PORTAL MIASTA GDAŃSKA

Kraszewski w Gdańsku

Kraszewski w Gdańsku
We wrześniu 1867 roku Józef Ignacy Kraszewski spędził w Gdańsku nieco ponad dobę, co wystarczyło do napisania obszernej relacji i dwustustronicowej powieści.
Więcej artykułów poświęconych Gdańskowi znajdziesz na stronie głównej gdansk.pl

„Ktokolwiek zwiedzał Gdańsk i jego okolice przyznać musi, że mało miast w Europie tak średniowieczny zatrzymało charakter, nie wyrzekając się wszakże tego, czym żyje teraźniejszość i zapewnia przyszłość. Miasta jak ludzie mają właściwą fizjognomią, a śmiesznym by było utrzymywać, że ona jest dziełem przypadku i nie ma żadnego głębszego znaczenia. Owszem, jak w człowieku, tak w mieście rysy ogólne twarzy dla fizjognomisty mówią wiele… tak wiele, iż z nich przeszłość niemal cała, teraźniejszość w części, a przyszłość choć po trosze odczytać można. Gdańsk należy do tych czcigodnych staruszków, którzy poczciwy, długi, pracowity żywot wypiętnował się na licu; a mimo wieku jest i krasa na policzkach, i życie w oczach zmarszczkami okrytych”.

Początek powieści „Kamienica w Długim Rynku” J. I. Kraszewskiego

 

Pisarz popularny i mile widziany

Józef Ignacy Kraszewski napisał tak wiele książek, że starczyłoby na niemałą biblioteczkę. Z liczbą 232 powieści trafił nawet do  księgi rekordów Guinnesa, miejsce lidera w tym rankingu utrzymywał aż do 1996 roku. Warto jednak zaznaczyć, że utwory te, choć zajmowały ważne miejsce w jego twórczości, nie stanowiły choćby połowy z sześciuset opublikowanych tomów, a jeszcze dochodzi do tego ogromna liczba artykułów zamieszczanych w prasie i korespondencja prowadzona przez całe życie i z wieloma osobami.

Pisarz pisał i drukował w zasadzie bez chwili przerwy, używając wielu pseudonimów, z których najbardziej znane są: Bogdan Bolesławita, dziwaczny Kleofas Fakund Pasternak, a także tajemniczy dr Omega. W czasach, gdy nie było podręczników do nauczania historii, a sam kraj, rozdarty przez trzech zaborców, poddawany był usilnym zabiegom służącym asymilacji, pisarz stworzył rozpisany na wiele postaci barwny obraz jego przeszłości. Był dobrym nauczycielem – jego wizja dziejów zakorzeniła się w umysłach wielu pokoleń czytelników.

Ceniony zwłaszcza za powieści tzw. trylogii saskiej – „Hrabina Cosel”, „Brühl”, „Z wojny siedmioletniej” – stworzył również wiele innych udanych utworów literackich, dzisiaj niemal zapomnianych. Jego krótki pobyt w Gdańsku, co miało miejsce przed stu pięćdziesięciu laty, 21-22 września 1867 roku, okazał się bardzo owocny. Powstał nie tylko cykl szkiców, publikowanych na łamach tygodnika ilustrowanego „Kłosy” jako „Listy z podróży”, ale również dwustustronicowa powieść obyczajowa „Kamienica w Długim Rynku”.

Ukazywała się ona od stycznia 1868 roku w odcinkach na łamach czasopisma warszawskiego „Bluszcz” w numerach od pierwszego do dziewiętnastego, a po kilku miesiącach, w tej samej formie, powielającej nie tylko układ tekstu, ale również literówki, przybrała w drukarni J. Ungra postać książki, wydanej nakładem warszawskiego wydawnictwa Michała Glücksberga. Nakład opatrzony został zezwoleniem cenzury z dnia 28 marca 1868 roku. Było to jedyne wydanie tej pozycji za życia autora, drugie dotarło do czytelników dopiero po prawie stu dwudziestu latach, w 1987 roku, staraniem Wydawnictwa Literackiego z Krakowa. Powieść trafiła na półki księgarń w ramach zakrojonego na ogromną skalę wydania dzieł wszystkich pisarza, nad którym opiekę merytoryczną sprawował specjalny komitet pod kierownictwem znawców literatury polskiej XIX wieku – profesora Czesława Zgorzelskiego i profesora Józefa Bachórza, oraz historyków literatury – Stanisława Burkota i Marii Żmigrodzkiej. Książki z tego cyklu ukazywały się w nakładzie stutysięcznym i znikały z półek niczym ciepłe bułki. Dzisiaj jednak część z nich, w tym „Kamienica w Długim Rynku”, stanowi (nawet w mieście, w którym toczy się przecież jej akcja) nie lada rarytas; w bibliotekach dostępnych jest ledwo kilka egzemplarzy.

