PORTAL MIASTA GDAŃSKA

Srebrne cacuszko

Srebrne cacuszko
Ten niewielki przedmiot został odnaleziony dzięki archeologom, którzy w 1999 roku prowadzili pracy przy ulicy Rajskiej. Okazało się, że jest to żydowska mezuza.
Więcej artykułów poświęconych Gdańskowi znajdziesz na stronie głównej gdansk.pl

Podczas prac archeologicznych prowadzonych przy ulicy Rajskiej w 1999 roku spod łopat archeologów wycho­dziły na światło dzienne liczne monety, frag­menty ceramiki (a niekiedy całe gliniane kufle), ozdoby, fragmenty drewnianej kana­lizacji z XVII wieku, grzebienie, naczynia, przedmioty codziennego użytku. Mnie jed­nak najbardziej zainteresował mały, srebr­ny przedmiot, który dla niewprawnego oka wydawał się być elementem biżuterii.

Srebrne cacuszko ma nieco ponad 2 centymetry długości i 8 milimetrów szerokości. Z jednego koń­ca ma niewielki otwór, przez który można było przeciągnąć łańcuszek lub wsunąć niewielki gwoździk. Od strony awersu ozdobione jest z obu końców pięcioma wy­pukłymi łezkami oraz dwoma elementami solarnymi (małymi słoneczkami podobny­mi do polnych kwiatków), które oddzielają od siebie stylizowaną literę „szin” alfabetu hebrajskiego i żydowską menorę w kla­sycznej formie świątynnego świecznika siedmioramiennego. Pod menorą umiesz­czono hebrajski napis, którego kilka liter jest już mocno zatartych. Rewers srebrne­go cacuszka jest prawie płaski. Umieszczo­ny w tylnej ściance niewielki otwór mógł służyć do przechowywania w nim jakiejś cennej, choć niewielkiej rzeczy. Pod otworem umieszczono wybity stemplem napis hebrajski w dwóch rzędach. Sądząc po widocznych symbolach religijnych, które dokładniej wyjaśnimy za chwilę, nie jest to „element biżuterii”, ale żydowska mezuza.

Jerozolimska mezuza z ulicy Rajskiej
Jerozolimska mezuza z ulicy Rajskiej
Fot. Jacek Balk; „30 Dni”

Ochrona domu

Mezuzą (nazwa pochodzi od hebraj­skiego słowa „mezyze” – „framuga drzwi”, „odrzwia”) to zwitek pergaminu zawierający przepisane ręcznie przez specjalnego skrybę, zwanego soferem, dwa pierwsze akapity modlitwy „Szma Israel” („Słuchaj, Izraelu”) i przechowywa­ny w specjalnym pudełeczku. Mezuzę umieszczano i nadal się umieszcza na pra­wej framudze drzwi. „Szma Israel” jest jedną z najważniejszych modlitw juda­izmu, stanowi „wyznanie wiary”, potwier­dza monoteizm i domaga się od wszyst­kich ludzi, by kochali Boga całym sobą. Zaczyna się od słów: „Szma Israel Adonaj Elohejnu Adonaj Echad” – „Słuchaj, Izraelu, Pan jest Bogiem naszym, Pan jest jeden” (Księga Powtórzonego Prawa 6,4). Pismo nakazuje również, by słowa te wpajane były synom, by myśleć o nich za­wsze, „kiedy przebywasz w domu i kiedy jesteś w drodze, kiedy się kładziesz i gdy wstajesz” (Pwt 6, 5). Zawiera też konkret­ny przepis: „Wypiszesz je na odrzwiach twego mieszkania i w bramach twoich” (Pwt 6, 9).

