Ujeścisku. - Sprzedajemy tylko nową odzież, ale ceny są niskie, sporo osób do nas zagląda. Głównie kobiety. Nieraz wpadają tak po prostu pogadać, herbatę wypić. Często się zdarza, że ktoś słysząc wschodni akcent pyta: „A skąd pani jest?”, na to mama, że z Ukrainy. A wtedy ten ktoś: „O, moja babcia też stamtąd, ze Lwowa”. Dzięki tym pogaduszkom moja mama coraz lepiej mówi po polsku. A gdy tu przyjechała, ani jednego słowa nie znała! - opowiada Natalia.
Na lekcji polskiego dla początkujących jest bardziej egotycznie. Wśród uczniów dwoje Chilijczyków: Felippe i Pamela, Holenderka Mariana, Otto z Gwatemali.
Najwięcej szumu robi trzech Egipcjan: Michael i Sami z Kairu oraz Hamdi z Aleksandrii. Śmieją się, gadają, zaczepiają dziewczyny. Są jak niesforni uczniowie w podstawówce. Ale aktywnie uczestniczą też w lekcji, zwłaszcza Hamdi ciągle jako pierwszy wyrywa się do odpowiedzi.
- W Polsce jestem ponad rok - opowiada po zajęciach. - Ożeniłem się z Polką, poznaliśmy się w Egipcie. W Aleksandrii mam statek, taki nieduży, do wożenia turystów. Ja jestem kapitanem, wypływam z turystami na nurkowanie. W Gdańsku nie mam pracy. Przez jakiś czas pracowałem w fabryce, potem krótko w kebabie. Chciałbym tu otworzyć własną restaurację. Bardzo lubię gotować, moja żona w ogóle nie musi wchodzić do kuchni. Gotuję jak w Egipcie, a ona lubi ostre jedzenie: dużo czosnku, papryki...
Hamdi w Egipcie ma rodziców i brata, tęskni za nimi. - Ale tu też jest morze, dlatego polubiłem to miasto. I nawet meczet jest! Chodzimy tam w każdy piątek. Gdybym jeszcze znalazł pracę, w ogóle byłoby cool.
Jesteście Latynosami Europy
Jaka jest Polska?
Regina: - Od razu, przy wjeździe widać różnicę. Na ulicach spokojnie, palą się lampy a ludzie nie biorą łapówek. U nas to praktycznie niemożliwe załatwić cokolwiek bez łapówki. A tu znajomi od początku mi mówili: „Nawet nie próbuj dawać w łapę”. Dobre drogi, porządek, żadnych bójek, nie ma pijanych. Nieraz słyszę od Polaków: „Ale u nas też piją i kradną”. Może i tak, ale jeśli to bardzo kulturalnie (śmiech). Dla mnie najstraszniejsze jest, gdy nie możesz sobie życia planować, bo nie wiesz czy wypłacą ci pensję, ile będzie kosztował chleb, jaki będzie kurs dolara. Na Ukrainie trzeba albo kosić miliony albo żyć jednym dniem. A mając rodzinę, dzieci to bardzo trudne.
A Polacy?
Regina: - Kulturalni. Nasi sąsiedzi na przykład. Pan Adam, 84 lata, a od rana w garniturze. Poza tym towarzyscy, lubią porozmawiać. Naprawdę nie wiedziałam, że Polacy lubią tyle gadać. Ledwo usłyszą mój akcent, zaraz dopytują; „A skąd pani jest?”, „Jak tu się pani podoba?” itd. Sami też dużo o sobie mówią. Ale może tak już jest, że fryzjerce ludzie się zwierzają.
Alvaro: - Jesteście Latynosami Europy: spontaniczni, otwarci, z temperamentem, lubiący się bawić, trochę bałaganiarscy. Interesujecie się ludźmi, tu ciągle ktoś pyta: skąd jesteś?
Alvaro pochodzi z Wenezueli. Wysoki, uśmiechnięty. Dobrze mówi po polsku, w Gdańsku mieszka już kilkanaście lat.
- Poznałem w Trójmieście różnych obcokrajowców ale chyba jestem tu jedynym Wenezuelczykiem - śmieje się.
Zarabia dając lekcje hiszpańskiego. - Teraz to bardzo popularny język, mnóstwo chętnych się zgłasza - mówi.
W Gdańsku został „klasycznie” - dla kobiety. I choć dziś jego polska miłość jest już byłą żoną, nadal chce tu mieszkać.
- Dla mnie Polska to druga ojczyzna - wyznaje bez patosu. - Warszawę lubię tylko na kilka dni, Gdańsk przez cały czas. Jest spokojniejszy, przyjaźniejszy niż stolica. Poza tym ma morze, a w Wenezueli też mieszkałem na wybrzeżu.