Widok Gdańska z 1855 roku; rycina J. C. Schultza
Widok Gdańska z 1855 roku; rycina J. C. Schultza
Fot. Zbiory Muzeum Narodowego Gdańsk

Powieść opowiada o bogatej gdańskiej rodzinie Paparonów, której ogromny dom przy Długim Targu, zwieńczony figurą archanioła Michała, rozpychał się łokciami szerokiej na pięć okien fasady od kamienic po sąsiedzku. Protoplastą rodu i pierwszym, który otrzymał obywatelstwo hanzeatyckiego miasta na początku XVIII wieku miał być szlachcic Jan-Hans Paparon, przybyły tutaj z Księstwa Poznańskiego. Jego syn, Bartłomiej, wżenił się w miejscowy patrycjat, poślubiając córkę kupca Helmutha, Dorotę. Prowadził się po pańsku, a od jego imienia nazwano należący do rodziny majątek pod Oliwą – Bartolomea.

Syn tej pary, Albert, po śmierci ojca w 1770 roku przejął interesy i pomnażał rodzinny majątek z niezwykłą zapobiegliwością. Zarzucano mu skąpstwo. Albert (zmarł w 1816) poślubił Marie, córkę Kandela, bogatego, ale niecieszącego się najlepszą reputacją kupca żydowskiego pochodzenia. Rozsądna i gospodarna urodziła dwójkę dzieci, córkę i syna Teodora. Ten poślubił Adelajdę z domu Horowitz, dzięki czemu na świecie pojawili się właściwi bohaterowie powieści – rozmiłowany w wojskowości Wiktor, kupiec Jakub oraz najmłodsza z trojga Klara.

Niestety, po śmierci Alberta rodzina utraciła swój prestiż, zaginął bowiem cały jej majątek – skarb gromadzony przez pokolenia. Nastały czasy upokorzeń: Wiktor wyjechał, Jakub najął się do kupca Fiszera, Klara potraktowana została jako niewłaściwa partia. Kiedy bowiem zakochał się w niej z wzajemnością syn bankiera, Teofil Wudtke, jego ojciec Daniel, aby uchronić syna przed mezaliansem, pośpiesznie wysłał go do Berlina. Roił sobie bowiem ożenić go z kuzynką Rotschildów.

Akcja powieści zaczyna się w 1856 roku, a jej autor starał się stworzyć w miarę solidne historyczne i obyczajowe tło dla wydarzeń, które zamierzał opisać. Historię trojga rodzeństwa umieścił w rozpisanym na kilka pokoleń kontekście historycznym, nadał mu koloryt, odwołując się do własnych obserwacji życia codziennego, różnic w zachowaniu Niemców i Polaków. Są to z pewnością interesujące przekazy dla kogoś śledzącego XIX-wieczną obyczajowość. Sama powieść nie odbiega od standardu czytadeł, jakie tworzyli pisarze piszący z odcinka na odcinek. Jest miłość, która musi pokonać przeciwności, jest panna, posiadająca wszelkie przymioty ciała i ducha, chodzący ideał niemieckiej kobiety, jest młodzieniec pracowity i wierny złożonym obietnicom serca, jest skarb do odkrycia i kilka przykrych perypetii, powstałych w wyniku ludzkich knowań. Ot wszystko, i mało i dużo, bo przecież wszystko to dzieje się na ulicach Gdańska, takiego, jakim widział go jeden z najbardziej popularnych pisarzy polskich XIX wieku.