Jak pisze znakomity znawca przedmiotu, Alan Unterman, umieszcze­nie mezuzy na odrzwiach domu zapewnia spokojne, długie i udane życie. Słowa wy­pisane przez sofera powodowały, że dom chroniony był przed demonami i dybukami, „które nie mogą zamieszkać w domu z mezuzą, a złe duchy, które nawiedziłyby jakieś domostwo, opuszczają je ponoć, gdy tylko umieści się ją na drzwiach”. W czasie II wojny światowej oraz podczas wojen prowadzonych o utrzymanie nie­podległości Izraela żołnierze żydowscy zawieszali sobie na szyjach maleńkie me­zuzy obok żołnierskich „nieśmiertelni­ków”. Dziś niewielkie mezuzy często no­szone są na szyi jako amulety (po hebrajsku: „kamea”) chroniące przed złymi przypadkami. Taką właśnie – noszoną na łańcuszku – była zapewne mezuzą odkry­ta przez gdańskich archeologów.

Przyjrzyjmy się dokładniej elementom zdobiącym jej awers.


Symbolika

Pięć maleńkich łezek na obu końcach mezuzy symbolizuje pięć palców dłoni. Dla Żydów sefardyjskich i orientalnych dłoń o pięciu palcach chroni przed złem, dlatego jej wizerunek często umieszcza się na ścianie domu, aby odstraszyć złe demony i dybuki, a amulet w kształcie dło­ni, noszony w kieszeni, zawieszany w sa­mochodzie lub po prostu na szyi, jest czę­stym motywem w krajach Bliskiego Wschodu, również arabskich.

Jak w wielu kulturach starożytnych Słoń­ce symbolizuje Stwórcę, jest męskim elementem Stworzenia (podczas gdy Księżyc symbolizuje element żeński). Żydzi wierzą, że po przyjściu Mesjasza Bóg zdejmie słoń­ce z nieboskłonu i wówczas jego żar spali wszystkich grzeszników, a uleczy strapio­nych i cierpiących sprawiedliwych.

Litera „szin” oznacza słowo „Szaddaj” – „Wszechmocny” i jest jednym z imion Boga. Stąd umieszczona jest w wyraźnej, podwój­nej perełkowej obwódce.

Menora (po hebrajsku: „świecznik”, „kandelabr”) jest symbolem boskiej mądrości. Siedmioramienna złota menora płonęła w Świątyni Jerozolimskiej dzień i noc. Od ponad dwóch tysięcy lat jest jed­nym z najważniejszych symboli żydow­skich, a od lat ponad pięćdziesięciu jest godłem państwa Izrael. Pod menorą umieszczono jeszcze hebraj­ski napis: „Jeruszalaim” – „Jerozolima”; najświętsze miasto dla każdego Żyda, która ja­ko jedno z pierwszych dzieł Stworzenia jest sercem świata.

Druga strona (rewers) gdańskiej mezuzy jest właściwie całkowicie gładka, jeśli nie liczyć małego otworu, w który wsuwano zwi­tek pergaminu z wypisanymi świętymi wer­setami i wytłoczonego przy pomocy sztancy jubilerskiej napisu hebrajskiego. Napis gło­si: „Be Cijon Jeruszalaim” – „Jerozolima w Syjonie”. Syjon oznacza tu całą Ziemię Świętą, choć przed wiekami słowo to oznaczało jedno ze wzgórz Jerozolimy lub Świą­tynię. Wiemy więc, że maleńkie srebrne cacuszko przybyło do Gdańska z Jerozolimy.


Alija

Zapoczątkowany pod koniec XIX wieku ruch syjonistyczny (pierwszy Kongres Syjonistyczny zwołany przez Teodora Herzla od­był się w roku 1897 w Bazylei) propagował ideę utworzenia narodowej siedziby Żydów w Palestynie. Syjoniści postulowali masową emigrację Żydów europejskich do Ziemi Świętej (hebrajskie: „alija”) i zakładanie tam ży­dowskich osiedli, co miałoby się stać zaczątkiem państwa żydowskiego. Ale pierwsze masowe emigracje (zwane pierwszą aliją) miały miejsce na kilkanaście lat przed Kon­gresem Syjonistycznym w Bazylei. W latach 1881-1903 do Palestyny wyjechały tysiące Żydów ze wszystkich krajów europejskich. Również z Niemiec, a więc także z Gdańska.