Z rodzinnego kraju wyjechał jako młody człowiek. - Zainteresowałem się filozofią buddyjską, medytacją. Podróżowałem po całym świecie: Indie, Nepal, Sri Lanka...- wspomina. - Poznałem ważnego guru i zostałem w Indiach przez rok. Zamieszkałem w aśramie, zostałem mnichem. Potem z misją propagowania buddyzmu i medytacji wyruszyłem do Europy.  Trzy lata spędziłem w Szwecji, potem wróciłem do Indii by znów przyjechać do Europy: Włochy, Niemcy i w końcu Polska. Tu poznałem moją byłą żonę.
Osiadł w Gdańsku, prowadził tu kursy hatha jogi. - Wtedy mało kto tego nauczał, dziś szkół jogi jest mnóstwo, konkurencja ogromna więc zrezygnowałem. Ale cały czas medytuję, uprawiam jogę, od lat jestem wegetarianinem. To się nie zmieni - podkreśla.
- Kocham Polskę - wyznaje z emfazą Pamela. - Umiecie pamiętać o przeszłości, odbudowujecie zabytki, dbacie o historię. U nas tak nie ma, liczą się tylko o nowe budynki. Mam książkę o Polsce - zaznaczyłam wszystkie miejsca w okolicy Gdańska, które chcę zobaczyć. W weekendy z Leszkiem po kolei zwiedzamy.
Chilijka Pamela i Polak Leszek razem przychodzą na lekcje. Ona: długie, rozpuszczone włosy, głęboki dekolt, czerwona szminka. On: zwyczajny z wyglądu polski mężczyzna w średnim wieku. Pameli nie odstępuje ani na krok. Podczas lekcji siedzi bliziutko, otaczając Pamelę ochronnym ramieniem. Co chwila zagląda w jej notatki, szeptem wyjaśnia znaczenie polskich słów. Pamela naukę polskiego dopiero zaczyna. Co chwila głośno śmieje się ze swojej nieznajomości języka, a gdy zrobi błąd, półgłosem wykrzykuje „fuck!” .
To jej pierwsza podróż do Europy. I od razu do Polski. W Santiago de Chile działała przy festiwalu teatralnym, zajmowała się promocją. Znajomi namawiali ją na wyjazd od Polski, zapewniali, że ten kraj jej się spodoba. Mieli rację. - Polacy są fantastyczni! Weseli, otwarci, lubią ludzi - nie kryje entuzjazmu Pamela.
Przyjechała tu promować chilijski film dokumentalny o chilijskich górnikach zasypanych latem 2010 r. w kopalni miedzi i złota na pustyni Atakama. Mówi, że spotykała się z ludźmi z telewizji, z organizatorami festiwali filmowych.
Teraz mieszka w Gdańsku i zajmuje się głównie... gotowaniem. - Jestem gospodynią domową - śmieje się. - Gotuję Leszkowi różne dania: chilijskie, hiszpańskie, różne. Żyję chwilą. Jestem tu dla niego i dla niego uczę się waszego języka.
Z Leszkiem - jak mówi - poznali się w bardzo podłym barze na Żabiance. Gdy pytam Leszka jak to wygląda z jego strony, co może opowiedzieć o sobie, ucina krótko: - Nic.
Wymowa nie jest wcale najtrudniejsza
Polski słynie z szeleszczenia. Obcokrajowcy mają z tym problem?
- Wymowa nie jest wcale najtrudniejsza - mówi Ida. - Grupa początkująca opanowała już różnice w „ć” i „cz”, „ś” i „sz” czy „z” i „ż”. Trudności sprawia raczej gramatyka. Często zadają pytania z nią związane, np. skoro jest: „my piszemy” albo „czytamy” to dlaczego „my śpimy”, a nie „spamy”? Ukraińcom i Rosjanom pewne kłopoty mogą sprawiać tzw. „fałszywi przyjaciele”, czyli słowa, które w naszych językach brzmią tak samo lub podobnie, a znaczą zupełnie co innego. Jak choćby nasz „dywan” to po rosyjsku „kanapa” albo nasz „krawat”, czyli rosyjskie „łóżko”.
- Mogą być przez to nieporozumienia - przyznaje Maria. - Na przykład „rozbierać” to u nas „zastanawiać się”. Nawet się mówi: „Bez wodki nie rozbieriosz”.
Co jeszcze jest dla nich trudne?
Regina: - Z pracą dla mnie tu jest ciężej. U nas kobiety są takie, że może być pusta lodówka, w kieszeni wiatr ale włos musi być zrobiony. W Polsce inaczej. Albo może same farbują, układają? Albo może teraz gorszy czas? Radzę sobie tylko dzięki starszym osobom: strzyżenie, trwała...