Wydaje się, że stanowi to wystarczający powód, by wznowić tę powieść i opatrzyć ją jakimś szkicem biograficznym, dotyczącym podróży pisarza na Pomorze w 1867 roku, a także życia codziennego w Gdańsku w tym czasie. Na ile pisarzowi udało się uchwycić to, o czym dzisiaj tak niewielkie mamy pojęcie – epokę tak bardzo odmienną od dzisiejszej.

 

Wizyta

Kraszewski pojawił się na Pomorzu na zaproszenie hrabiostwa Sierakowskich, właścicieli położonego opodal Sztumu majątku Waplewo. W ich rezydencji, stanowiącej ważne miejsce spotkań okolicznych i nie tylko ziemian, podejmowano niemal wszystkich zjeżdżających na Pomorze ważnych gości z głębi kraju, między innymi Oscara Kolberga, Jana Matejkę, hrabiego Jana Tarnowskiego czy Fryderyka Chopina. Jako bibliotekarz rezydował w Waplewie były powstaniec z 1863 roku, Adam Lew Sołtan, rozmiłowany w historii Polski i literaturze. Utrzymywał on regularną korespondencję z Kraszewskim od 1864 roku i pomagał mu – między innymi – w gromadzeniu materiałów do napisania planowanej biografii Zygmunta Krasińskiego. Sołtanowi pisarz dedykował jeden z tomów „Rachunków” wydawanych pod pseudonimem Bohdana Bolesławity od lutego 1868 po rok 1870.  W tomie tym znaleźć można  garść  refleksji na  temat nieodległej wizyty Kraszewskiego w Prusach Zachodnich. Napisał: „Nie jest-że pocieszającym ten widok ula pruskiego, w którym jak pszczoły kręcą się wszyscy, znosząc plon swój do wspólnego skarbca? Nie można-ż by tej prowincji i jej skromnych pracowników za wzór innym przestawić?”.

Pisarza podejmował Teodor Donimirski, właściciel Buchwałdu (Bukowa), postać niezwykle ciekawa, działacz patriotyczny, który pochodził z rodziny silnie zgermanizowanej i do polskości powrócił już w wieku dojrzałym. Udzielał się w wielu organizacjach integrujących społeczność polską także na polu gospodarczym, między innymi Towarzystwie Rolniczym, kołach włościańskich, sejmikach gospodarskich czy w banku kredytowym dla rolników. Prowadził też przez długie lata Towarzystwo Naukowej Pomocy, które zajmowało się propagowaniem polskości na terenie Pomorza, udzielając stypendiów wyróżniającym się uczniom i studentom Polakom.

Działacze Towarzystwa już na jesieni 1866 roku starali się uprosić pisarza, aby odwiedził Pomorze i swoją osobą wsparł miejscowe środowisko patriotyczne. W czerwcu Aleksander Makowski, właściciel kantoru handlowego z Gdańska (do tej postaci wrócimy jeszcze za chwilę), przekazał wiadomość, że pisarz skorzysta z zaproszenia. Wiadomo było, że „Dom Waplewski zaprasza na wieś na czas dłuższy”, ale wszyscy Polacy z Prus Zachodnich mieli nadzieję, że Kraszewski znajdzie i dla nich nieco czasu. Sołtan zapowiedział, że chętnie podejmie pisarza Donimirski, że razem mogliby odwiedzić Gdańsk, Oliwę, Sopot, a także inne miasta w okolicy: ruiny Radzyna, Popowo, Golub, Chełmżę, Chełmno, Toruń i Lisewo. Za przewodnika miał służyć szwagier Donimirskiego, specjalnie w tym celu zaproszony Ludwik Ślaski, poseł na sejm berliński i znawca dziejów, a także współczesnej polityki.