Bardzo wielu europejskich Żydów odby­wało też krótkie podróże do Jerozolimy. Nie tylko w celach turystycznych, ale przede wszystkim jako swego rodzaju rekonesans. Z podróży tych przywozili z Erec Israel (Ziemia Izraela) liczne pamiątki. Najprawdopodobniej nasza maleńka mezuza z ulicy Rajskiej jest taką pamiątką. Trudno dziś wyjaśnić (choć nie jest to niemożliwe), kto ją przywiózł do Gdańska. Spróbujmy się jed­nak zastanowić, czyją mogła być własnością.


Paradisgasse 26

Mezuza odkryta została przez wykry­wacz metali w ziemi wybranej z okolicy (być może znajdowało się tam wewnętrzne po­dwórko) posesji numer 26. W roku 1880 w domu przy Paradisgasse 26 mieszkała wdowa Fasdech, rencista Gertz i pan Hasse. Te nazwiska nie pojawiają się na listach stanu cywilnego gmin żydowskich Gdańska (przechowywanych w Archiwum Państwowym w Gdańsku). W sąsiednim bu­dynku, pod numerem 27, mieszkali między innymi: handlarz rybami Lade, szewc Neumann i muzyk Zimmerman. Te nazwiska możemy już znaleźć w aktach archiwalnych gmin żydowskich. Być może zatem to Zimmerman lub Neumann – a raczej ich żony lub córki – byli właścicielami mezuzy?

Dziesięć lat później lista mieszkańców do­mów przy Paradisgasse 26 i 27 bardzo się zmieniła. Pod numerem 26 mieszkali między innymi: murarz John, zegarmistrz Dombrowski i wdowa Goldstein (wszystkie trzy nazwiska występują w aktach stanu cywilnego gmin żydowskich), pod numerem 27 zaś widnieją nazwiska typowo niemieckie (lub gdańskie), których nie znajdziemy w aktach żydow­skich. Nie możemy jednak zapominać o wdowie Rosenstein, która mieszkała bar­dzo blisko, bo pod numerem 24. To nazwisko jest obecne na listach stanu cywilnego gmin żydowskich. W roku 1890 mamy więc już kolejnych pretendentów do mezuzy.

Mija kolejne dziesięć lat. W roku 1900 wdowa Rosenstein ciągle mieszka pod numerem 24, a murarz John pod numerem 26. Wyprowadzili się (albo umarli) Dombrowski i wdowa Goldstein. Pod numerem 26 pojawia się za to panna Pi­lat, a pod numerem 27 muzyk Ackermann, których nazwiska możemy znaleźć w ak­tach. Panna Pilat jest z tej listy najbardziej predestynowana do noszenia na szyi mezu­zy przywiezionej np. przez jej narzeczonego syjonistę z Jerozolimy.

Rok 1922. Wdowa Rosenstein zapewne już nie żyje lub wyprowadziła się z Paradisgasse 24. Na posterunku trwa murarz John, a panna Pilat wyszła zapewne za mąż, zmie­niła nazwisko i adres.

Rok 1939. Wiemy na pewno, że nie żyje mu­rarz John; pod numerem 26 na liście miesz­kańców figuruje bowiem Klara John, wdowa. Oczywiście nie wiemy tego na pewno, kto z mieszkańców Paradisgasse był właścicie­lem mezuzy, możemy się jednak domyślać, kto mógł ją nosić.

Pozostaje jednak pytanie, dlaczego zosta­ła porzucona. Nie jest przecież zwykłym „elementem biżuterii”, lecz czymś w rodzaju amuletu, który chroni przed złymi przypad­kami. Nie można jej tak po prostu zgubić. Musiała więc być utracona w jakichś spec­jalnych i zapewne bardzo dramatycznych okolicznościach.