Alvaro: - Trudno bywa bez swojego kraju. Ostatnio w Wenezueli byłem siedem lat temu, to dawno, ale podróż sporo kosztuje. Tęsknię za ojczyzną, brakuje mi mojej kultury, podejścia w stylu: Nie ważne co będzie jutro, liczy się dziś. Bo choć Polacy - inaczej niż Skandynawowie czy Niemcy - są otwarci i lubią się śmiać, to jednak mocno przejmują się pracą, polityką, w ogóle życiem. A w Wenezueli jest mniej stresu.
Nikt nie chce być na marginesie
Według Marty Siciarek, współzałożycielki Centrum Wsparcia Imigrantów i Imigrantek największym problemem obcokrajowców w Trójmieście jest fakt, że właściwie ich nie widać. Nie ma tu - jak w Londynie, Paryżu czy Amsterdamie - barwnych dzielnic hinduskich, chińskich czy afrykańskich. - Dlatego cudzoziemcy często są u nas niewidzialni. A stąd wciąż panujące przekonanie, że właściwie ich nie ma, nie ma sensu więc dostosowywać naszych instytucji do ich potrzeb, czy ułatwić odnalezienie się w istniejących procedurach - mówi Marta. - Tymczasem w Trójmieście kilka tysięcy obcokrajowców rocznie dostaje pozwolenie na pracę, poza tym jest ponad 1500 zagranicznych studentów, m.in. z Arabii Saudyjskiej, Chin, Skandynawii, są także osoby mieszkające tu na stałe, żyjące w związkach z polskimi partnerami. Są też oczywiście osoby nigdzie nie zarejestrowane, pracujące w domach. Obcokrajowcy często pozbawieni są pomocy, czy to w sprawach prawnych, czy dotyczących pracy albo leczenia. Dlatego w naszym centrum są dyżury, kiedy o wszystkie tego typu sprawy można zapytać.
- W kontakcie z urzędami Polak czasem może czuć się zagubiony a co dopiero cudzoziemiec. A często jest skazany tylko na różnych pośredników czy pracodawców, którzy nie potrafią lub nie chcą właściwie pomóc, a obcokrajowiec nie ma się nawet komu poskarżyć. Naszym celem jest nie tylko integracja obcokrajowców ze społeczeństwem polskim, ale i wzmacnianie ich samodzielności - wyjaśnia Marta.
Często zdarza się, że działacze Centrum towarzyszą obcokrajowcom w urzędach jako tłumacze, na miejscu pomagają im wypełnić dokumenty, zorientować w przepisach.
- Oni chcą się uczyć, bo przekonali się już, że na polskich ulicach zdecydowanie potrzebny jest język polski, po angielsku znacznie trudniej się dogadać - dodaje Ida. - Bez względu na plany: czy zostają tu na dłużej, czy tylko na kilka miesięcy, nikt nie chce pozostać na marginesie. Od początku więc zainteresowanie lekcjami było bardzo duże. Jeszcze zanim oficjalnie rozpoczęliśmy nabór, mieliśmy już prawie pełną listę. O lekcjach dowiedzieli się pocztą pantoflową albo w czasie naszych dyżurów. Miejsca mamy niestety niewiele, a grupa językowa może mieć maximum dziesięć osób. Trzeba było więc utworzyć listę rezerwową.
Dlaczego to robicie? - pytam. - Zamiast rozwijać karierę - za darmo, w wolnym czasie spotykacie się z cudzoziemcami.
Marta Siciarek: - Niektórzy z nas sami byli emigrantami. Niektórzy także teoretycznie zajmują się tematem integracji cudzoziemców, kilkoro z nas prowadzi warsztaty międzykulturowe dla studentów i studentek zagranicznych, współpracowaliśmy z różnymi organizacjami migranckimi w Polsce. Dostrzeżenie istnienia imigrantów/emigrantek oraz uznanie, że migracje są zjawiskiem naturalnym czy wręcz pożądanym dla miasta, jest bardzo ważne.
Ida Marciniak: - Działania obywatelskie i anty-dyskryminacyjne są mi bliskie od dawna. Należę do gdańskiego zespołu bębniarzy Rhythms of Resistance, bierzemy udział w różnych społecznych akcjach, m.in. Manifie. Obcokrajowców jest i będzie w Trójmieście coraz więcej. Uważam, że my, mieszkańcy powinniśmy działać tak, by oni czuli, że jesteśmy miastem przyjaznym i otwartym. Sama mogę dla nich robić to, co potrafię najlepiej, to znaczy nauczyć ich naszego języka.

Autor: Aleksandra Kozłowska

Źródł: Gazeta Wyborcza Trójmiasto