Znając zamiłowanie pisarza do sztychów i starych ksiąg, zapowiadano mu ciekawostki waplewskiej biblioteki i prezent – dwa miedzioryty. Uznano, że dobrym momentem na przyjazd byłaby połowa września, gdy odbyć się miało wesele panny Toli Sierakowskiej z Antonim Kalksteinem. Wiadomo było bowiem, że pojawi się na nim ziemiaństwo z okolic. Do pomysłu tego starał się przekonać pisarza brat panny młodej, Adam Sierakowski, podróżnik i badacz między innymi algierskich plemion berberyjskich. Kraszewski podszedł do tego sceptycznie, obawiał się ostentacji. W końcu przybył do Waplewa zaraz po weselu, 19 września 1867 roku.

Józef Ignacy Kraszewski
Józef Ignacy Kraszewski
Fot. Internet

Wyprawa nad Motławę była krótka, program wycieczkowy bardzo rozbudowany. O serdecznym przyjęciu, z jakim się spotkał, poinformowała swoich czytelników „Gazeta Toruńska”. Na czele delegacji ziemian stanął Teodor Donimirski. Do jego majątku, Buchwałdu, wybrał się pisarz nazajutrz. Tu też były mowy, a nawet ludowe pieśni. Pisarz przekazał tamtejszej czytelni cztery swoje dzieła. Kraszewskiemu zaproponowano, aby objął honorowy patronat nad powstającym towarzystwem  rozpowszechniania książek ludowych, które miało przypominać o jego pobycie w tych stronach. Korespondent napisał: „Interesa nie pozwoliły drogiemu nam gościowi czas dłuższy u nas zabawić, ale zostawił nam tę miłą nadzieję, że w przyszłym roku ujrzemy go znowu”.

Do Gdańska pisarz dojechał koleją poprzez Malbork, który zwiedził starannie i opisał. Był to okres, w którym zamek, po latach zaniedbania – dzięki wspólnym staraniom dworu, a także miejscowej społeczności wszystkich stanów – zaczął odzyskiwać dawny splendor. Do Gospody Angielskiej (chodzi oczywiście o Dom Angielski, gdzie mieścił się hotel, nazywany przez Deotymę również Domem Anielskim) dotarł o zmroku ze starego dworca kolejowego, który był zlokalizowany w pobliżu Bastionu Żubr i Bramy Nizinnej. Hotel, choć mieścił się zasadniczo przy ulicy Chlebnickiej 16, posiadał wjazd i główne wejście od strony Długiego Targu.

Kraszewski sporo wiedział na temat historii i sztuki nie tylko historycznego, lecz również współczesnego mu Gdańska – jako uczeń znanego portrecisty, Bonawentury Dąbrowskiego, zajmował się malarstwem i grafiką w pewnym sensie profesjonalnie, sam malował udane akwarele. Zbierał również sztychy, a jego zbiór należał do wysoko cenionych i opisywanych. Sporo w nim było dzieł  rytowników gdańskich, zwłaszcza żyjącego na przełomie XVI i XVII wieku, urodzonego w Hadze, ale mieszkającego nad Motławą Wilhelma Hondiusza oraz młodszego Jeremiasza Falcka (1609-1677). Falckowi pisarz poświęcił nawet obszerny artykuł, który w 1850 roku ukazał się na łamach wydawanego w Wilnie „Ateneum”.

W Gdańsku pisarz spotkał się z Polakami, w gronie witających znalazł się Aleksander Makowski (1804-1870), prowadzący przy ulicy Podwale Przedmiejskie 39 firmę zajmującą się pośredniczeniem w handlu oraz spedycją towarów. Udzielał się on bardzo w kręgu miejscowej Polonii i sporo publikował na tematy gospodarcze, między innymi w „Bibliotece Warszawskiej”, „Pamiętniku Gospodarskim” i krakowskim „Czasie”. Kiedy w 1868 roku zdecydował się wraz z rodziną przenieść do Krakowa, powierzył firmę krewnemu, Janowi Roehrowi. Dzięki wstawiennictwu syna pisarza, Jana Kraszewskiego, zyskała ona intratne zlecenie na spedycje podkładów kolejowych do Antwerpii.