 

Początek Zagłady

W nocy z 12 na 13 listopada 1938 roku w Gdańsku, podobnie jak w wielu mia­stach Rzeszy, doszło do pogromu Żydów, który do historii przeszedł pod nazwą nocy kryształowej. Nazistow­skie bojówki atakowały i niszczyły żydow­skie sklepy i stragany, wybijały szyby w żydowskich domach. Podpalono synago­gę w Sopocie i próbowano podpalić Wielką Synagogę w Gdańsku, wielu Żydów pobi­to. 21 listopada 1938 roku Senat Wolnego Miasta Gdańska, wzorem władz hitlerow­skich w Niemczech, wprowadził w życie „Ustawy norymberskie”, ograniczające prawa Żydów i sprowadzające ich do roli obywateli trzeciej kategorii. Widząc za­grożenie dla członków społeczności ży­dowskiej ze strony władz nazistowskich Gdańska, przedstawiciele Żydów zgroma­dzili się 17 grudnia 1938 roku w sali mo­dłów Wielkiej Synagogi i przyjęli rezolu­cję o masowej emigracji i sprzedaży ma­jątków gdańskiej gminy żydowskiej.

Kilka miesięcy później Senat wydał rozporzą­dzenie „w sprawie popierania żydowskiej emigracji”, które sprowadzało się do tego, by wyrzucić z terenu Wolnego Miasta wszystkich Żydów i przejąć ich majątki. Działanie władz gdańskich było ekspreso­we, bowiem pierwszy kontyngent blisko pięciuset Żydów gdańskich wysłano z Gdańska do Palestyny już 3 marca, a więc jeden dzień przed wejściem w życie rozporzą­dzenia Senatu. 423 osoby, w trybie pilnym, wezwano w nocy z 2 na 3 marca do stawie­nia się w wyznaczonym miejscu. Możemy wyobrazić sobie, w jakim pośpiechu i pani­ce przygotowywali się do wyjazdu depor­towani Żydzi. Nie było czasu na spakowa­nie najważniejszych rzeczy, na załatwienie ostatnich najważniejszych spraw. Popy­chani, szarpani i wyzywani, rewidowani przez gdańskich policjantów, którzy od­bierali im kosztowności i pieniądze, musie­li wczesnym rankiem stawić się w wyzna­czonych miejscach zbiórki. Być może wła­śnie wtedy, w chaosie, w strachu i panice na podwórku domu przy Paradisgasse 26 zsunął się komuś w piach mały, srebrny przedmiot. Nie było już czasu na jego szu­kanie, trzeba było dołączyć do kolumny.

 

Gehenna na frachtowcu „Astir”

Dzień wyjazdu pierwszych pięciuset gdańskich Żydów opisał dziennikarz londyńskiego „Timesa”, a więc osoba, której rzetelności możemy zaufać:

„Pierwszy kontyngent około 500 emigru­jących Żydów opuszcza dzisiaj Gdańsk z nieznanym miejscem przeznaczenia. Gro­madzą się wraz z rodzinami i przyjaciółmi o godz. 4 rano w budynku celnym, niosąc tłumoki osobistych rzeczy. Urzędnik w uniformie wywołuje listę przez megafon i każ­dy z wyjeżdżających poddany zostaje drobiazgowej rewizji osobistej, podczas której zabiera się im dewizy. Później nie wolno im już stykać się z krewnymi. Krótko po godz. 6 mężczyźni, kobiety i dzie­ci zostają przetransportowani autobusami i ciężarówkami do jednej z niemieckich stacji kolejowych, skąd, jak się wydaje, zostaną wy­słani przez Węgry do Konstancy w Rumunii. Tam podobno ma czekać na nich statek, by za­brać ich do miejsca przeznaczenia, którym ma być przypuszczalnie Tel Awiw lun Haifa, cho­ciaż w Gdańsku nie udzielono im ważnych wiz na wjazd do Palestyny” („Times” z 4 III 1939).

Dziennikarz angielski nie wiedział, jak potoczą się losy gdańskich Żydów. Rzeczywiście: przetransportowano ich samocho­dami do Malborka, skąd zamkniętym po­ciągiem przewieziono ich do Wrocławia, a stamtąd do Budapesztu. Tu zaokrętowano ich na statek floty Dunaju, którym po­płynęli do rumuńskiego portu Reni. Po dołączeniu grupy trzystu syjonistów węgier­skich, całą grupę ponad siedmiuset osób stłoczono na greckim frachtowcu „Astir”, który po­płynął w stronę Palestyny. Sprawujący mandat nad Palestyną Anglicy nie wydali zgody na zejście uchodźców w Tel Awiwie lub Haifie. Statek blisko cztery miesiące błąkał się po morzach: Śródziemnym, Czarnym i Egejskim. Dopiero 28 czerwca 1939 roku Brytyjczycy zgodzili się wpuścić imigrantów do Palestyny.

Deportacje Żydów z Gdańska trwały aż do 1943 roku. Jednak od roku 1940 miej­scem docelowym były getta i obozy w Terezinie i Oświęcimiu.

 

Mausegasse 7

Już w 1939 roku ludność żydowską z Gdańska umieszczono w dwóch gettach budynkowych przy Milchkannengasse 26 (ulica Stągiewna) i Mausegasse 7 (ulica Mysia, dziś Owsiana). Pobyt w tych gettach przeży­ło tylko szesnaście osób. Przebudowę starego spi­chrza przy Mausegasse rozpoczęto w poło­wie 1940 roku. „W piwnicach urządzono kuchnię, spiżarnię i salę modlitw. Na parte­rze ulokowano dwupokojowe biuro gminy, gdzie rozpoczęto urzędowanie w sierpniu. Na 5 piętrach znalazły się boksy mieszkalne przeznaczone dla 3 do 8 osób. Żydzi mogli spędzać czas wolny na małym podwórku okolonym parkanem, przylegającym do budynku. Po zapadnięciu zmierzchu spichrz zamykano, a bramy blokowano od wewnątrz żelaznymi sztabami. Pełniono dyżury w oba­wie przed napadami” (Grzegorz Berendt, „Żydzi na terenie Wolnego Miasta Gdańska w latach 1920-1945”).

Stanisław Siniecki tak wspomina spotka­nia z Żydami z Mysiej: „Pamiętam, że dwie ulice dalej, na Mausegasse, znajdowało się w starym, przed woj­ną nie użytkowanym spichrzu, żydowskie getto. Często spotykałem wychodzących stamtąd Żydów, którzy ubrani w długie czarne płaszcze wstydliwie ukrywali umieszczone na piersi i plecach duże żółte gwiazdy z czarnym napisem: Jude. (...) Jak przypomina sobie mój brat Jerzy, w 1941 roku krążyły wersje, iż Żydów z tego getta wy­wieziono na barkach w morze i że tam na­stąpiła jakaś katastrofa. Jednakże wszyst­kich Żydów nie wywieziono, gdyż brat spot­kał jeszcze potem Żyda na ulicy” („Gdańsk 1939. Wspomnienia Polaków-gdańszczan”, oprac. Brunon Zwarra).

Część gdańskich Żydów trafiła od razu do obozu w Stutthofie – ich los był przesądzony: „Po tygodniowym pobycie w tej szkole [Victoriaschule – przyp. MA] podstawiono pewnego dnia trzy miejskie autobusy i za­wieziono nas do obozu w Stutthofie. (...) Mieliśmy dopiero wtedy nieco więcej spo­koju, gdy do naszego obozu przybył pierwszy transport Żydów. Pamiętam, że najpierw mu­sieli paść na ziemię i ją pocałować, a potem nastąpiła inscenizowana przez hitlerowców farsa, czyli ich »przywitanie«. Musieli sobie podać ręce, następnie kazano im nawzajem okładać się pięściami, by w końcu biciem zmusić, aby walili jeden drugiego łopatami. Jak się potem dowiedziałem, pewnej gru­pie Żydów polecono po kilku dniach stawić się przed bramą wraz z bagażami, które ka­zano im w tym miejscu pozostawić. Wyprowadzeni w głąb lasu, musieli wykopać dół i potem ich zastrzelono” (wspomnienie Jana Kalkowskiego, [w:] „Gdańsk 1939”).

Mały srebrny przedmiot znaleziony przez gdańskich archeologów odbył długą podróż w czasie i przestrzeni. Może jego losy wyglądały tak, jak próbowaliśmy je odtworzyć, może zupełnie inaczej. Ważne jest jednak, że jerozo­limska mezuza pozostała ważnym świadkiem przeszłości i – być może – potrafi jesz­cze do nas przemówić pełnym głosem.


Mieczysław Abramowicz


Pierwodruk: „30 Dni” 10/1999