Relacja z Gdańska, rozpisana na trzy obszerne listy, należy do najobfitszych świadectw, jakie pozostawili po sobie goście z Polski przybywający w XIX wieku do miasta nad Motławą. Już 24 września 1867 roku, zaraz po powrocie do Drezna, w którym mieszkał od roku 1863, pisarz wysłał do redakcji „Kłosów” list-propozycję o treści: „Czy mogę Wam co napisać w niej (korespondencji) o zabytkach miasta Gdańska, który zwiedziłem, o fizjognomii jego itp.”, a ofertę ponowił 5 października. Szczęśliwie została ona przyjęta i już niebawem „Listy z podróży” pojawiły się w odcinkach na łamach pisma. „Kłosy” były popularnym czasopismem ilustrowanym, tygodnikiem wychodzącym w Warszawie, ale rozpowszechnianym – o czym zapewniała redakcja – również na prowincji i w Cesarstwie. Były chętnie czytane, a Kraszewski należał do stałych autorów pisma.

Już po wyjeździe z Gdańska pisarz utrzymywał korespondencyjny kontakt z mieszkającymi tu Polakami, między innymi z Marią Roehr, wdową po Janie Roehr, który do spółki z Hermannem Teodorem Fryderykiem Jantzenem prowadził w dalszym ciągu wspomnianą wyżej firmę „A. Makowski”. Maria nie tylko korespondowała z wybitnymi postaciami polskiej kultury, ale również pomagała Polakom przybywającym do Gdańska (więcej na ten temat w tekście „Wypadek na ratuszowym dziedzińcu”, „30 Dni” 1/2007). W jednym z listów napisała do Kraszewskiego: „Wątpię, aby sobie Najszanowniejszy Pan moją osobistość zauważyć raczył, lecz co do mnie, to pobyt Pana w Gdańsku żywo utkwił mi w pamięci”. Swoją działalność wśród  Polaków w mieście traktowała jak misję. Nie wiadomo, kiedy zmarła, podobno żyła jeszcze w Gdańsku czy też Sopocie około 1895 roku, prowadząc pensjonat. Twierdziła tak literatka i malarka, Maria ze Sławskich Wicherkiewiczowa, która w 1894 roku zamieszkała w Gdańsku, aby kontynuować naukę malarstwa pod okiem pań von Ziegler i von Parpart.

Na próżno szukalibyśmy dziś na Długim Targu „niedaleko od Artushofu i wspaniałego ratusza” pysznej, najprawdopodobniej wymyślonej przez pisarza kamienicy, mogącej stanowić pierwowzór domu Paparonów. Nie wypatrzymy skrzydlatego Michała z mieczem płomienistym i tarczą opatrzoną napisem „Quid ut Deus?” („Kto jak Bóg?”), co jak wiadomo odpowiada hebrajskiemu znaczeniu imienia archanioła. Nie znajdziemy ganku z dwiema chimerami ani fasady z wpisaną w nią opowieścią o losach patriarchy Jakuba. Sam Kraszewski pisze o tym: „Paparonów w weneckim domu zastąpili Anglicy i przerestaurowali go tak zręcznie na gładkie pudełko w stylu XIX wieku, iż teraz próżno by go już szukać było w Gdańsku”.

Jest jednak powieść, o której wie nie tak znowu wielu. I stanowi ona rodzaj skarbu, który warto wykorzystać choćby opowieść jako pretekst do kolejnej opowieści o naszym mieście.

 

Waldemar Borzestowski

 

Wykorzystano:

Danek W., „Józef Ignacy Kraszewski”, Warszawa 1973;

Danielewicz G., Koprowska M., Walicka M., „Polki w Wolnym Mieście Gdańsku”, Gdańsk 1985;

Fabiani-Madeyska I., „Odwiedziny Gdańska w XIX wieku”, Gdańskie Towarzystwo Naukowe,Gdańsk 1957;

Kraszewski J. I., „Kamienica w Długim Rynku”, opracowanie tekstu i noty wydawcy B. Górska, T. Hennel, Kraków 1987;

„Kraszewski – pisarz współczesny”, pod redakcją E. Ihnatowicz, Warszawa 1996;

Sołtys K., „J. I. Kraszewski jako historyk”, Warszawa 2013.

 

Pierwodruk: „30 Dni”4-5/2017